"Biało-Czerwone" napisały w Maladze piękną historię. Na osobną opowieść zasługuje porywający ćwierćfinał przeciwko Czeszkom. O awansie decydował w nim mecz deblowy, a wielki występ Kawy i Świątek pozwolił kadrze Dawida Celta zameldować się w najlepszej czwórce. Tam czekały Włoszki. Rozpoczęte w poniedziałek o 17:00 spotkanie otworzyła porażka Magdy Linette z Lucią Bronzetti. W drugim spotkaniu singlowym Iga Świątek przegrała pierwszego seta z Jasmine Paolini i mogło się wydawać, że nasza przygoda za moment się zakończy. Wiceliderka światowego rankingu w wielkim stylu odwróciła jednak losy spotkania, ostatecznie zwyciężając 3:6, 6:4, 6:4. O wszystkim decydował debel, w którym sprawdzony, polski duet mierzył się z Paolini i Sarą Errani. Ta para to aktualne złote medalistki igrzysk olimpijskich, ale... Kawa i Świątek wcale im nie ustępowały. W pierwszym secie, przy stanie 5:4 miały aż trzy piłki setowe, ale żadnej z nich nie udało się wykorzystać. W drugiej partii prowadziły już z kolei nawet 5:1. Tyle, że klasa mistrzyń w końcu dała o sobie znać. Zwłaszcza w ostatniej akcji. Co zrobiła Sara Errani? Nawet kamery nie nadążyły Errani i Paolini wygrały pięć gemów z rzędu i objęły prowadzenie. Pierwsza z wymienionych serwowała "po mecz". I zrobiła to na tyle sprytnie, że kompletnie zaskoczyła wszystkich - na czele z naszymi tenisistkami, a nawet... realizatorem, który "włączył" się do akcji, gdy piłka była już po naszej stronie. Zaskoczyła też Igę Świątek, która - returnując - nie była w stanie zaatakować. 37-latka w kluczowym momencie zdecydowała się na niesygnalizowany serwis "z dołu", co było zagrywką wręcz brawurową. Brawurową - ale skuteczną. Kilka sekund później leżała już bez sił na korcie, ciesząc się z awansu do finału.