Lech Poznań przygotował się do egzaminu. Dał sobie szansę, by go zdać
Lech Poznań tego lata zrobił wiele, by zrzucić z siebie balast niezadowolenia i wręcz bojkotu ze strony kibiców, protestujących przeciw jego nieporadności, brakowi sportowych wyników i wstrzemięźliwości transferowej. Późno bo późno, ale sprowadził graczy uznawanych za transfery ciekawe. No i wreszcie wygrywa.
Na razie wygrywa z zespołami spoza czołówki polskiej ligi, bo ani Górnik Zabrze, ani Cracovią Kraków, ani Termalica Nieciecza, ani beniaminek Radomiak Radom (z nim Lech zremisował 0-0) się do niej nie zaliczają. Prawdziwe sprawdziany dopiero przed Kolejorzem, a będzie ich wiele, gdyż walka o mistrzostwo Polski to wyścig na długim dystansie. Lech jednak sprawia wrażenie klubu, który wreszcie do tych sprawdzianów i egzaminu końcowego postanowił się dobrze przygotować.
Radosława Murawskiego sprowadził już zimą, z myślą o tym, by wokół niego budować środek pola. Latem Lech podjął ryzyko, które dość dobrze zdefiniował trener Maciej Skorża - wolał on poczekać nawet do drugiej połowy sierpnia czy ostatnich dni okna transferowego na zawodników, którzy mają podnieść jakość zespołu. Ryzyko polegało na tym, że wcale nie musieli oni tutaj trafić, gdyż mówimy i kandydaturach piłkarzy z definicji wykraczających poza poziom polskiej Ekstraklasy. Takich, jakim uprzednio był Mikael Ishak. A takich graczy sprowadzić można przy odpowiednim zrządzeniu okoliczności.
CZYTAJ TAKŻE: Dlaczego Lech Poznań zrezygnował z jednego transferu?
Kilka ciekawych transferów przepadło, bo piłkarze albo w ogóle nie byli jednak zainteresowani słabą ligą w Polsce, albo wybrali inne ligi. W wypadku skrzydłowego chociażby nic nie wyszło z prób ściągnięcia Carlosa Mane, Luthera Singha czy Jhona Murillo, a każdym z nich Lech się mocno interesował. Wypalił za to Adriel Ba Loua, którego Viktoria Pilzno sprzedała za 1,2 mln euro. Dla Lecha i w ogóle polskich klubów to spora suma, ale w kontekście europejskiego rynku transferowego to grosze, co dobrze pokazuje, jakie straty polska Ekstraklasa musi nadrabiać także w wymiarze finansowym. W wypadku wielu zawodników, na których Kolejorz miał chrapkę, była to jedna z przeszkód.
Kibice Lecha nie do końca rozumieli, dlaczego tak zamożny klub jak Kolejorz, który w 2020 roku bił wszelkie rekordy pod względem wpływów z racji gry w europejskich pucharach i transferów, nie chce położyć na stół więcej. Zwłaszcza, że pula jest wysoka - jest nią nie tylko mistrzostwo kraju, niewidziane w Poznaniu od sześciu lat, ale naprawienie poważnie nadszarpniętej reputacji klubu. Lech trafił bowiem do dowcipów, na memy, stał się klubem wyszydzanym i nawet lżonym przez swoich kibiców. To sytuacja skrajnie niewygodna, która paraliżuje wiele jego działań, chociażby w kwestii obchodów 100-lecia klubu. Zmienić mogą to tylko wyniki.
Lech Poznań się zmienia. To zaczyna być widoczne
Lech przez lata robił wiele, aby ugruntować w kibicach przekonanie, że specjalnie mu na nich nie zależy - być może sprzeczne z sytuacją faktyczną, ale jednak mocno ugruntowane. Teraz jednak się to zmienia, bo klub wykonał kilka ruchów wskazujących na to, o co wielu fanom chodziło. Na determinację w walce o wynik.
Zatrudnił trenera Macieja Skorżę, który po początkowym wstrząsie i fatalnej końcówce zeszłego sezon teraz powoli opanowuje sytuację i odgruzowuje Lecha. Po czterech meczach wyszedł na prowadzenie w tabeli, co na tym etapie niewiele znaczy, ale nie tak dawno Kolejorz nie był zdolny nawet do tego, by wygrywać z rywalami takimi jak teraz.
CZYTAJ TAKŻE: To największa zmiana w Lechu Poznań. Może być kluczowa
Do tego doszły transfery, na które trzeba było poczekać, ale w żadnym wypadku nie pojawiają się oceny, iż Lech sprowadził piłkarzy marnej jakości. Radosław Murawski jest ceniony za charyzmę, Barry Douglas to gracz znany i niezmiernie lubiany, które już za sympatię odpłacił się pięknym golem w Niecieczy, Artur Sobiech ma za sobą spore doświadczenie z Bundesliga włącznie, Joel Pereira do czerwonej kartki (za którą się kajał) mocno i dobrze wszedł do gry na prawej obronie, a wisienką na torcie jest Adrien Ba Loua. Poza informacjami na jego temat napływającymi z Czech, gdzie mocno żałują jego odejścia, jest to przede wszystkim odpowiednie spuentowanie sagi o skrzydłowym - najdłuższej tego lata.
Lech Poznań i saga o skrzydłowym
To była saga bardzo irytująca, a kulminacja irytacji nastąpiła w chwili, gdy Lech zrezygnował z Damiana Kądziora. Nie brakowało komentatorów, którzy twierdzili, że tego nie rozumieją i mieli to Lechowi za złe - wszak mamy do czynienia z pewnym, doświadczonym reprezentantem Polski, więc po co zamieniać "pewną rybę" na niepewny transfer zagraniczny? Zgodnie z zapowiedzią jednak, trener Skorża ryzykował. Od Damiana Kądziora wolał kogoś, kto ma inne parametry w grze jeden na jednego oraz szybkościowe. Z kilkoma propozycjami nie wyszło, ale z Iworyjczykiem z Viktorii Pilzno już tak. Brakuje jeszcze lewego obrońcy i nieoczekiwanie nowego napastnika w obliczu poważnego urazu Arona Johannssona, ale już teraz poznaniacy zbierają gratulacje za to, że okno transferowe otworzyli szeroko, a nie uchylili i do sprawy podeszli poważnie.
Przyjście Adriela Ba Louy zostało odebrane bardzo pozytywnie. Nie jest to transfer oceniany na zasadzie "woleliśmy Kądziora", ale wywołujący wręcz ekscytację, zwłaszcza że Lech wyłożył na niego ponad 1 mln euro, czego dotąd nie robił. Zarzucano mu, że ma węża w kieszeni, teraz postanowił jednak zapłacić. Niewątpliwie zrobił to pod wpływem Macieja Skorży, który konstruuje Lecha według własnej strategii, a nie narzuconej.
W efekcie tym razem Lech nie poszedł na rozwiązania pośrednie i mało wyszukane, chociaż na to jeszcze w lipcu wyglądało. Nie wiemy, jak w lidze sprawdzą się Adriel Ba Loua, a na dłuższą metę Joel Pereira, Artur Sobiech czy Radosław Murawski, ale przynajmniej można powiedzieć, że tym razem Kolejorz zrobił wiele, aby odrobić zadane lekcje i do egzaminu przygotować się dobrze. teraz pozostaje go zdać.