Weźmy chociażby stadion w Düsseldorfie, gdzie podczas Euro 2024 rywalizowały Francja z Austrią (w naszej grupie), Ukraina ze Słowacją czy Hiszpania z Albanią. To obiekt zbudowany na początku XXI wieku, zatem jeden z najnowszych w Niemczech. Powstał z myślą o mundialu w 2006 roku, na który jednak go nie zakwalifikowano (załapały się wtedy np. Kaiserslautern czy Norymberga, a nie Düsseldorf) oraz z myślą o igrzyskach olimpijskich, których ani miasto, ani Niemcy w XXI wieku nie otrzymały. Ten obiekt został włączony do programu Euro 2024, aby wreszcie się do czegoś przydał. Fortuna Düsseldorf gra w drugiej Bundeslidze i nie potrzebuje aż tak dużego obiektu. Ten stadion nie jest duży, w ramach Euro 2024 - jeden z mniejszych. Jedynie Kolonia i Lipsk mają mniejsze. Za to przestrzenie wokół obiektu są potężne. To tam rozstawione zostały wejścia, w tym dla mediów, gdzie trzeba przejść przez kontrolę bagażu. Kibice wchodzą z bagażem o określonych gabarytach - sprawdza się to niemal jak na lotnisku, za pomocą kartonowych szablonów z otworami. Albo bagaż się w nich mieści i wchodzi, albo nie i idzie do depozytu. Wszystko w Niemczech jest "other side" Media mogą wnieść pakunki dowolnej wielkości, ale są one prześwietlane. Nie wolno mieć ze sobą niebezpiecznych narzędzi i szklanych opakowań. Zdarzały się jednak przypadki, że kontrola była dość pobieżna, co jest dziwne w czasach zagrożenia terrorystycznego. To pewien standard i nikogo to nie dziwi, jednakże takie wejście dla mediów ze skanerem jest jedno. I to też nie jest niczym specjalnym, bo kolejki na tych wejściach nie tworzą się nawet jakieś wielkie, o ile przyjdzie się wcześniej. Problemem jest to, że na wielu niemieckich stadionach takie wejście jest w jednym, wyznaczonym miejscu, medialny hub w drugim, a na trybunę dostaje się często z jeszcze innego miejsca. I to najczęściej po drugiej stronie. "Other side" (po drugiej stronie) to najczęstsze słowa, jakie słyszą dziennikarze na Euro 2024, które zazwyczaj połączone są jeszcze z rozłożonymi rękoma wolontariuszy. Dają oni znać, że nie oni projektowali wejścia i miejsca aktywności na Euro 2024. Nie oni kwalifikowali stadiony. Düsseldorf to przykład szczególny, bowiem tutaj wejście dla prasy jest z jednej strony obiektu, dojście do media hub oczywiście "other side", a wejście na trybunę prasową krętymi schodkami na czwarte piętro i rzecz jasna, potem "other side". Narzekanie dziennikarzy na to, jak nie jest im łatwo, nie jest mile widziane przez kibiców, ale to akurat jest dobry przykład na chaos i absurd niemieckiej organizacji Euro 2024 w detalach. Turniej został pomyślany zgrabnie, teren Niemiec podzielono na sektory geograficzne, aby kibice, media i zespoły nie musiały daleko podróżować. Niemcy - jako lider europejski w dziedzinie ekologii i ochrony środowiska - zrobiły wiele, aby ten turniej był wreszcie przyjazny i nieemisyjny. Podróże pociągami, nawet ekip uczestniczących, urosły do miana standardowego sposobu przemieszczania się (w miejsce samolotów), a nie do dziwacznej ekstrawagancji. Owszem, niemiecka kolej ma wielkie problemy ze spóźnieniami, ale tu wysiłek Niemców jest widoczny i na tle niedawnego mundialu w Katarze wart docenienia. Zawodzą same stadiony i organizacja wokół nich. Bieganie dookoła obiektów i szukanie odpowiednich wejść, które są zawsze "other side", to już standard. Brak jest informacji - także, zarówno pisemnej, jak i ustnej. Odpowiednie napisy znajdują się blisko celu, gdy w zasadzie są już mniej potrzebne, a nie wszyscy wolontariusze potrafią udzielić odpowiedzi na pytania o stadionie, przy którym pracują. Wielu tak, ale reszta wygląda na nieprzeszkoloną. Oberwało się też mocno stewardom za mecz Portugalia - Turcja, gdy dwukrotnie pozwolili wedrzeć się na murawę kibicom i podbiec do Cristiano Ronaldo po zdjęcia. Dwukrotnie, chociaż na stadionie jest ich mnóstwo. To jest o tyle dziwne, że Niemcy uchodzili dotąd za wzór organizacji. Warto jednak pamiętać, że już mundial 2006 roku był pełen niedociągnięć. Teraz sytuacja się powtarza. Sam turniej jest jednak wspaniały. Już dawno nie mieliśmy tak wielu potężnych grup kibiców i to z krajów, które nie należą do ścisłej czołówki europejskiej np. Szkocji, Rumunii, Albanii, Turcji czy Gruzji. Po ekstrawaganckim turnieju w Katarze, gdzie niewielu fanów z Europy dotarło (dominowali kibice saudyjscy, ale także Meksykanie, Argentyńczycy itp.), po przedziwnym Euro 2021 rozrzuconym po całym kontynencie i całkowicie pozbawionym klimatu, wreszcie po mundialu w Rosji, gdzie także Europejczycy ustępowali kibicom z Ameryki Łacińskiej czy Bliskiego Wschodu, teraz Europa ma swoje wielkie święto. Niemieckie miasta zmieniły się w kolorowe festyny, a odległości są na tyle nieduże, że zachęciły tysiące ludzi do przyjazdu. Kibiców szkockich, rumuńskich, tureckich czy albańskich mieliśmy po 30-40 tysięcy. Pod tym względem nie ustępowali im Polacy w Berlinie podczas meczu z Austrią. Już pod tym względem Euro 2024 to najbardziej efektowny turniej od wielu lat. Radosław Nawrot, Düsseldorf