Tegoroczne igrzyska w Paryżu z pewnością niejednego zachęcają do tego, by o sprowadzeniu tej imprezy do siebie pomarzyć. Marzyć można, bo igrzyska olimpijskie to impreza przepiękna. Francuzi w Paryżu pokazali, jak bardzo piękna. Mieli pomysł na te igrzyska, zrobili je w charakterystycznych, przepięknych miejscach i blisko Ludzi (tak, kosztem komfortu mieszkańców Paryża, ale inaczej się nie da), przez co stały się one niezapomniane. I chociaż Paryż nie potrzebuje w świecie żadnej reklamy czy promocji, to może potrzebował jednak tych igrzysk, by wokół nich zjednoczyć podzielone społeczeństwo. Kto wie. Gdyby tak spojrzeć na sprawę, Polska też ich potrzebuje. Zwłaszcza że sport jest sprawą wybitnie polityczną, a domagający się oddzielenia go od polityki po prostu bredzą. Sport jest polityką, a ubieganie się o igrzyska i organizacja ich to polityka w pełni. W tym sensie chęć organizacji igrzysk jest decyzją nie tylko ekonomiczną i sportową, ale i polityczną. A polityka ma to do siebie, że nie zawsze zważa na realia, w jakich jej cele są realizowane. Także realia finansowe. Koszty igrzysk olimpijskich idą w miliardy Wszyscy dobrze wiemy, że organizacja igrzysk to ogromne koszty. W wypadku Paryża sięgnęły 9 miliardów dolarów, a przecież Francuzi i tak robili je oszczędnościowo. Symbolem tych oszczędności stały się słynne łóżka z kartonu w wiosce olimpijskiej, ale tak naprawdę sprowadzała się ona do wykorzystania istniejącej infrastruktury sportowej i hotelowej. Ring bokserski na kortach Rolanda Garrosa, lekkoatletyka na Stade de France, szermierka w Grand Palais, triathlon w Sekwanie i surfing na Tahiti - to przykłady. Swoją droga, gdzie my znaleźlibyśmy fale do surfingu, który dotąd odbywał się wyłącznie na wodach Pacyfiku (Shibashita w Japonii i Tahiti w imieniu Paryża)? To jednak szczegół. Premier Donald Tusk nie podał jeszcze założeń planu Polski ubiegania się o igrzyska, ale zakładam, że nie chodzi o wykorzystanie wyłącznie istniejącej infrastruktury, nawet tej relatywnie nowej jak Stadion Narodowy wybudowany w Warszawie na Euro 2012 czy wiele nowoczesnych hal sportowych w Polsce (Kraków, Łódź, Gliwice, Sopot). To nie wystarczy. Igrzyska olimpijskie w Polsce będą wymagały inwestycji w nowe obiekty. To nie Igrzyska Europejskie, by wykorzystać to, co mamy. Napisałem o wielu miastach, gdyż można zakładać, że w latach czterdziestych tego stulecia organizacja igrzysk nie będzie już związana z jednym miastem. Już teraz nie jest - Paryż korzystał nie tylko z Tahiti, ale i Marsylii, Lille, Bordeaux, Nicei, St. Etienne i innych. Paryż był szyldem i symbolem, ale igrzyska organizowała cała Francja. Zderzenie się idei organizacji igrzysk - niezwykle kuszącej i dla polityków, i dla kibiców - z twardą rzeczywistością ekonomiczną będzie na pewno najtrudniejsze dla tych, którzy chcą je do Polski sprowadzić. A już widzimy, że idea jest politycznie ponadpartyjna - bo pomysł wspierają oba największe obozy w Polsce, i PiS, i obecna koalicja rządząca, a przynajmniej KO. Krytyka tego pomysłu będzie jednak potężna, zważywszy jakie wyzwania czekają wciąż Polskę w wielu obszarach uznawanych za ważniejsze dla codziennego życia i poprawiającego warunki bytowe Polaków. Nie unikniemy tego. Czy zatem igrzyska w Polsce nie mają sensu? Na dzisiaj - najmniejszego, ale mówimy o perspektywie sięgającej 20 lat do przodu. Pamiętajmy, że premier Donald Tusk zapowiedział zainteresowanie Polską igrzyskami w 2040, w 2044 roku. Może się okazać, że w praktyce to pomysł na dekadę lat pięćdziesiątych. Dla porównania: 20 lat temu Polska dopiero weszła do Unii Europejskiej. To już pokazuje, ile zmieniają dwie, trzy dekady. Dzisiaj wizja igrzysk w Polsce nie wytrzymuje próby na wielu polach, od wielkiej światowej ekonomii aż po stan polskiego sportu, stan opłakany. Nie wykluczam, że wizja igrzysk w rozumieniu polityków ma ten stan jakoś poprawić, co jednak jest pomysłem dość naiwnym, bo abstrahującym od kultury uprawiania sportu i usportowienia polskiego społeczeństwa. A są one marne od lat. Planujemy jednak na 20-30 lat do przodu. To sporo czasu, by wiele w Polsce zmienić, więc może takie dalekosiężne planowanie dałoby się obronić, gdyby nie to, że nie my jedyni tak kombinujemy. O igrzyska w 2036 roku, które odpuszcza Polska, starają się już giganci tego świata, zdolni wyrzucić na nie miliardy bez mrugnięcia okiem, bez pytania społeczeństw i decyzją arbitralną, bez zwracania uwagi na demokratyczne procedury. To chociażby Indonezja z jej nową stolicą Nusantarą, Indie (prawdopodobnie Ahmedabad), Egipt, wielki faworyt Stambuł, a także Rijad i Doha w Katarze. Dostanie jeden, reszta przerzuci swe zainteresowanie na 2040 i 2044 roku, tak jak od razu zrobiły już Berlin, Londyn i Madryt - wielcy europejscy chętni. I z nimi Polska ma się mierzyć w walce o taką imprezę.