Dla Macieja Kota to musiało być spore zdziwienie, bo jeszcze w niedzielę po swoim skoku w Lillehammer mówił nam, że cieszy z faktu, że już po pierwszym weekendzie nie zostanie odstrzelony. Najwyraźniej powiedział to w złą godzinę, bo już kilkadziesiąt minut później został skreślony ze składu na zawody w Ruce, a dopisany do listy treningowej w Eisenerz. - Na pewno to jest duży komfort dla zawodnika, kiedy wie, że po jednym weekendzie nie zostanie odesłany do domu. Później mamy Wisłę, więc ten skład też jest ustalony. Mam zatem trzy weekendy w Pucharze Świata na to, żeby pokazać trenerowi, na co mnie stać. Pierwszy z tych weekendów jest zdecydowanie do zapomnienia. Wierzę, że zresetuję się i w Ruce będę skakał normalnie, bo na treningach przed sezonem nie ostawałem od reszty chłopaków - mówił Kot w rozmowie w Lillehammer jeszcze przed decyzją trenera Thomasa Thurnbichlera. Nawet Małysz może nie mieć racji. Źle to było kiedyś, poczekajmy do Wisły Szalenie trudny weekend Macieja Kota. "Problem tkwi tylko we mnie" Dla Kota to był szalenie trudny weekend. I słusznie mówił w rozmowie z dziennikarzami, że jest on "do zapomnienia". Zakopiańczyk pierwszego dnia wyciągnął nowe narty, ale miał koszmarne prędkości najazdowe. Jeździł dużo wolniej od innych skoczków i tym samym nie dawał sobie szansy na dalekie loty. I chyba Thurnbichler wsłuchał się w sugestie swojego zawodnika. Postanowił odesłać go na spokojny trening w Eisenerz, by mógł odnaleźć swoją dobrą pozycją najazdową i wrócił na konkursy do Wisły. Kot porównywał siebie z Lillehammer do tego Kota z Klingenthal sprzed roku, kiedy to po słabym początku sezonu Polaków, on i Andrzej Stękała - po dobrych treningach - przybyli na ratunek kadrze. - Wtedy spaliłem się psychicznie. Teraz było inaczej. Poza tym otoczka w Lillehammer sprzyjała, bo kompletnie nie było czuć, że to jest inauguracja Pucharu Świata. Była zatem idealna sytuacja, by skakać normalnie. A mi właśnie tyle wystarczy. Muszę przenieść tylko skoki z treningów na zawody i będzie dobrze, bo nie odstaję tak - jak to wyglądało w Lillehammer - od reszty kolegów - zakończył 32-latek.