Odstawał od reszty, Thomas Thurnbichler stracił cierpliwość. "Problem tkwi we mnie"
Maciej Kot był zdecydowanie najsłabszym polskim zawodnikiem w inauguracyjnych zawodach Pucharu Świata w skokach narciarskich w Lillehammer. Zakopiańczyk wyraźnie odstawał od reszty kadrowiczów, których obecny poziom to przełom drugiej i trzeciej "10". Thomas Thurnbichler, który miał nie zmieniać składu przez dwa pierwsze weekendy, jednak stracił cierpliwość i zdecydował się na zmianę przed Ruką. W miejsce Kota powołał Jakuba Wolnego.
Dla Macieja Kota to musiało być spore zdziwienie, bo jeszcze w niedzielę po swoim skoku w Lillehammer mówił nam, że cieszy z faktu, że już po pierwszym weekendzie nie zostanie odstrzelony. Najwyraźniej powiedział to w złą godzinę, bo już kilkadziesiąt minut później został skreślony ze składu na zawody w Ruce, a dopisany do listy treningowej w Eisenerz.
- Na pewno to jest duży komfort dla zawodnika, kiedy wie, że po jednym weekendzie nie zostanie odesłany do domu. Później mamy Wisłę, więc ten skład też jest ustalony. Mam zatem trzy weekendy w Pucharze Świata na to, żeby pokazać trenerowi, na co mnie stać. Pierwszy z tych weekendów jest zdecydowanie do zapomnienia. Wierzę, że zresetuję się i w Ruce będę skakał normalnie, bo na treningach przed sezonem nie ostawałem od reszty chłopaków - mówił Kot w rozmowie w Lillehammer jeszcze przed decyzją trenera Thomasa Thurnbichlera.
Szalenie trudny weekend Macieja Kota. "Problem tkwi tylko we mnie"
Dla Kota to był szalenie trudny weekend. I słusznie mówił w rozmowie z dziennikarzami, że jest on "do zapomnienia".
Zakopiańczyk pierwszego dnia wyciągnął nowe narty, ale miał koszmarne prędkości najazdowe. Jeździł dużo wolniej od innych skoczków i tym samym nie dawał sobie szansy na dalekie loty.
Porównując prędkości do tych z treningów w Wiśle, to nie odstawałem od chłopaków, a w Lillehammer ta różnica była bardzo duża. Im szybciej jedziemy, tym dalej skaczemy, ale u mnie sama prędkość nie była jedynym problemem. Miałem problemy z pozycją najazdową. To była składowa wielu czynników, w tym także wysokiej belki, z której trudno mi się ruszało. Cały czas walczę z pozycją, Ona nie jest swobodna, a przez to na progu nie mogę wykonać naturalnego ruchu. Te skoki, które oddawałem wcześniej, były dobre, więc tu nie ma potrzeby grzebania we wszystkim. Muszę tylko odnaleźć dobrą pozycję, a potem pozwolić, by skok dział się sam. Problem tkwi tylko we mnie i w moich skokach
~ mówił Kot.
I chyba Thurnbichler wsłuchał się w sugestie swojego zawodnika. Postanowił odesłać go na spokojny trening w Eisenerz, by mógł odnaleźć swoją dobrą pozycją najazdową i wrócił na konkursy do Wisły.
Kot porównywał siebie z Lillehammer do tego Kota z Klingenthal sprzed roku, kiedy to po słabym początku sezonu Polaków, on i Andrzej Stękała - po dobrych treningach - przybyli na ratunek kadrze.
- Wtedy spaliłem się psychicznie. Teraz było inaczej. Poza tym otoczka w Lillehammer sprzyjała, bo kompletnie nie było czuć, że to jest inauguracja Pucharu Świata. Była zatem idealna sytuacja, by skakać normalnie. A mi właśnie tyle wystarczy. Muszę przenieść tylko skoki z treningów na zawody i będzie dobrze, bo nie odstaję tak - jak to wyglądało w Lillehammer - od reszty kolegów - zakończył 32-latek.