- Idziemy w dobrym kierunku. Musimy tylko wyeliminować błędy indywidualne - taki był generalny wniosek Paulo Sousy po przegranym Euro 2020. Trudno się z nim było nie zgodzić, mając w pamięci zabawę, jaką z duetem Jóźwiak - Bereszyński urządził sobie Robert Mak, czy bierność defensywną Płachety, Frankowskiego i Bednarka w spotkaniu ze Szwedami. Sęk w tym, że minęły wakacje, wznowiliśmy eliminacje do MŚ i gramy tak, jakby żadne wnioski nie zostały wyciągnięte. Rywal nie musi się wcale napocić, żeby zaszkodzić "Biało-Czerwonym". W meczu z Albańczykami żaden z pomocników nie wywarł presji na Klausie Gjasuli, choć ten grasował na naszej połowie, więc zawodnik Darmstadt wycelował, idealnie podał do Sokola Cikellasiego i nasza defensywa, wraz z Wojciechem Szczęsnym, była bezradna. Z kolei w meczu z San Marino Kamil Piątkowski zabawił się w "no look pass", Michał Helik daleki był od mistrzostwa gracji i sprawności przy podjęciu misji ratunkowej. W ten sposób przedostatni zespół w rankingu FIFA mógł się cieszyć z pierwszego gola strzelonego w meczu o stawkę od listopada 2019 r., gdy udało się mu pokonać bramkarza Kazachstanu w przegranej 1-3, w walce o Euro 2020. Nieszczelna defensywa i skuteczniejszy atak Sousy W ten sposób skuteczność defensywna "Biało-Czerwonych" w erze Portugalczyka jest aż dwukrotnie słabsza od tej za kadencji Jerzego Brzęczka, który w 24 meczach (cztery z Włochami, po dwa z Holandią i Portugalią, a więc nie słabeuszami) stracił tylko 20 bramek (0.83/mecz). Za Sousy tracimy średnio 1.6 bramki na spotkanie, ale trzeba oddać Portugalczykowi, że poprawił przeciętną strzelonych z 1.46 na 2.5 gola na mecz, przy czym 11 trafień to dzieło dwumeczu z San Marino i Albanią. Po zejściu Lewandowskiego jak równy z równym z San Marino?! Przed ME miałem nadzieję, że Sousie uda się zbudować monolit wokół Roberta Lewandowskiego. Tymczasem widać jak byk, że mamy "Lewego" i dramatycznie odstającą od niego całą resztę. Pół godziny wyrównanego meczu z Sanmaryńczykami po zejściu naszego kapitana była rzeczą nie do przyjęcia. Dwa gole strzelone w końcówce przez Adama Buksę zakłamują obraz drugiej połowy, przez której większość graliśmy na 1-1 z amatorami. I wydawało się, że żaden spośród piłkarzy Sousy obecnych na murawie nie miał z tym problemu. Kamiński i Slisz bezbarwni San Marino, podobnie jak wcześniej najsłabsza w hierarchii klubowych rozgrywek UEFA Liga Konferencji, brutalnie zweryfikowało Ekstraklasę. Wybijające się w niej postaci Jakub Kamiński i Bartosz Slisz grali jak równy z równym z chłopakami, spośród których zdecydowana większość na co dzień chodzi do pracy zawodowej (kelnerzy, taksówkarze, pocztowcy) i dopiero po niej idą sobie pokopać w piłkę. Pomyśleć, że obu piłkarzy przymierzano do zagranicznych transferów. Na razie muszą dojrzeć. Tylko częściowo Sousę tłumaczą gigantyczne kłopoty kadrowe. Prawda jest taka, że jest największym pechowcem spośród selekcjonerów w ostatnich latach. Gdyby Francis Veber, bądź któryś z młodszych reżyserów zechciał nakręcić film "Pechowiec II", to Portugalczyk idealnie pasuje do odtworzenia roli głównej. Przed Euro kompletnie rozsypał się mu atak, ale z zadania znalezienia godnego partnera dla Roberta Sousa wywiązał się należycie, bo Karol Świderski był jedną z jaśniejszych postaci Orłów na Euro. Teraz Portugalczyk postawił mocno na Adama Buksę i ten swą fizycznością, zmysłem do strzelania bramek odpłacił się z nawiązką. W San Marino ustrzelił pierwszego w karierze hat-tricka. Nie ma się co dziwić, że Sousa zwraca uwagę europejskich klubów na talent Buksy. Chciałby go mieć bliżej nie tylko z uwagi na możliwość obejrzenia meczu na żywo, ale też oszczędzenia piłkarzowi dalekich przelotów i zmian strefy czasowej. Raz na pół roku taka przygoda nie zaszkodzi młodemu, silnemu organizmowi, ale co miesiąc może się na nim odbić. Tęsknota za Piotrem Zielińskim W eliminacjach do katarskiego mundialu w rozsypce mamy drugą linię. Doskwiera nam przede wszystkim nieobecność Piotra Zielińskiego, który najlepiej potrafi zapewnić drużynie utrzymanie się przy piłce. Jeśli nie uda mu się odzyskać formy po urazie mięśnia czworogłowego, biada narodom, a dokładniej jednemu - polskiemu piłkarskiemu. Nicola Zalewski - Włosi dali przykład, jak szkolić Wejście Nicioli Zalewskiego spodobało się każdemu w Polsce. Od razu widać po nim technikę zawodnika wyszkolonego w innym świecie. Spójrzmy choćby na asystę przy golu na 1-7, gdy dośrodkował do Adama Buksy słabszą lewą nogą. Nicola to najlepszy przykład, że można być urodzonym Polakiem i w niczym to nie przeszkadza, by zyskać wzorową kindersztubę piłkarską. Wystarczy wpaść do włoskich trybów szkoleniowych. Wydaje się, że trenowanie w Romie nie jest tajną wiedzą kosmiczną rodem z NASA, by nasze kluby nie mogły jej zastosować.Michał Białoński, Interia