Był gwiazdą Portugalii, został rybakiem. Jego statek uratował tonących
W 2018 roku łódź „Vitoria Coentrao” uratowała piętnastu ludzi uwięzionych na wodzie po rozbiciu się statku „Cristo e Companheiro” u wybrzeży miasta Aveiro. Jej właściciel przez lata był gwiazdorem Realu Madryt i reprezentacji Portugalii. Wewnętrzny zew zawsze wzywał go jednak na Atlantyk. Fabio Coentrao zawiesił buty na kołku i został rybakiem. Ruszyliśmy jego śladami.
Ludzie, którzy mają skrzela
Ricardo Tavares ciągle pokrzykuje: „Obrigado!”. Cmoka jak Orest Lenczyk. Mówi, że oderwałem go od serialu w portugalskiej TV. Chyba tasiemiec i tandeta jak „Klan”. Spotykamy się na jednej z ostatnich stacji czerwonej linii metra Porto, w miejscowości Vila do Conde, rybackiej stolicy kraju. - Jestem Caxineiro - powtarza łamanym angielskim, na palcach pokazuje, że skończył tylko cztery klasy i prosi, żebym nie miał pretensji, kiedy już zupełnie przejdzie na ojczysty portugalski.
Caxineiros są z Caxinas. To serce Vila do Conde. Portugalczycy przez lata śmiali się z tych biednych Caxineiros, że to ludzie ze skrzelami i łuskami, zacofani i prymitywni, żyjący tylko tym, co akurat uda im się wyłowić z wody. Ricardo Tavares na oko ma jakieś sześćdziesiąt lat. Poznał mnie z nim lokalny dziennikarz, kiedy powiedziałem mu, że chciałbym zrozumieć decyzję Fabio Coentrao o porzuceniu futbolu na rzecz rybołówstwa. Obaj każą mi kliknąć w jakiś przedpotopowy link z odmętów portugalskiego internetu, tam odnajduję wypowiedź byłego piłkarza Realu Madryt z 2011 roku.
- Mieszkańcy Caxinas są tacy jak ja.
Sam na morzu
Na Fabio Coentrao za młodu wołali „Figo z Caxinas”. Porównywano go też namiętnie do starszych o kilka lat Cristiano Ronaldo i Ricardo Quaresmy. Z rodzinnego Rio Ave, którego stadion położony jest mniej więcej sto pięćdziesiąt metrów od stacji metra Vila do Conde, wyciągnęła go Benfika. W Lizbonie rozkwitł pod okiem nieco szalonego, aczkolwiek diablo skutecznego trenera Jorge Jesusa. - Coentrao zostanie najlepszym lewym obrońcą na świecie - przewidywał szkoleniowiec.
Z profetycznymi zdolnościami Jesusa czas obszedł się niemal tak samo brutalnie, jak z przepowiedniami bułgarskiej mistyczki Baby Wangi, więc Coentrao najlepszym lewym obrońcą globu nie został, choć kariery najbardziej znanemu spośród Caxineiros wielu by pozazdrościło. Z Realem Madryt wygrał dwie Ligi Mistrzów. Za jednego z najbliższych piłkarskich kompanów uznawał go CR7. Z Portugalią doszedł do półfinału Euro 2012. Poważnie zastanawiano się wtedy, czy nie umieścić go w najlepszej jedenastce piłkarzy turnieju w Polsce. W okolicach trzydziestki zahaczył jeszcze o AS Monaco i Sporting Lizbona. Karierę zakończył w swoim Rio Ave.
W międzyczasie opowiedział, jak wielkie to były wszystko osiągnięcia dla kogoś, kto urodził się i wychował jako Caxineiros. Ojciec nazywał się Bernardino da Cruz, dekadę temu zabił go rak, na jego pogrzebie sławny syn niósł trumnę i chusteczkami wycierał łzy. Przyglądało się ponoć całe Vila do Conde. Był rybakiem, wiódł żywot nomady, najpierw pracował przy połowach dorsza w Kanadzie, potem wywiózł rodzinę za robotą do Francji, z jednym wyjątkiem: w Caxinas został Fabio Coentrao, którym opiekowała się ciotka.
- Wyemigrowali, więc zostałem sam jak palec. Matka pracowała w fabryce przetworów rybnych. Marzyłem, żeby ją odwiedzić i się do niej przytulić. Byłem nastolatkiem, a musiałem pracować w piekarni, próbowałem łapać się też prostych fuch przy wykańczaniu mieszkań - opowiadał Coentrao.
Uratowała go piłka nożna, jakże inaczej.
Oswajanie siedmiogłowego potwora
Grudzień 2021 roku, portugalska prezenterka telewizyjna Fatima Lopes odwiedza Caxinas. Powstaje dokument, który do tej pory obejrzało blisko 350 tysięcy ludzi. Filmowi patronuje Unia Europejska, ma opowiadać o dostosowywaniu rybołówstwa do wymogów zrównoważonego rozwoju. Nie brzmi to jak hit Youtube. Występuje w nim jednak Fabio Coentrao. Były piłkarz, który został rybakiem. To już ciekawsze, prawda?
- Morze wessało mnie, kiedy przyszedłem na świat. Odkąd pamiętam, ojciec zawsze miał łódź, uwielbiał rybołówstwo, często wybierałem się z nim na wodę, szybko wsiąkłem, zakochałem się. Kariera piłkarza we mnie tego nie zabiła. Pierwszą własną łódź kupiłem, kiedy jeszcze grałem dla Realu. Wolna chwila? Urlop? Wakacje? Ciągle szukałem sposobności, żeby wypłynąć na Atlantyk i łowić.
Moje życie to morza i oceany. Nigdy nie miałem wątpliwości, co będę robił po końcu kariery w piłce. Z uśmiechem myślałem o tym, że szczęście odnajdę właśnie tu, na morzu, takie chcę prowadzić życie. Z czasem moja flota się powiększyła. Statek, na którym stoimy, kosztował mnie około dwa miliony euro. Dużo pieniędzy, ale kiedy go kupowałem, niszczyła go rdza, stawał się wrakiem, był zwyczajnie przestarzały. Aktualnie wypływa na morze i zostaje tam na dwa-trzy miesiące.
Pracę na moich łodziach dostają ludzie w każdym wieku. I starzy, i młodzi. Mam na statku takich, którzy pokończyli już 60, 65, nawet 70 lat. Są na krok przed emeryturą. Ale z przyjemnością patrzę na młodszych od nich, którzy chcą kontynuować rozpoczętą przez nich tradycję dbałości o ten prastary zawód.
Myślę, że mogę być wzorem dla wątpiących. Jeśli ktoś lubi wodę, morze, ocean i chce tej wody, tego morza, tego oceanu doświadczyć, musi podążać za marzeniami. To żaden wstyd żyć na morzu. Oddać się mu. A wielu tak twierdzi. Człowiek nie powinien bać się morza. Morze jest skarbem nas wszystkich. Skarbem świata. Wszyscy go potrzebujemy. Muszą znaleźć się ludzie, którzy będą na nim pracować. Powinni być szanowani. Ni mniej, ni bardziej niż ci wykonujący pozostałe zawody. Wielu myśli, że morze to siedmiogłowy potwór. Jakaś bestia. Nie, może to cool życie.
Kopnięta tratwa
Rok 2017, w portugalskiej gazecie Observador ukazuje się artykuł pt. „Weszliśmy do podziemnego świata Sanktuarium Fatimskiego”.
Fragment: „Około północy Jose Manuel Coentrao dał swoim ludziom odpocząć. Płynęli przez pełne morze na pokładzie „Virgem do Sameiro”, małego stateczku rybackiego zarejestrowanego w Caxinas w Vila do Conde, po całym dniu pracy nazajutrz mieli wrócić do domu, nocą mogli pozwolić sobie jednak na sen.
Kapitan Coentrao jako jedyny jeszcze nie spał, gdy we wtorek 29 listopada 2011 roku około 2:00 w nocy poczuł, że łódź przechyla się na prawą burtę. Rozejrzał się i zobaczył obraz kataklizmu: woda wlewała się do statku ze wszystkich stron. Nadal nie wie, co było przyczyną zatonięcia statku. Zdążył jedynie dobiec do ciasnego pomieszczenia, które służyła za sypialnię rybaków, obudzić ich i spuścić do morza tratwę ratunkową z załogą w środku.
Jose Manuel Coentrao, Prudenciano Pereira, Manuel Oliveira, Antonio Fernando Marvalhas, Joao Coentrao i Władysław Terszkow, którzy tamtej nocy łowili solę na "Virgem do Sameiro", spędzili 57 godzin, dryfując, zanim zostali odnalezieni, wcześniej jednak ratowała ich woda i leki, ale kiedy nie pomagały krzyki, modlitwy i race, wpadli w panikę, jeden z nich zaczął nawet krzyczeć i kopać tratwę, znaleźli się o krok od tragedii. Ostatecznie 2 grudnia znalazł ich helikopter sił powietrzny, biorący udział w ćwiczeniach wojskowych, podczas których zauważył małą, dryfującą w nieznane łódź”.
Jose Manuel Coentrao to krewny Fabio Coentrao, a na zdjęciach tratwa, która utrzymała go przy życiu, przypomina bardziej zalany hektolitrami wody namiot niż poważną konstrukcję. Niekiedy uchodźcy z Afryki przypływają na włoską Lampedusę na lepszych stateczkach. Portugalczycy pisali o cudzie. Atlantyk bywa siedmiogłowym potworem.
Marzenie o dziesięciu statkach
Rok 2018, angielski The Sun rozpisuje się, że łódź „Vitoria Coentrao” uratowała piętnastu ludzi uwięzionych na wodzie po rozbiciu się statku „Cristo e Companheiro” u wybrzeży miasta Aveiro.
W jednym z ostatnich akapitów czytamy, że Fabio Coentrao nie brał udziału w akcji ratunkowej.
Ale „Vitoria Coentrao” to jego łajba.
- Chcę dotrzeć do czterdziestki i mieć dziesięć statków. Kiedy miałem piętnaście lat, marzyłem o grze dla Realu Madryt. Udało mi się, długa podróż za mną, teraz będzie pewnie ciężej - mówił w rozmowie z Fatimą Lopes.
Być Caxineiros
Ricardo Tavares grzebie w telefonie ze sprawnością, o którą zdecydowanie nigdy bym go nie podejrzewał. Mówię mu, że zakochałem się w Porto. Kilkanaście minut za długo spędziłem w bajkowej księgarni Lello i we wnętrzu Pałacu Giełdy. Zaskakująco łaskawym okiem oceniłem nawet walor estetyczny Mostu Ludwika I, choć mostów nie lubię i nie polubię. Nie mam też pretensji do Przemysława Kaźmierczaka, mistrza Polski ze Śląskiem Wrocław w sezonie 2011/12 i byłego piłkarza FC Porto, bo skłamał, że z każdego punktu w mieście widać Estadio do Dragao. Porto to miasto, na które się nie gniewasz.
Tavaresa to nie interesuje.
Był, a może wciąż jest marynarzem i rybakiem, jak wszyscy Caxineiros.
Pokazuje mi stronę główną aplikacji MarineTraffic. Wyszukuje tam łódź „Vitoria Coentrao”, jej długość wynosi 25, a szerokość 10 metrów. Jest w Sesimbrze, daleko stąd. Są też inne kutry Fabio Coentrao, którego Ricardo tu widuje, najłatwiej poznać po nazwach. Większość blisko domu - obok Porto, Vila do Conde i Caxinas.
- Jak zmęczysz się kiedyś życiem, to przyjedź i zostań rybakiem. Tu się ludzi nie odrzuca.