Decydując się na zorganizowanie przedmeczowego zgrupowania w Portugalii, reprezentacja Polski przeniosła się o 2 500 km na południowy zachód względem Warszawy. I nie ma czego żałować. Aura w Porto dopisuje - choć w środę temperatura nieco spadła w porównaniu do ostatnich dni, oscylując w granicach 15 stopniu Celsjusza - sprzyjają przygotowaniom do starcia z Cristiano Ronaldo i spółką. A i warunki treningowe są niczego sobie. Ba, wręcz bardzo dobre. A to wszystko dzięki zmianie planów. Początkowo nasza kadra miała gościć na obiektach drużyny Gondomar SC. Tam odbyły się jednak tylko poniedziałkowe zajęcia, w których udział wzięło jedynie pięciu zawodników. W kolejnych dniach nasza kadra otrzymała możliwość skorzystania z infrastruktury występującej w portugalskiej ekstraklasie Boavisty - we wtorek jeszcze z bocznego, a już w środę z głównego obiektu, który był przygotowany na tip-top. Murawa z bliska przypominała zielony dywan. Reprezentacja Polski. Dwóch nieobecnych na środowym treningu w Porto Przejdźmy jednak do sedna, czyli sytuacji kadrowej w naszej reprezentacji. Po wczorajszym treningu rozpoczęło się bicie na alarm. Na boisku zabrakło bowiem aż siedmiu naszych zawodników. A byli to: Krzysztof Piątek, Kamil Piątkowski, Bartosz Kapustka, Bartosz Slisz, Michael Ameyaw, Adam Buksa oraz Sebastian Szymański. W środę lista ta została znacznie ograniczona. Z wyżej wymienionej siódemki na zajęcia wraz z resztą drużyny nie wyszedł tylko Michael Ameyaw. Niestety, dodatkowo nieobecny był także nasz etatowy prawy wahadłowy - Przemysław Frankowski. Trening rozpoczął się od krótkiej zabawy z piłkami. Następnie Michał Probierz zebrał drużynę na środku boiska na krótkiej, kilkuminutowej przemowie. Później zawodnicy przeszli do rozgrzewki i gry w dziadka, podczas której brylował między innymi asystent naszego selekcjonera - Sebastian Mila, choć i on musiał biegać w środku kółka po niedokładnym zagraniu. Po kilku chwilach piłkarze musieli przesunąć się o kilka metrów, by nie zdewastować murawy, która eksploatowała się podczas zwrotów, przyspieszeń i ciągłego poruszania się w tym samym miejscu. Senna Boavista Boavista cierpi na przypadłość doskonale znaną polskiej piłce. Tak jak nad Wisłą żyjemy sukcesami Orłów Górskiego i medalistów z 1982 roku, tak w tej dzielnicy Porto tęskni się za 18 maja 2001 roku. Boavista znalazła się w niebie. Dokonała niemożliwego, po 55 latach dominacji gigantów z Benfiki, Sportingu i FC Porto została mistrzem Portugalii. Pierwszy i ostatni raz, w nagrodę Liga Mistrzów z Liverpoolem, Bayernem i Manchesterem United. Dekadę później Boavista tkwiła w półamatorskiej trzeciej lidze portugalskiej. Przekleństwem okazała się budowa Estadio do Bessa. Portugalia wznosiła stadiony na Euro 2004, na czym ekonomicznie skorzystali niemal tylko najwięksi z największych. Benfika zaczęła zarabiać na Estadio da Luz, Sporting na Estadio Jose Alvalade, Porto na Estádio do Dragão. Estadio do Bessa, mogące pomieścić 28 tysięcy kibiców, po mistrzostwach Europy świeciło pustkami, klub zaciągnął na stadion kredyt, przeszacował, wpadł w długi, nie wypłacał pensji, bieda z nędzą. Boavistę zrujnowała afera korupcyjna Apito Dourado, która poskutkowała karną degradacją w sezonie 2007/08 i karą finansową w wysokości 180 tysięcy euro. Joao Loureiro, wtedy prezesa klubu, skazano na cztery lata w zawieszeniu. Po latach zarzuty wycofano, Pantery wróciły do Primeira Ligi, ale była i jest w niej już tylko średniakiem. Na mecze Boavisty zwykle przychodzi około siedem tysięcy widzów. Prawie cztery razy mniej niż Estadio do Bessa może pomieścić. Sześć razy więcej ludzi chodzi na FC Porto. Estadio do Bessa jest miejscem dość sennym, osadzonym jakby dwie dekady wstecz. Reprezentacja Polski na chwilę go ożywiła. Był gwiazdą Portugalii, został rybakiem. Jego statek uratował tonących Z Porto - Tomasz Brożek i Jan Mazurek