Warta Poznań to nadal krasnoludek. Przypomina Lecha Poznań sprzed lat
Prowadzący Legię Warszawa trener Czesław Michniewicz mógłby odnieść w sobotę wrażenie déjà vu - starł się z Wartą Poznań, która mogła mu przypomnieć poznańskiego Lecha. Takiego, którego sam prowadził w latach 2003-2006.
Kiedy Warta Poznań była w tabeli wyżej niż Lech Poznań - a w takiej konfiguracji przystąpiła przecież do przegranych przez siebie 1-2 dramatycznych derbów Poznania - popularne było porównywanie obu tych klubów. Warta w sumie przeciw temu protestowała, twierdząc że nie może z Kolejorzem rywalizować na żadnym polu poza boiskiem. Finansowo, organizacyjnie, infrastrukturalnie jest bardzo do tyłu. To dwa kompletnie różne światy, których specyfika i różnorodność polskiej Ekstraklasy zestawiły w jednej lidze.
A jednak mimo tego Warta nieco Lecha nieco przypomina. Przy czym nie obecnego giganta, ale tego Kolejorza sprzed lat.
Dawny Lech Poznań - masa wspomnień
Obecny szkoleniowiec warszawskiej Legii, która pokonała Wartę tylko 3-2, zapewne to pamięta. Prowadził przecież Lecha zmagającego się z niedostatkiem pieniędzy, za to obfitującego w zapał, energię, zaangażowanie i stanowiącego zapowiedź wielu niezwykłych przygód. Tamten Lech z lat 2003-2006, czyli okresu przed wejściem na Bułgarską nowych właścicieli z holdingu Amica, ledwo wiązał koniec z końcem. Brakowało na wypłaty (dzisiaj w Warcie tego akurat nie brakuje, ale jeszcze nie tak dawno jej piłkarze strajkowali), na transfery, nie było nowoczesnego stadionu, bo obecna nowa Bułgarska miała powstać dopiero za kilka lat, na Euro 2012. To był Lech podparty kołkiem, ale jednocześnie naszpikowany feromonami nieustępliwej walki, przyciągającymi kibiców jak ćmy.
W futbolu, zwłaszcza takim jak polski, osiągnięcie sukcesu wbrew oczekiwaniom jest wyżej cenione niż osiągnięcie go zgodnie z założeniami, nie mówiąc już o sytuacji, w jakiej znalazł się obecny Lech - gdy niczego nie osiąga, czy sobie założy, czy nie. W tym sezonie ma szansę wywalczyć miejsce w europejskich pucharach, ale wątpliwe jest, aby nawet taki rozwój wypadków został oceniony przez kibiców za sukces.
Lech był kiedyś taką Wartą
Lech prze 2006 rokiem też walczył o przetrwanie, a walka ta zaprowadziła go zaskakująco daleko, bo aż po zdobycie pamiętnego Pucharu Polski w 2004 roku. To było jedno z tych nielicznych trofeów, których nikt nie oczekiwał, nie wymagał, może właśnie dlatego Lech je ma, a kibice cenią je tak bardzo i niemal czczą.
Lech stał się już na lata, może na wieczność faworytem - na dodatek faworytem niespełnionym
Po 2006 roku jednak Lech zmienił się diametralnie, a co za tym idzie zmieniły się oczekiwania wobec niego. Teraz nie może zdobywać trofea, ale musi to robić. To program obowiązkowy jego występu, więc upadki przy poszczególnych skokach ocenianie są surowo. Kolejorz stracił, być może już bezpowrotnie, ten aspekt klubu na dorobku, pretendenta i zespołu bez pokładanych w nim wielkich wymagań. Stał się już na lata, może na wieczność faworytem - na dodatek faworytem niespełnionym. Najgorzej.
Cóż jednak, to skutki uboczne rozwoju klubu. Konsekwencje tego, do czego Lech zmierzał - by stać się klubem nie tylko dużym w postrzeganiu przez ludzi, ich marzeniach i pragnieniach, ale dużym także namacalnie. To w jakimś sensie wejście na etap ewolucyjnego rozwoju Lecha, do którego Warta jeszcze nie dotarła i nie wiadomo, czy kiedykolwiek dotrze, zważywszy, że jej potencjał ludzki i emocjonalny istotnie jest nieporównywalny z Lechem.
Lech i Warta - dwa światy
Dwa światy, w których obracają się Lech i Warta to także kwestia oczekiwań, jakie ich otaczają. Warcie jest i będzie pod tym względem łatwiej, czego dowodem jest porażka 2-3 z Legią. - Nie szkodzi, zrobili co mogli - powie większość obserwatorów. Lech nie może liczyć na taką pobłażliwość. Jego 2-3 w Warszawie brzmiałoby zupełnie inaczej, bo Kolejorz jest z innego świata. Ze świata dużych, do którego przeniósł się przed laty. Opuścił ciepły zapiecek braku wymagań, wyrozumiałości i bicia mu brawo za każdy remis, każdą mężną postawę. Teraz ma wygrywać, musi się legitymować czymś nadzwyczaj konkretnym. Czy na pewno jest na to gotowy?
Jak mawiał bowiem grany przez zmarłego niedawno Ryszarda Kotysa krasnoludek Nosacz z urządzonego w durszlaku więzieniu z filmu "Kingsajz":" - A jednak być dużym to cholerne ryzyko.