Partner merytoryczny: Eleven Sports

Polska przegrała rok. To wotum nieufności dla Probierza

Zaprzepaszczenie szansy na bezpośredni awans na Euro 2024 poprzez remis ze słabą Mołdawią. Wygrany po serii rzutów karnych baraż o udział w ME z Walią, z którą wcześniej Polacy w ciągu 120 minut gry nie oddali ani jednego celnego strzału. Odpadnięcie z mistrzostw Europy, na których grało niemal pół kontynentu, jako pierwszy ze wszystkich uczestników. Spadek z dywizji A w Lidze Narodów. To nie był dobry rok Biało-Czerwonych, choć jeszcze w doliczonym czasie gry spotkania ze Szkocją łudziliśmy się, że tak właśnie, trochę na wyrost będziemy mogli go nazwać. Ale nie, to był kolejny zły rok dla reprezentacji Polski.

Michał Probierz
Michał Probierz/Newspix/Newspix

Rozczarowanie sportem narodowym

Atmosfera wokół kadry stała się histeryczna. Wszyscy jesteśmy dziwnie rozedrgani. Popadamy ze skrajności w skrajność. To przypadłość występująca pod wieloma szerokościami geograficznymi, ale tak jak przez lata z wygodnej nadwiślańskiej perspektywy ludzi dotkniętych genem przegrywania z lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku naigrywaliśmy się nieco z fanatyzmu Turków czy Włochów, którzy w naszym wyobrażeniu w rozmowach o piłkarzach, klubach, trenerach i reprezentacjach narodowych z dnia na dzień potrafili przejść od nienawiści do miłości, tak jako Polacy staliśmy się dokładnie tacy sami. 

Kadra Adama Nawałki udowodniła, że Polska może wygrywać. W historycznym meczu pokonać Niemców w 2014 roku i w dobrym stylu zremisować z nimi dwa lata później na Euro. Obudować Roberta Lewandowskiego, najlepszego napastnika świata i jednego z najlepszych piłkarzy swojej ery, piłkarzami, którzy wcale nie muszą stać w jego cieniu, tylko lśnić własnym blaskiem - Kamilem Grosickim, Jakubem Błaszczykowskim, Wojciechem Szczęsnym, Grzegorzem Krychowiakiem, Łukaszami Piszczkiem i Fabiańskim, nawet Michałem Pazdanem. Dlatego potem tak bolało, że za Jerzego Brzęczka brakowało polotu, za Czesława Michniewicza stawialiśmy autobus, a za Fernando Santosa na zgrupowaniach spotykali się przypadkowi ludzie z przypadkowym sztabem. I dlatego gremialnie uwierzyliśmy Paulo Sousie, że możemy grać pięknie i nowocześnie, jak najlepsi, nie zważając na porażki i obłudny jednak charakter portugalskiego bajeranta. Przez ostatnie osiem lat futbol w Polsce przeszedł taką drogę, że trudno nam było nie zwariować. 

Po największym sukcesie od igrzysk olimpijskich w 1992 roku, jakim było Euro 2016, skonsumowaliśmy ten wynik w prawdziwie paskudny sposób: zaprowadziliśmy się nad przepaść, zawisnęliśmy nad nią, ale... nie spadliśmy w otchłań. Nie osunęliśmy się w otchłań rankingu FIFA. Byliśmy na dwóch ostatnich MŚ i dwóch ostatnich ME. I to utrzymywanie się w klasie średniej światowego futbolu, z jednoczesnym podtrzymywaniem nadziei na wspięcie się szczebel wyżej, z czego oczywiście nigdy nic nie wychodzi, tworzy aktualny krajobraz pola bitwy: życie polskiego kibica reprezentacji to rozczarowanie za rozczarowaniem. 

Niedasizm prawdziwy

W lecie Robert Lewandowski i Wojciech Szczęsny, najlepsi polscy piłkarze XXI wieku, mówili jednym głosem: reprezentacja Polski nie tylko za czasów ich świetności, ale chyba też całego życia nie ma szans na wygranie Euro czy MŚ. Na to oburzył się 19-letni Kacper Urbański, odkrycie 2024 roku w rodzimej piłce. Powiedział publiczne, że o wygraniu Euro i MŚ z Polską trzeba marzyć. Moment na taką dyskusję był trudny: w marcu Polska jako ostatnia awansowała na Euro, na którym grało pół kontynentu, a w czerwcu z Euro, na którym grało pół kontynentu, odpadła jako pierwsza ze wszystkich jego uczestników. 

Wiadomo było też, że Puchar Świata dzielą między sobą giganci: Brazylia, Niemcy, Włochy, Argentyna, Francja, Anglia, Hiszpania, na początku dziejów wygrał Urugwaj. Na Starym Kontynencie wygląda to podobnie: Hiszpania, Niemcy, Włochy, Francja, Portugalia, Holandia, dawniej nieistniejące już Czechosłowacja i ZSRR. Z drugiej strony, Euro to dowód, że się da: 1992 - Dania, 2004 - Grecja. Polacy najbliżej byli w 2016 roku, kiedy po rzutach karnych odpadli z Portugalią. - Medal? To była misja z niemożliwych. Dlatego nie odczuwam niedosytu - gorzko diagnozował Lewandowski na konferencji prasowej przed Euro 2024. Szczęsny wtórował mu w podcaście u Wojewódzkiego i Kędzierskiego. Widzieli, co mówią, przemawiał przez nich gwiazdorski autorytet: BVB, Bayern, Barcelona, Arsenal, Roma, Juventus, Liga Mistrzów. 

Wtedy jednak wydawało się, że w swoim braku wiary popełniają grzech „Niedasizmu”. Tak to tłumaczył Piotr Stankiewicz w książce  „21 polskich grzechów głównych”: „Niedasizm, jak i wszystkie inne zło dnia dzisiejszego, uwielbiamy oczywiście uzasadniać przeszłością. Rozbiory, zabory, dramaty, szlacheckie sejmiki, bolszewizm, internacjonalizm, hemoglobina, halucynacja, taka sytuacja. Wszystko jest dla nas usprawiedliwieniem, a nasza historia jest samospełnioną przepowiednią niedasizmu. Patrzymy na nią po niedasistowsku, szukamy w niej przede wszystkim wymówki, używamy jej jako dowodu, że się nie da”. Woleliśmy jednak wierzyć w siłę naiwnej wiary młodych, takich jak Urbański. Po 2024 roku żadnych sensownych i ugruntowanych na jakiejś logicznej podstawie argumentów, że Polska może kiedykolwiek zacząć liczyć się w reprezentacyjnej piłce nożnej. 

Sztuczka magiczna

Pierwszy rok selekcjonerskiej kadencji Michała Probierza był szczególnie bolesny, bo opierał się na zagraniu, które przywodzi na myśl sztuczkę magiczną: mieliśmy patrzeć w prawo i nie widzieć, co dzieje się z lewej strony. Krótkie rządy Santosa były okresem tragikomicznym, skompromitowaliśmy się z Mołdawią i Albanią, skazany za korupcję Mirosław Stasiak wchodził na pokład samolotu do Kiszyniowa, w alkoholu topił się PZPN, obrażony na wszystkich dookoła był Lewandowski, w kadrze unosił się smród niewyjaśnionej afery premiowej z Kataru. Probierz w mig oczyścił atmosferę. Wystarczyło, że był Polakiem, znał język polski i potrafił dogadywać się w nim z ludźmi. Po barażu z Walią komplementowali go prawie wszyscy reprezentanci. Liderzy w osobach Lewego, Szczęsnego i Zielińskiego mówili, że to dobry selekcjoner. Kadra zaśpiewała „Mazurka Dąbrowskiego” z kibicami w Cardiff. Awans na ME był najważniejszy. Ważniejszy od boiskowych męczarni i liczby celnych strzałów oddanych na bramkę rywali: 0. 

Przed Euro 2024 nikt nie pompował balonika. W świetnym stylu, zupełnie niespodziewanie wygraliśmy mecze towarzyskie z Ukrainą i Turcją. Na inaugurację turnieju powalczyliśmy z Holandią, wrażenie było niezłe. Na pożegnanie zremisowaliśmy z Francją, rodziło się coś pozytywnego. Przeboleć można było nawet dotkliwe i poprzedzone bojaźliwą taktyką 1:3 z Austrią, z którą naprawdę dałoby się powalczyć. Dominowała wiara w nowe otwarcie: w Nicolę Zalewskiego, w Kacpra Urbańskiego, w kadrę, o której Probierz mówił, że ma być na wskroś ofensywna, czego podrygi obserwowaliśmy w Niemczech. I wtedy nadeszła Liga Narodów. 

Liga Narodów jako demistyfikacja

Bilans ostatnich dziewięciu spotkań reprezentacji Polski to jedna wygrana, dwa remisy i sześć porażek. W bramkach tragedia: dwanaście zdobytych i dwadzieścia dwa stracone, trzeba byłoby się cofać pół dekady wstecz, żeby znaleźć podobnie beznadziejne statystyki w grze obronnej, jak te za kadencji Probierza. 51-letni selekcjoner gorsze wyniki tłumaczy głównie zmianą pokoleniową i kontuzjami. Tych drugich faktycznie było sporo, przede wszystkim kilka razy wypadał Lewandowski, którego zabrakło też na zgrupowaniu listopadowym, najbardziej pechowym ze wszystkich dotychczasowych, bo z problemami zdrowotnymi borykali się też Przemysław Frankowski, Sebastian Szymański, Jan Bednarek, Bartosz Bereszyński, Taras Romanczuk czy Michael Ameyaw. Ale czy to jedyne wytłumaczenie dla kataklizmu, jaki dotknął grę obronną Biało-Czerwonych w ostatnim roku? W siedemnastu meczach za Probierza straciliśmy trzydzieści jeden goli. Czyste konto udało się zachować tylko z Wyspami Owczymi, Łotwą i Walią. Trzymamy się ustawienia z trójką stoperów, choć system jest niewydolny w wykonywaniu podstawowych defensywnych zadań i wcale nie wpływa jakoś pozytywnie na ofensywną grę zespołu. 

Niewątpliwie reprezentację Polski ogląda się momentami przyjemniej niż za topornych i prymitywnych czasów rządów Brzęczka, Michniewicza czy Santosa, ale czy aby na pewno przy zespole złożonym z piłkarzy silnych klubów Premier League, La Ligi, Serie A, Bundesligi czy Ligue 1 powinno to kogokolwiek dziwić. Probierz podkreśla, że wybór wśród zawodników na reprezentacyjnym poziomie nie jest jakiś oszałamiający, ale przecież nie prowadzi kadry Kosowa czy innego Luksemburga. Jak wypada mu Frankowski z Lens, to na jego miejsce ma Kamińskiego z Wolfsburga, a przecież z własnej woli nie powołuje Matty'ego Casha z Aston Villi. Defensywnego pomocnika, a to chyba najbardziej newralgiczna pozycja, szuka bardzo szeroko: było wycofanie Zielińskiego (Inter), próby ze Sliszem (MLS), próby z Romanczukiem (mistrz Polski), próby z Moderem (Brighton), powołania dla młodziutkich Maxiego Oyedele (Legia) i Antoniego Kozubala (Lech)...

Kadra Probierza również jesienią miała kilka niezłych momentów. Wygrana ze Szkocją na Hampden Park. Zryw z 1:3 na 3:3 i poderwanie Stadionu Narodowego z Chorwacją. Pierwsza połowa z Portugalią w Porto. 

To za mało. 

Wszystko zostałoby wybaczone, gdyby wymiana ciosów ze Szkotami skończyłaby się remisem 1:1 i utrzymaniem w Dywizji A Ligi Narodów. I już pal licho, że utrzymanie na poziomie tej Dywizji A to ułatwienia w systemie eliminacyjnym UEFA. Na Euro 2028 najpewniej awansujemy, tak czy inaczej. Ba, wiadomo było, że cały ten cykl w Lidze Narodów to tylko przedbiegi przed ubiegłorocznymi kwalifikacjami do MŚ 2026: przygotowanie gruntu i sprawdzenie zawodników. Ale była to też demistyfikacja magicznej sztuczki. Obrona jest fatalna. Atak nie tak dobry, jakby się wydawało. Suche fakty, czyli wyniki tego projektu nie obroniły. Rok może nie stracony, ale na pewno przegrany. Tak, przegrany rok. 

- Idziemy w dobrym kierunku - powtarzał selekcjoner Probierz z całą świadomością, jak wyglądał 2024 rok w wykonaniu reprezentacji Polski. Prezes Cezary Kulesza raczej nie zdecyduje się go zwolnić, ale roczny bilans jest druzgocący i bardzo polski: rozbudzona został nadzieja, którą czas zweryfikował jako beznadzieję. 

Nie tak miało to wyglądać, gwizdy na Narodowym. „Dużo to mówi”. WIDEO/INTERIA.TV/INTERIA.TV
Gol Szkocji z Polską/Szymon Pulcyn/PAP
Tymoteusz Puchacz i Michał Probierz/Foto Olimpik / NurPhoto / NurPhoto via AFP/AFP
Michał Probierz/PAP
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem