Paulo Sousa po swojej krótkiej przygodzie z reprezentacją Polski zdecydował się na dość egzotyczne wojaże. Po tym, jak porzucił Biało-Czerwonych wybrał się bowiem do Brazylii, aby tam niespodziewanie poprowadzić prawdziwego potentata brazylijskiej piłki, a więc Flamengo, z którego w przeszłości wyszło wielu genialnych piłkarzy, a obecnie najwybitniejszym wychowankiem tej szkółki z pewnością jest Vinicius Junior, którym zresztą Flamengo chwali się na każdym kroku. Totalna demolka w Anglii, gol za golem. Łukasz Fabiański tylko załamywał ręce W napiętym brazylijskim środowisku Sousa poradził sobie średnio. Po 32 rozegranych spotkaniach został bowiem zwolniony, choć bilans 1,97 punktu na mecz nie brzmi źle. Z Brazylii przeniósł się do Włoch, gdzie w roli "strażaka" uratował przed spadkiem Salernitanę, ale niedługo po rozpoczęciu sezonu 2023/2024 został bardzo szybko zwolniony. W związku z tym musiał zrobić sobie przerwę aż do lipca 2024 roku, gdy zgłosiło się do niego arabskie Shabab Al-Ahli Dubai. Sousa mógł wyskoczyć z ławki. Szalone emocje Sousa związał się z klubem kilkuletnią umową i już ma na swoim pierwszy sukces. W pierwszej połowie grudnia sięgnął bowiem po Superpuchar Zjednoczonych Emiratów Arabskich, w meczu finałowym prowadzonym przez Szymona Marciniaka, pokonując Al Wasl po rzutach karnych. Z pewnością Portugalczyk ma na celowniku kolejne cele, w postaci zwycięstwa w rozgrywkach ligowych, gdzie sytuacja jest jak najbardziej otwarta, a także Pucharu Ligi. Polski trener poprowadził rewelację Serie A. Absolutny debiut Shabab Al-Ahli Dubai w swoim pierwszym meczu 1/4 finału tych rozgrywek pokonało 2:0 Al Nasr. Drugi był jednak zdecydowanie bardziej szalony. Zaczęło się bowiem od prowadzenia 2:0 dla zespołu Sousy po 44. minutach rywalizacji. Druga część spotkania pobudziła jednak gospodarzy. W 50. minucie było już tylko 2:1, ale na tego gola piłkarze Sousy szybko odpowiedzieli. W 66. minucie meczu Sahbab prowadziło już 4:2 i wydawało się, że sprawa jest rozstrzygnięta. Nic bardziej mylnego. W okresie od 71. do 75. minuty gospodarze niesieni dopingiem trybun strzelili bowiem... aż trzy gole i wyszli na prowadzenie 5:4, a Sousa miał prawo jeszcze bardziej osiwieć, bo awans do kolejnej fazy stanął pod znakiem zapytania. Portugalczyk mógł spokojnie odetchnąć z ulgą w drugiej minucie doliczonego czasu gry, gdy gola na 5:5 strzelił Mateusao. Ostatecznie zespół dowodzony przez byłego selekcjonera Biało-Czerwonych awansował dalej po wygranym dwumeczu aż 7:5.