Łakomy to kumpel gwiazdy Barcy i przyszłość reprezentacji? „Uczę się Ligi Mistrzów”
Skąd plotka, że kumpluje się z Raphinhią? I ile w jego rzekomej przyjaźni z Brazylijczykiem prawdy? Czego nauczyło go dziesięć minut przeciwko Barcelonie w Lidze Mistrzów, a czego gra przeciwko Piotrowi Zielińskiemu i spółce z Interu? Jak rozwinął się w Young Boys Berno? Czy czeka na powołanie do reprezentacji Polski? - Ludzie w Szwajcarii po ostatnich występach częściej zwracają na mnie uwagę, dużo dostaję miłych wiadomości. Po meczach z FC Basel albo po FC Zürich ktoś zostawił mi karteczką na aucie, że super mecz i że jestem super zawodnik - opowiada Łukasz Łakomy, pomocnik szwajcarskiego klubu Young Boys, znajdujący się w kręgach zainteresowania selekcjonera Michała Probierza, w rozmowie z Interią.
Kto jest aktualnie najlepszym brazylijskim piłkarzem na świecie?
Łukasz Łakomy, piłkarz Young Boys Berno: - Brazylijskim?
Tak.
- Dla mnie Vinicius Junior, ale wyczuwam jakiś podstęp...
Myślałem, że wskażesz swojego dobrego kumpla z Barcelony.
- No tak, jak to powiedziałeś, to akurat wszedłem na Instagrama i wyskoczył mi Raphinha.
Co za przypadek.
- Bez kitu, faktycznie powinienem tego Raphinhę wskazać, ale Vinicius jako pierwszy przychodzi do głowy, dopiero zdominował dyskusję o nieprzyznanej mu Złotej Piłce. Jakby jednak przeanalizować ostatnie miesiące, to Raphinha w Barcelonie wyprawia cuda. Trio, które tworzy jeszcze z Robertem Lewandowskim i Lamine Yamalem, to powrót do czasów tercetu Leo Messi-Luis Suaraz-Neymar. Dziesięć minut przeciwko nim w Lidze Mistrzów pograłem, a właściwie bardziej się przyglądałem, bo kompletnie nas zdominowali.
Z Barceloną przegraliście 0:5, a po ostatnim gwizdku wpadliście sobie z Raphinhą w ramiona, jakbyście byli najlepszymi kumplami.
- Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.
Poszła plotka, że macie wspólnego trenera od przygotowania motorycznego i poznaliście się przy okazji jednej z wizyt u niego w Barcelonie.
- Śmiałem się z tego, bo to podkoloryzowane i dopowiedziane. Mamy wspólnego trenera od motoryki z grupy Global Performance. Ćwiczę z nimi już od trzech lat, dłużej nawet niż Raphinha. Po meczu w Lidze Mistrzów go zaczepiłem, właśnie w tym kontekście, pożartowaliśmy trochę. Nie wiem, czy mój trener mu o mnie wspomniał, ale mi często pokazuje, jak trenuje Rapha. Może kiedyś w Barcelonie będzie okazja się lepiej poznać, ale w tej chwili określanie nas kolegami jest zdecydowanie na wyrost!
Piotr Zieliński często podawał i od razu wbiegał na wolne pole czy za linię obrony. Dużo to robi szumu, tak samo grała Barcelona, która właściwie pokazała nam, jak powinno się grać w piłkę nożną. Dziesięć minut przeciwko nim w Lidze Mistrzów pograłem, a właściwie bardziej się przyglądałem, bo kompletnie nas zdominowali
~ Łukasz Łakomy
Skąd decyzja, żeby latać na indywidualne treningi ze Szwajcarii do Katalonii?
- Współpracę z nimi zacząłem w Zagłębiu Lubin. Jak miałem wolne, głównie zimą i w przerwach reprezentacyjnych, latałem do Barcelony. W Polsce wszyscy mówili, że w kwestii motoryki jestem piłkarzem ukształtowanym i w żaden sposób już jej nie poprawię. Z agentami znaleźliśmy Global Performance i okazało się, że niewiele było w tych wszystkich ograniczających mnie słowach racji. Efekty widać na boisku, bo jestem szybszy i silniejszy, zyskałem pewność siebie, nie obawiam się o kontuzje.
Aż tak?
- W tym roku z Globalem nie trenowałem, ale w końcu złapałem kontuzję mięśnia dwugłowego i uznałem, że warto do tego wrócić. W Zagłębiu potrafiłem przejechać całe dwa sezony bez choćby jednego urazu. W Young Boys Berno gramy zwykle co trzy dni, na dużej intensywności, muszę wzmacniać mięśnie, również na treningach indywidualnych. Na tym poziomie trzeba dbać o każdy szczegół, prewencję, ciało, żeby się nie rozsypać.
Masz na podorędziu liczby, które mogą zadać kłam dawnym opiniom z Polski, że w żaden sposób nie poprawisz motoryki?
- Do Zagłębia przychodziłem jako zawodnik, który nie potrafił pobiec szybciej niż 30 km/h. Wyjeżdżając z Polski, wyciągałem 32,5 km/h. Yamal biega 36 km/h, więc to dalej niewiele, ale dla mnie to był wielki wyczyn, bo ciężko pracowałem, żeby wydobyć z siebie te trzy kilometry na godzinę ekstra. W meczach ligi szwajcarskiej ostatnimi czasy biegam tysiąc metrów powyżej prędkości 20 km/h. 16 czy 17 sprintów na spotkanie, czyli ponad 25 km/h. Nie pamiętam, żebym w Lubinie zrobił więcej niż dziesięć sprintów. Ktoś powie, że w środku pola mogę człapać, ale w Young Boys nie ma czegoś takiego, mecz w mecz kończę z wynikiem 12,5 przebiegniętych kilometrów. Pierwszy dłuższy występ po powrocie do zdrowia zaliczyłem z Interem, zagrałem 77 minut, do tego czasu miałem wykręcone 11 kilometrów, na co złożyło się 14 albo 15 sprintów. Niedługo później FC Basel, też trzeba było biegać, doskakiwać i dałem radę. W Young Boys i w Global Performance ciągle słyszę, że motoryczne mogę być jeszcze lepszy.
Kiedyś wydawało ci się, że będziesz piłkarzem o profilu Filipa Starzyńskiego? Kreatywnym i technicznym, ale wolnym?
- Nie. Wysoko cenię Starzyńskiego i nigdy nie postrzegałem go jako statycznego, po prostu mądrze poruszał się po boisku. Wiele jego zachowań podpatrzyłem, super piłkarz. Zawsze byłem pracusiem. Takim, który pogra do przodu i popracuje z tyłu. Nie wiem, czy „ósemka” byłaby dla mnie właściwą pozycją. Optymalna jest „ósemka”, nawet nowoczesna „szóstka”, zawieszenie między ofensywą i defensywą. Lubię biegać, tak to chyba najlepiej wytłumaczyć.
Podostrzające grę „szóstki” starego typu już ostatecznie wymarły?
- Zależy od systemu, ale to znak czasów, że czasami na „szóstce” wystawiany jest Piotr Zieliński, a to zawodnik wybitny w grze ofensywnej. Tak samo Mateo Kovacić w Manchesterze City. Trenerzy w Young Boys złapali do mnie zaufanie i też zaczynam występować na „szóstce”, gdzie wcześniej prawie się to nie zdarzało. Ale dużo zmieniło się w mojej głowie, widzę swoją przemianę podczas meczów, komfortowo się na tej pozycji czuję: jestem agresywny w doskoku. Jeszcze przed przerwą reprezentacyjną wygraliśmy 2:1 z FC Lugano, wygrałem sporo pojedynków w defensywie, a w ofensywie przechodziło przeze mnie wiele akcji. Moda jest taka, że wszyscy na boisku, od bramkarzy, przez obrońców i pomocników, po napastników, powinni jednakowo dobrze radzić sobie w każdej fazie gry. Gdyby każdy wiedział, co na murawie robić, czy broniąc, czy atakując, byłoby idealnie.
W meczu z Interem grałeś w środku pola na Nicolo Barellę, Davide Frattesiego i Henricha Mychitariana, z ławki wszedł Zieliński. Ile brakuje ci do światowej czołówki?
- Raz Frattesi zebrał się ze mną szybkościowo i to tak porządnie. Nie wiem, jak to ludzie oceniali, ale dla mnie ten mecz był dość wyrównany, przyjemny dla oka. U Ziela, Barelli, Frattesi, Mychitariana najbardziej podobał mi się ich spokój z piłką przy nodze. To taka nonszalancja, która wynika z głębokiej pewności siebie. Widać było, że są przyzwyczajeni do szybkiego grania, niewiele ich może zaskoczyć. Korzystają też na tym, że Inter jest doskonale poukładany taktycznie. Mychitarian miał czas na spokojne rozgrywanie od tyłu. Barella biegał od pola karnego do pola karnego, mimo że nominalnie operował na „szóstce”. Zieliński często podawał i od razu wbiegał na wolne pole czy za linię obrony. Dużo to robi szumu, tak samo grała Barcelona, która właściwie pokazała nam, jak powinno się grać w piłkę nożną. Patrzyłem i myślałem, że to niczym za dziecięcych czasów: chcesz wszędzie być, pokazujesz się po piłkę, nie dostajesz jej, wracasz, żeby znowu dostać, tak cały czas.
Bodajże Carlo Ancelotti niedawno mówił, że właśnie ten spokój z piłką przy nodze odróżnia piłkarza dobrego od wyśmienitego.
- Spokój bierze się z doświadczenia. Piłkarze, którzy od wielu lat rokrocznie grają w Lidze Mistrzów, lepiej wiedzą, jak się w newralgicznych sytuacjach na boisku zachować i lepiej przewidują, jak w tych trudnych momentach zachowają się inni zawodnicy. Nie spodziewałem się, że z Interem zagram prawie cały mecz. Wracałem po urazie, dopiero w dobrym stylu wygraliśmy z FC Luzern. Byłem przekonany, że w Champions League wyjdzie ten sam skład, więc jak już dostałem szansę, to na początku musiałem się odnaleźć, ale ostatecznie zagrałem fajne spotkanie. Dla gwiazd Interu czy Barcelony to żadna nowość, dla nich wygrywanie i bicie się o tytuły to norma. W Lidze Mistrzów mam tak, że chcę grać spokojnie, ale jednocześnie muszę grać szybko, więc czasami jeszcze gubię balans, który najpewniej odnajdę z doświadczeniem.
Ciekawe.
- W Ekstraklasie początkowo też zbyt szybko podejmowałem decyzje. W Young Boys jeszcze mi się to zdarza, ale jestem spokojny: trzeba grać, grać i grać, aż nabierze się ogłady.
Podoba ci się reforma Ligi Mistrzów?
- Liga Mistrzów zawsze była moim marzeniem, rok temu zadebiutowałem w niej z Lipskiem, ale jeszcze w starej formule. Teraz dołożyłem kilka występów już w nowym wydaniu Champions League, która podoba mi się z dość prostego powodu: jest w niej więcej meczów, a tylko w tych mogę zbierać doświadczenie. Na plus również, że nie jesteśmy zamknięci w czterodrużynowej grupie, tylko mamy ośmiu różnych rywali: tu Aston Villę, Barcelonę, Inter, Szachtar, Atalantę, Stuttgart, Celtic i Crvenę Zvezdę. Chociaż, gdybyśmy przy starym układzie trafili do grupy z Barcą, Interem i na przykład Celtikiem to też bym nie narzekał...
Miałem mówić.
- Przecież nie narzekam!
Na przejście dalej w Lidze Mistrzów raczej nie macie co liczyć.
- Byliśmy mocno rozczarowani po 1:2 z Szachtarem Donieck. Było ciśnienie na pierwsze punkty w Lidze Mistrzów, ale mecz kompletnie nam nie wyszedł, wszystko nam się posypało. W 30. minucie Loris Benito, nasz kapitan, stoper, doznał kontuzji. W Young Boys mamy multum urazów, wybiło nas to z rytmu. Wcześniej prowadziliśmy po golu Kastriota Imeriego, a tu tracimy gola na 1:1, kiedy Benito był za linią boczną. Czekaliśmy, czy wejdę ja, czy inny zawodnik, stanęło na mnie. Zaraz zamieszanie, bo Sandro Lauper, zwykle defensywny pomocnik, który awaryjnie musiał grać na środku obrony, też musiał zejść z kontuzją i zostaliśmy bez stopera. Chaos dał Szachtarowi prowadzenie, a nam totalnie ten mecz nie wyszedł, choć kilka sytuacji zmarnowaliśmy.
Bronicie mistrzostwa Szwajcarii, a w lidze zaliczyliście falstart.
- Nie wygraliśmy pierwszych sześciu meczów. Potem jeszcze trzy razy przegraliśmy w czterech spotkaniach. Liga nam trochę uciekła. Mamy dziesięć punktów straty do FC Zürich, ale rok temu mieliśmy w rundzie zasadniczej dziesięć punktów przewagi i martwiliśmy się, że możemy nie zdobyć mistrzostwa. Stać nas na wbicie się do czołówki. W międzyczasie cały czas chcemy urywać jak najwięcej oczek w Lidze Mistrzów.
Wielu polskich kibiców przyzwyczaiło się, że najlepszą drużyną w Szwajcarii jest FC Basel. Ale od dwóch lat to Young Boys, prawda?
- Przychodziłem do Young Boys jako do drużyny mistrza Szwajcarii i w pierwszym roku gry w nim mistrzostwo Szwajcarii zdobyliśmy. Na starcie sezonu 2023/24 graliśmy słabiej, przegrywaliśmy, mieliśmy pecha, sypały się czerwone kartki, ale tak czy inaczej, jesteśmy mocną ekipą. Najmocniejszą w Swiss Super League, tak uważam. Pokonaliśmy Lugano, z którym wcześniej u nich przegraliśmy i które jest na podium, mimo że Lauper wciąż łata braki na stoperze, za kartki wypadł Filip Ugrinic, a za czerwień Joël Monteiro, więc wracamy na dobre tory.
Wkręciłeś się w oglądanie Swiss Super League?
- Nie, wolę pooglądać polską ligę, śledzę głównie Zagłębie, bo z wieloma chłopakami wciąż się kumpluję. Nie jestem jakimś wielkim fanem oglądania meczów, odpalam tylko najciekawsze w Ekstraklasie i Ligę Mistrzów, nic więcej. W jakieś uważniejsze obserwowanie Swiss Super League wkręciłem się za to, kiedy graliśmy o mistrzostwo i ważne było, żeby na naszą korzyść składały się wyniki innych spotkań, były emocje. Podobnie miałem, kiedy jeszcze w Zagłębiu ścigaliśmy się z Wisłą Kraków o to, kto zostanie w Ekstraklasie. Nie było wtedy opcji, żebym przegapił jakiś mecz Wisły.
Słyszałem kiedyś taką teorię, że nic nie zmienia mentalności piłkarza bardziej pozytywnie niż wygrywanie trofeów. Zaobserwowałeś w swoim podejściu do piłki jakąś zmianę po zdobyciu mistrzostwa Szwajcarii?
- Mentalności zwycięzcy nauczyłem się w akademii Legii.
W jaki sposób?
- Jak jesteś w Legii, to wiesz, że najważniejsze jest mistrzostwo. Nieważne, czy masz dziesięć lat, czy piętnaście, czy dwadzieścia. To jest w DNA. W Legii ciągle mi to wmawiano. Potem w Zagłębiu naturalnie nie walczyliśmy o wygranie ligi, a biliśmy się o utrzymanie, a to jeszcze większy ciężar, bo to być albo nie być. W Szwajcarii uczę się, żeby nie osiadać na laurach, że po jednym mistrzostwie trzeba myśleć już tylko o kolejnym. Podoba mi się to podejście. Najgorsze byłoby wychodzenie na boisko, żeby odbębnić mecz i wrócić do domu. Nie lubię przegrywać. Bardzo nie lubię. Nie tracę wiary, że Young Boys w tym roku również będzie najlepsze w lidze.
Dobrze czujesz się w Szwajcarii?
- Chyba tak, z chłopakami w Young Boys mam bardzo dobry kontakt. Ludzie w Bernie też po ostatnich meczach częściej zwracają na mnie uwagę, dużo dostaję miłych wiadomości. Po FC Basel albo po FC Zürich ktoś mi zostawił karteczką na aucie, że super mecz i że jestem super zawodnik, w poprzednim sezonie się to nie zdarzało.
W Zurychu było zimno, mecz nie był specjalnie porywający, dużo walki w środku pola, niewiele podbramkowych sytuacji, w skrócie: w telewizji wziąłbyś pilota i zmienił kanał. Ale trener Mila przetrwał, za co jestem mu wdzięczny, mnie to ogromnie buduje i motywuje do jeszcze cięższej pracy, a wreszcie przyjdzie dzień, w którym pojadę na zgrupowanie reprezentacji Polski
~ Łukasz Łakomy
Na mecz z FC Zurich przyjechał do ciebie Sebastian Mila, asystent Michała Probierza w sztabie reprezentacji Polski. Miła forma docenienia i sygnał, że jesteś blisko powołania do kadry?
- Tak, jeśli trener Sebastian Mila się specjalnie fatyguje, żeby mnie zobaczyć, to mogę tylko mu i selekcjonerowi podziękować. W Zurychu było zimno, mecz nie był specjalnie porywający, dużo walki w środku pola, niewiele podbramkowych sytuacji, w skrócie: w telewizji wziąłbyś pilota i zmienił kanał. Ale trener Mila przetrwał, za co jestem mu wdzięczny, mnie to ogromnie buduje i motywuje do jeszcze cięższej pracy, a wreszcie przyjdzie dzień, w którym pojadę na zgrupowanie reprezentacji Polski. Mam dopiero 23 lata, dla mnie to nie jest sprint, a maraton.