Partner merytoryczny: Eleven Sports

Łapiński: Radość była wielka, w nocy nikt nie spał

- Szanse Legii i Steauy są mniej więcej równe. Warszawianie są w nieco lepszej sytuacji - strzelili gola na wyjeździe, a w rewanżu grają na własnym boisku - powiedział dziennikarzowi RMF FM Kubie Wasiakowi Tomasz Łapiński, były piłkarz Widzewa Łódź. 17 lat temu grał z tą drużyną w Lidze Mistrzów. O awansie zdecydował wtedy pamiętny mecz z Broendby Kopenhaga.

Kuba Wasiak: Jak pan ocenia szanse Legii w rewanżowym meczu ze Steauą Bukareszt?

Tomasz Łapiński: - 50 na 50. Może nawet z delikatną przewagą Legii, bo bramka zdobyta na wyjeździe stawia legionistów w trochę lepszej sytuacji. Po cichu wreszcie liczę na awans polskiej drużyny.

Przed dwumeczem to Rumunów stawiano w roli faworytów. Ile więc jest samej nadziei na awans, a ile silnych, sportowych argumentów?

Można się odnosić do formy pokazanej w ostatnim spotkaniu. Opowieści, że ktoś kiedyś fajnie grał w piłkę, zespół wyglądał tak, a nie inaczej, czasami mają się nijak do teraźniejszości. Ja odnoszę się do tego, co widziałem w Bukareszcie. Pierwsza połowa zdecydowanie na korzyść Steauy, druga na korzyść Legii. Wynik odzwierciedlał więc to, co działo się na boisku. A w rewanżu Legia, mimo zamkniętej trybuny, będzie miała atut własnego boiska i będzie się czuła pewniej. Ta pierwsza połowa w Bukareszcie była chyba wynikiem strachu i obawy o to, co tam się będzie działo.

Po dwóch remisach z norweskim Molde i kolejnym ze Steauą przydałoby się efektowne zwycięstwo...

Myślę, że w tym wypadku dla piłkarzy Legii to nieistotne, czy będzie bezbramkowy remis, czy będzie 3-0. Liczy się efekt. Jeśli będzie awans, to nikt nie będzie pamiętał, w jakich okolicznościach został wywalczony. Dla klubu to są ogromne pieniądze, ogromne wydarzenie dla zawodników. Oczywiście chcielibyśmy, żeby zagrali jak najlepiej, żeby wysoko wygrali, żeby pokazali efektowny styl, który zachwyci kibiców, ale nie wymagajmy za wiele na początek.

Niedawno mówiło się, że Euro 2012 będzie dla polskiej piłki przełomem. Czy tak może się stać w przypadku awansu Legii?

Nie sądzę, żeby można było mówić o rewolucyjnym wydarzeniu, po którym nagle wszystkie drużyny zaczną lepiej grać. Pojedyncze wydarzenie, które można nazwać przełomem, nie będzie raczej decydowało o tym, jak będzie wyglądała polska piłka. O tym zapomnijmy. To jest praca u podstaw, wieloletni proces, nad którym trzeba by się skupić i to może przynieść takie efekty, że będziemy zadowoleni z naszych piłkarzy.

Siedemnaście lat temu Widzew Łódź z panem w składzie wywalczył w dramatycznych okolicznościach awans do Ligi Mistrzów. Do przerwy przegrywaliście z Broendby 0-3, a skończyło się 2-3. Ten wynik dawał awans. Jak pan to wspomina?

Za Franciszka Smudy wielokrotnie pokazywaliśmy, także w meczach ligowych, że po prostu gramy swoje do końca. Do przerwy grało się nam koszmarnie, wynik był fatalny, wydawało się, że wszystko jest stracone, ale piłka już niejednokrotnie pokazywała, że gra się do końca. Czasami jeden element, na przykład wytrzymałość czy konsekwencja, może przeważyć i spowodować, że wygra się przegrany mecz. Widzę tu nawet pewną analogię do meczu Legii w Bukareszcie. Przecież do przerwy oni tam właściwie nie istnieli. Mogli przegrywać 0-3 i też wydawało się, że już się nie podniosą i że kolejne bramki są kwestią czasu. Ale znów w drugiej połowie sytuacja diametralnie się zmieniła. Zawsze jest jakiś element, który może odmienić losy meczu. Na to trzeba liczyć. W meczu z Broendby my byliśmy przykładem, że tak jest.

Jak wyglądał wieczór po zdobyciu awansu?

Radość była wielka, w nocy raczej nikt nie spał. Wszyscy cieszyli się z sukcesu i do nikogo nie docierało, że za chwilę będziemy się mierzyć z tuzami europejskiej piłki, więc było fajnie i wesoło.

A potem w grupie właśnie ze Steauą udało się wam w Łodzi wygrać. Można było osiągnąć coś więcej?

Mogliśmy wygrać albo zremisować w Bukareszcie. Przypadkowa, właściwie samobójcza bramka, przegraliśmy tam 0-1. Taki sam wynik padł w Madrycie w meczu z Atletico - też uważam, że nie powinniśmy tego meczu przegrać, mieliśmy sporo sytuacji. Mogliśmy zdobyć trochę więcej punktów, ale nie wiem, czy to by wystarczyło do tego, aby wyprzedzić w tabeli Atletico i Borussię Dortmund, która potem wygrała całe rozgrywki.

Liga Mistrzów zmieniła się przez ten czas?

Przede wszystkim wtedy grało mniej drużyn. Ale nie wiem, czy było łatwiej, czy trudniej się do niej dostać. Nie ma sensu tego porównywać. Awans do Ligi Mistrzów wtedy był sukcesem i teraz jest sukcesem.

RMF24.pl

Zobacz także

Sportowym okiem