Stypa przy Łazienkowskiej
Zawsze, gdy wydaje się, że gorzej już być nie może, okazuje się, że jednak może. Porażka mistrza Polski i lidera Ekstraklasy z szóstym zespołem ligi cypryjskiej utrwala pozycję naszej piłki w Europie.
Duma z minimalnej porażki z Lazio nie potrwała długo. Przy pustych trybunach swojego stadionu Legia tym razem oddała punkty szóstej drużynie ligi cypryjskiej. Trener Jan Urban wyznał, że goście zrobili niewiele, by wygrać, a jednak nikt im w tym nie potrafił przeszkodzić. Będący w podniosłym nastroju szkoleniowiec gości Christakis Christoforou zadedykował triumf całej piłce cypryjskiej. Uważa, iż jego zespół pokonał drużynę znacznie lepszą od siebie.
Ze stereotypami walczy się jak z wiatrakami. Myśląc o Cyprze staje nam przed oczami palące słońce, plaże, a jeśli chcemy wmieszać w to piłkę, myślimy o kraju, gdzie podstarzali gwiazdorzy z Polski udawali się na emeryturę. W 2002 roku byłem tam na meczu Anorthosis Famagusta, gdzie 30-letni, podtatusiały już Wojciech Kowalczyk dreptał sobie leniwie po boisku. Z tego dreptania wziął się jednak tytuł króla strzelców rozgrywek i transfer do APOEL-u Nikozja, w którym Kowalczyk zdobył tytuł mistrzowski, by potem przenieść się wprost do A-klasowej drużyny w Polsce.
Najwyraźniej dekadę temu, gdy polski futbol wciąż śnił w przeświadczeniu o swojej potędze, Cypryjczycy postanowili pójść do przodu, bo znudził im się status chłopców do bicia. Gdy w 2008 roku 31-letni Kamil Kosowski trafiał do APOEL-u Nikozja wciąż można było traktować to jak zsyłkę poniżej godności i możliwości reprezentanta Polski. Tymczasem właśnie w cypryjskim klubie spełnił swoje marzenie o Champions League, co nie udało mu się w najlepszych czasach w Wiśle Kraków. To samo dotyczyło zresztą innego byłego reprezentanta Polski Marcina Żewłakowa.
Sezon wcześniej Łukasz Sosin wprowadził do Ligi Mistrzów Anorthosis Famagusta. Dla niego liga cypryjska nie była już zsyłką, ale miejscem gdzie się piłkarsko rozwinął, by burząc wszelkie stereotypy awansować do reprezentacji Polski. Kiedy jednak w sierpniu 2011 roku Wisła trafiała na APOEL w decydującej rundzie eliminacji do Champions League, znów skakaliśmy z radości. Z kim polskie kluby mają wygrywać, jeśli nie z rywalami z wysepki wielkości kropki? Tymczasem APOEL ograł Wisłę, by potem bić się o półfinał Champions League z Realem Madryt prowadzonym przez Jose Mourinho.
To wspominki z ostatnich lat, kiedy kolejni mistrzowie Polski odbijali się od bram Ligi Mistrzów jak od ściany. Sama wyliczanka wystarczy, by się przekonać, że wczoraj na pustym stadionie przy Łazienkowskiej nie stało się nic nadzwyczajnego i szokującego. Mistrz Polski i bezdyskusyjny lider Ekstraklasy mierzył się z szóstą drużyną ligi cypryjskiej, więc niektórym mogłoby się wydawać, iż porażka jest wręcz kolejną stypą naszej piłki. Legia bije w kraju każdego, wyrasta ponad Śląsk, czy Lecha, ale jakikolwiek rywal zagraniczny to dla niej inna bajka. "Z kim Legia ma wygrywać, jeśli nie z drużynami z Cypru" - mówił Kamil Kosowski pytany o szanse mistrza Polski w starciu z Apollonem. No właśnie Panie Kamilu - z nikim!
Legia Warszawa - Apollon Limassol 0-1. Galeria
Najbardziej irytujące jest może jednak nie to, że w rywalizacji europejskiej polscy piłkarze przewracają się o własne nogi notorycznie trwoniąc swoje szanse. Najgorsza jest pycha i kompletny brak kontaktu z rzeczywistością, co uniemożliwia zrobienie kroku do przodu. Po odpadnięciu ze Steauą Bukareszt w eliminacjach Champions League gracze Legii twierdzili, że byli zdecydowanie lepsi.
Faktycznie mistrz Rumunii to nie jest rywal z najwyższej półki. Po dwóch meczach fazy grupowej Ligi Mistrzów ma tyle samo punktów co Legia (zero!), tylko stracił aż siedem goli. Jego przeciwnikami było jednak Schalke i Chelsea. Legia mierzyła się z Lazio i Apollonem. Różnicę widać gołym okiem. Zamiast więc wymachiwać szabelką przed meczami z rywalami z Cypru, a nawet po porażkach z Rumunami, polscy piłkarze mogliby w końcu wyjść na boisko i pokazać, że proste kopnięcie piłki nie przekracza ich możliwości.