Partner merytoryczny: Eleven Sports

Rzecznik Lecha Poznań Maciej Henszel wyjaśnia: Będzie rewolucja czy nie?

- Musimy rozdzielić działania zewnętrzne od wewnętrznych. Do tych zewnętrznych należy zarządzanie oczekiwaniami, czyli spuszczanie nieco powietrza. Powiedziałem ci przed chwilą, że mamy doświadczenia z lat poprzednich, wiemy jak się to kończyło. Chcemy uniknąć powtórki i podobnych zachowań jak wtedy właśnie po to, by te trofea zdobyć - mówi rzecznik prasowy Lecha Poznań Maciej Henszel w obszernej rozmowie z Interia.pl

Lech na właściwym torze - Odcinek 11. Wideo/INTERIA.TV/INTERIA.TV

Radosław Nawrot: A zatem kto jest tym frajerem?

Maciej Henszel, rzecznik prasowy Lecha Poznań: Wszyscy w klubie podchodzą do sprawy w ten sposób, że zawaliliśmy sezon. Nie tylko prezes Piotr Rutkowski tak uważa. Nie powinno się nam zdarzyć to, że jesteśmy na dziewiątym miejscu, zwłaszcza że od 18 lat Lech nie był tak nisko w tabeli.

Prezes nie wypowiada się per "frajerzy" o określonych osobach. Uważa, że wszyscy zajęliśmy tak niskie miejsce i spartoliliśmy sezon w sposób frajerski. Nie jest tak, że chodzi po korytarzach i krzyczy do ludzi "ty frajerze". Nie robi tego też w szatni zespołu, chociaż spotkał się w niej z zespołem nie dalej niż dwa tygodnie temu.

Poczekaj, spotkał się z zespołem w szatni dwa tygodnie temu?

- Tak.

Czyli okolice meczów z Podbeskidziem Bielsko-Biała czy Stali Mielec. Spotkał się na zasadzie interwencji w szatni?

- Prezes funkcjonuje w określonych realiach zarządzania sprawami sportowymi w klubie. W Lechu istnieje dział sportu, który spotyka się raz w tygodniu. Prezes Rutkowski spotyka się niemal codziennie z trenerem i dyrektorem sportowym, zatem dyskusje są na bieżąco. Natomiast rzadko zdarza się, by wkraczał do szatni zespołu.

Sztab trenerski Lecha Poznań z Maciejem Skorżą (pierwszy z prawej) na czele/PRZEMYSLAW SZYSZKA / CYFRASPORT / NEWSPIX.PL/Newspix

Ano właśnie.

- Gdy sięgnę pamięcią jeszcze do czasów, gdy pracowałem jako dziennikarz, to taka sytuacja zdarzała się w ekstremalnych chwilach, nie częściej niż raz w roku. Nigdy nie było tak w Lechu, aby właściciel czy prezes regularnie pojawiał się w szatni u zawodników, jak to ma miejsce w innych klubach. Znamy legendy o prezesie Zbigniewie Drzymale w Dyskobolii Grodzisk Wlkp. i innych, którzy w szatniach bywają jak członkowie sztabu albo nadtrenerzy. W Lechu tak się nie dzieje, tu kompetencje do prowadzenia zespołu ma trener. Prezes interweniuje, gdy musi.

Teraz musiał, czyli sytuacja jest ekstremalna.

- Chodziło o wyjaśnienie pewnych kwestii, których szczegóły były potem ustalane z radą drużyny. Lech ma taką radę pięciu piłkarzy, którzy rozmawiają na co dzień z prezesami, w tej chwili znajdują się w niej kapitan Thomas Rogne, wicekapitan Mickey van der Hart, Lubomir Šatka, Tymoteusz Puchacz i Jakub Kamiński.

Po co się spotkał? Co chciał im powiedzieć?

- Kurcze, wyjdą górnolotne słowa.

Może to właśnie czas na górnolotne słowa?

- Może tak, ale jestem przekonany, że wszyscy jesteśmy świadomi, iż nie znajdujemy się w klubie, którego celem jest zajęcie jedenastego czy dziewiątego miejsca, prawda? Ambicje Lecha są znacznie wyższe i to prezes chciał powiedzieć. Walczymy o trofea i to pragnę podkreślić. To, że zakomunikowaliśmy w pewnym momencie, że chcemy grać najładniejszą piłkę w Polsce, a to ma nas doprowadzić do sukcesów, nie oznacza przecież, że nie chcemy trofeów.

Jeśli chodzi o te deklarację walki o mistrzostwo czy dublet, to wychodzimy z założenia, że zadeklarować można wszystko, ale nie w tym rzecz. Nie w deklaracjach. Kibice wyśmiewają to, że Lech w 2014 roku był ambitny i tworzył Plan 2020, w którym zadeklarował, że chce być w tym czasie dwa razy w Lidze Mistrzów i chce być w pięćdziesiątce najlepszych klubów Europy. Deklaracje padły, nie dowieźliśmy, dzisiaj jesteśmy rozliczani i wyszydzani. Dlatego teraz wolimy nie zajmować się słowami, a raczej czynami. Nie w słowach tkwi droga do sukcesu.

W ostatnich dniach sporo się mówi o tych deklaracjach. Powstała taka aura wokół słów trenera Skorży, który zapewnienia składał, wokół słów Jakuba Kamińskiego, który mówił o dublecie, wokół strony internetowej Lecha, która o tym milczy. Po pierwsze - poinformujemy o tym jeszcze wiele razy i nie uciekamy od deklaracji oraz nie sięgamy po cenzurę, a po drugie - deklaracje muszą być najpierw czymś poparte. My nie powiemy i nikt nie powie, nawet Legia Warszawa, że będzie mistrzem Polski w 2022 roku, bo to byłaby już buta. Powiemy, że chcemy nim być.

Mam wrażenie, że także biorąc Lecha pod uwagę, Legia spokojnie może to powiedzieć.

- Nie mówi. Przyjmuje, że jest najlepsza w Polsce i taka jest ich komunikacja, ale deklaracja Legii brzmi inaczej: chcemy być mistrzem. Nasza również.

Ta pięćdziesiątka klubów Europy jest nam wypominana do teraz. Nie wiązałbym walki o trofea z jubileuszem, bo Lech ma to robić  co roku, niezależnie od tego, ile ma lat. Gdy jednak zadeklarujemy dublet na stulecie, to gdy nam się nie uda, znów napędzimy szyderę. "Ha, ha, ha, a mówili, że chcą być mistrzem". Chcemy, ale jeśli się nie uda, rozpętamy tego typu komentarze, nasilimy podobną atmosferę.

Rozumiesz, co chcę powiedzieć? Nie w słowach tkwi klucz do zwycięstw.

Ano właśnie, bo gdy kibice domagają się deklaracji w sprawie dubletu, to raczej nie mają na myśli słów, ale czyny. Chcą, abyście nie tylko to powiedzieli, ale aby za tym poszły realne działania, które je wprowadzają w życie.

- Ja się z tym zgadzam, że kluczowe są czyny. Jasne, ale posłużmy się przykładem. Przeczytałem twój felieton na temat trenera Skorży. Użyłeś tam takiego określenia, że skoro przy tych pieniądzach, potencjale, a kto wie czy i nie kadrą ocenianą jesienią jako jedną z najsilniejszych w Ekstraklasie, zespół zawiódł, to świadczy to o niekompetencji. Tak zdaje się napisałeś. No dobrze, ale o czyjej niekompetencji w sytuacji, gdy jednak chwalisz potencjał i kadrę zespołu, zbudowaną jednak na miarę sukcesów w Polsce i udanej gry w pucharach?

Zacznijmy od trenera. Chociażby jego.

- Ale mówimy o sześciu latach niekompetencji Lecha w walce o trofea, taki zarzut często stawiasz ty i inni dziennikarze. My się zgadzamy, że te trofea powinny być, ale musimy się zastanowić nad tą niekompetencją. Przecież co roku okienka transferowe są oceniane zasadniczo pozytywnie, sprowadzani piłkarze się podobają. Ja mogę wyciągnąć mnóstwo takich opinii wygłaszanych w chwili, gdy dokonujemy transferów, choćby ostatniej jesieni. Jakie były opinie, gdy awansowaliśmy do fazy grupowej Ligi Europy? Wtedy Tomasz Rząsa się znał, Piotr Rutkowski postępował słusznie, Dariusz Żuraw i jego "Żurawball" rządził itd. Po kilku miesiącach te same osoby są już do niczego, bo klub jest niezdolny do wygrywania trofeów, chociaż ci sami ludzie do wejścia do fazy grupowej Ligi Europy zdolni byli, a Lech zbierał pochwały. Ramirez, Ishak, Šatka, Puchacz, Kamiński uważani byli za gwiazdy ligi.

Mamy więc w Lechu dobry zespół, ale nie zdobywamy trofeów. Nie wydaje mi się więc, aby dobrym określeniem była owa niekompetencja, skoro my co roku budujemy mocny i chwalony zespół, z gwiazdami ligi. Chcemy zdobywać trofea, zrobić wszystko, aby się pojawiły, ale nie w niekompetentnej budowie drużyny chyba jest problem. Popełniamy błędy, hashtag #WszystkojestDobrze nie oddaje istoty rzeczy, bo my tak nie uważamy, że wszystko jest dobrze. Jednakże to nie jest również tak, że wszystko jest źle.

Popatrz na nas z perspektywy zeszłego roku. Po koniecznej przebudowie kadry w 2019 roku, gdy trzeba było usunąć sporą część piłkarzy, dochodzimy do drugiego miejsca w lidze. To dobra zachęta krótko po reformach, daje perspektywę walki o trofea. Dochodzi do tego chwalone okno transferowe i awans do Ligi Europy. Czy byliśmy wtedy niekompetentni? Co mogliśmy zrobić tu więcej? Dalej coś nie poszło, nad tym możemy się zastanawiać i próbować coś naprawić. Ja nie jestem władny wyciągać wniosków, co to było, ale prezesi, dyrektor, trenerzy te wnioski w głowach mają i wkrótce je zobaczymy.

Karol Klimczak/Zbigniew Czyż/INTERIA.PL

To jest dobra analiza ostatniego roku, ale Lech nie zawodzi od roku. Zawodzi od lat. To trend, to coś powoli stałego. Tu tkwi niekompetencja, nieudolność.

- Mnie się wydaje, że Lech od lat ma poważny problem z postawieniem kropki nad i. Weźmy te przegrane finały Pucharu Polski, które tak bardzo pogłębiły owe opinie o niezdolnym do wygrywania Lechu. Dwie porażki w finale z Legią można zrozumieć, bo Legia to rywal wymagający i raz się z nią wygrywa, to znów nie. Jednakże porażka z Arką Gdynia zdarzyć się nie powinna i to mocno w nas i kibicach siedzi. Siedzą też inne porażki, każda z nich siedzi. Zgadzam się, że dajemy ludziom co chwilę nadzieję i ją następnie rozwiewamy w ostatniej chwili.

Kto to wytrzyma? To jest torturowanie kibiców.

- Trudno to wytrzymać, zgadzam się. Piotr Rutkowski powiedział, że Lech nie jest klubem przeciętnym, ale ścisłym topem w Polsce. Nic tego nie zmieni, nawet jedenaste miejsce, na którym w tym sezonie się znaleźliśmy. Gdyby obowiązywała retoryka, że jesteśmy tylko szeroko rozumianą czołówką, z okolic piątego, szóstego miejsca i czasem wystrzelimy na pierwsze, wtedy wielu kibiców podchodziłoby do sprawy inaczej.

No proszę cię, takie rzeczy możesz mówić w Piaście Gliwice.

- Dlatego tego nie mówimy i nie powiemy. Ja tylko pokazuję jak wygląda perspektywa i retoryka. W efekcie bardzo często witamy się z gąską, jesteśmy blisko, ale ostatecznie odzieramy ludzi z nadziei, która powstaje błyskawicznie, bo z niej Lech się tworzy.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli, podam przykład tego roku 2018, gdy do rundy finałowej Lech przystąpił z pierwszego miejsca i korzystnym terminarzem. Nadzieje były ogromne i pękły. Gdyby wówczas do rundy przystąpił np. trzeci i na takiej pozycji skończył, jak rzeczywiście miało to miejsce, nie byłoby wejścia kibiców na boisko podczas meczu z Legią i transparentów "mamy k... dosyć". Miejsce to samo, reakcja inna. A tak powstały ogromne oczekiwania, klub sprzedał rekordowa liczbę 14 tysięcy karnetów na samą rundę finałową i bach, koniec. Znowu zabrakło ostatniego kroku. Balonik pęka.

To trochę brzmi jak "A jednak być dużym to cholerne ryzyko" z filmu "Kingsajz". Lech jest duży i dzięki temu jest Lechem. To może ryzykowne, ale takie jest jego przeznaczenie.

- Dlatego nie dziwię się frustracji kibiców. Warta Poznań jest od nas wyżej w tabeli, bardzo ją szanuję za tradycję i to, że po latach znów znalazła się w elicie, ale nadal pozostaje tym małym w lidze, od którego nikt nie oczekuje więcej niż to, że może grać w Ekstraklasie. Gra z takimi uwarunkowaniami, my z innymi. Ale kto wie, czy w ostatnim momencie też jej presja nie zjadła - w momencie, kiedy pojawiła się realna szansa na wielki sukces, czyli czwarte miejsce. Dochodzisz do momentu, gdy masz powalczyć o bardzo wysokie cele i sytuacja od razu się zmienia.

To dlatego tak unikacie mówienia o mistrzostwie i staracie się ściągnąć oczekiwania w dół, do poziomu jedynie "czołowej drużyny w Polsce"?

- W sporcie bardzo ważną kwestią jest tzw. zarządzanie oczekiwaniami. One są niezwykle ważne. Przecież i prezesi, i piłkarze doskonale wiedzą, o co walczymy. Skoro Jakub Kamiński wychodzi i mówi takie rzeczy, to dlatego, że o tym rozmawiają, czują to i tego pragną. Przecież to są oczywistości, a my absolutnie nie zamierzamy w tym hamować. Pamiętasz jak Darko Jevtić wyszedł dwa lata temu na przedsezonowej prezentacji i wprost powiedział, że chcą być mistrzami Polski. Nie miał przecież z tego powodu żadnych nieprzyjemności, to chciałbym od razu wyjaśnić - to, że jako biuro prasowe autoryzujemy wywiady, to nie oznacza, że je cenzurujemy. Znasz mnie i wiesz, że byłem przez tyle lat dziennikarzem i raczej bym nie pozwolił sobie na to, żeby czyjąś pracę (czytaj: dziennikarza, który porozmawiał i spisał wywiad) wywrócił do góry nogami.

Ci gracze, którzy w Lechu zostaną, a zostanie większość trzonu zespołu, chcą zmyć plamę z tego sezonu. Wiedzą, że jest rok stulecia, wiedzą co się dzieje. No kogo my z nich robimy, gdy zakładamy, że trzeba im to deklarować? Przecież nikt ich tu nie hamuje w ich wypowiedziach, które pragną wygłosić, nikt nie każe być cicho w mediach i nikt nie zabrania mówić o dublecie.

Ja wierzę w to, że prezesi Lecha nie mówią piłkarzom: "bądźcie w trójce, wystarczy". Wierzę, że ich nie hamują i nie sabotują. Czy jednak jednocześnie mówią im: "musicie to zrobić!". Czy ich determinują, nakręcają, czy jednak wytwarzają atmosferę, że nic się nie stało, spróbujemy za rok znowu?

- W całej tej historii musimy rozdzielić działania zewnętrzne od wewnętrznych. Do tych zewnętrznych należy zarządzanie oczekiwaniami, czyli spuszczanie nieco powietrza. Powiedziałem ci przed chwilą, że mamy doświadczenia z lat poprzednich, wiemy jak się to kończyło. Chcemy uniknąć powtórki i podobnych zachowań jak wtedy właśnie po to, by te trofea zdobyć. Uważamy, że lepiej być czasem cicho na zewnątrz, a dzięki temu dowieźć wynik niż napiąć muskuły i spartolić sprawę ponownie.

Z tego wynika, że się obawiacie, że walka o mistrzostwo przekracza możliwości Lecha.

- Nie, nie obawiamy się, że przekracza. Bo nie przekracza. Jeszcze raz - nie obawiamy się rozliczenia deklaracji, złożymy je, będziemy mówili o walce o trofea. Dalej jednak czasem zajdziesz, będąc cichszym.

Maciej Henszel z Piotrem Rutkowskim i Wojciechem Tabiszewskim/PIOTR KUCZA/FOTOPYK / NEWSPIX.PL/Newspix

Zadeklarujecie, bo presja opinii publicznej to wymusi. Na odczepnego. Bez niej Lech słowa by nie powiedział. Ja użyłem porównania do Hernana Cortesa, który po przypłynięciu do Meksyku spalił swe okręty, by odciąć swoim ludziom drogę odwrotu i zmusić ich w ten sposób do skrajnej determinacji do parcia naprzód.

- Rozumiem tę metaforę. Nie trzeba nas przymuszać i palić okrętów. Prezesi Rutkowski i Klimczak rządza klubem od dziesięciu lat i z ich ust takie deklaracje padały wielokrotnie, bez przymusu. Nie powiemy "mistrzostwo" dlatego, że opinia publiczna nas zmusi, ale pewnie powiemy to, bo tego chcemy. Tak jak mówiliśmy o najpiękniejszej piłce w Polsce, która ma doprowadzić do sukcesów - wbrew oczekiwaniom co do tego, co mamy powiedzieć. Powtórzę, nie w deklaracjach ukryta jest tajemnica tego, dlaczego się to nie udawało w ostatnich latach. To błędny trop.

Dla nas istotniejsze od deklaracji są decyzje, które muszą nastąpić i które mają w głowie trener, dyrektor sportowy, prezesi na zasadzie: "zawaliliśmy ten element, ten i ten, ten poprawiamy w taki sposób, ten tak, a ten tak". Nie mówię ci w tym momencie konkretnie dlatego, że moją rolą na teraz nie jest teraz ogłaszanie pewnych rzeczy, które nastąpią po sezonie, a nastąpią. Zobaczysz, jak będą wyglądały poszczególne zmiany związane z działaniem klubu, kompetencjami poszczególnych osób itd.

Tym bardziej mnie to zatem zastanawia. Skoro Lech ma plan naprawczy i uważa, że zadziała, to tym bardziej mógłby złożyć deklaracje, na których tak bardzo - jak się okazuje - ludziom zależy. A zależy im, bo chcą, żebyście tymi słowami sami zmusili się do działania na rzecz wygrywania.

- Bo obowiązuje pewna kolejność. Kończymy sezon, w którym Lech był nawet trzynasty i nie osiągnął tego, na czym nam zależało. Analizujemy go, wyciągamy wnioski, dokonujemy zmian i wtedy przedstawiamy je ludziom. Chcemy zdobyć sukces mądrymi decyzjami, podejmowanymi we współpracy z trenerem, który przyjrzał się drużynie, ma obserwacje, z każdym porozmawiał, zna swój sztab i może dokonać zmian. Będzie decydował. To wszystko ma sprawić, że ten zespół będzie walczył w górnej części tabeli.

Nie chcę się z tobą kłócić pół dnia o to, czy Lech ma deklarować dublet, czy nie, więc idąc dalej: cokolwiek by Lech nie postanowił i jakkolwiek nie byłoby to mądre, jak ty widzisz możliwość zakomunikowania tego ludziom w obecnej sytuacji?

- Kibicując Lechowi od 30 lat, wciąż się uczę reakcji ludzi. Popatrz: zespół Żurawia po odejściu X-menów, jak nazywali kibice tamtych piłkarzy, zdobył siedem punktów w trzech meczach i wcale nie grał olśniewająco. Przyszedł mecz ze Śląskiem Wrocław, czyli też nie hitowym rywalem, czas urlopowy latem i nagle bum! Mnóstwo ludzi na stadionie - ponad 33 tysiące.

Bo był wtedy liderem. A nie dziewiąty czy jedenasty.

- To prawda, ale taki skok frekwencji przychodzi w wypadku Lecha gwałtownie, w jednej chwili.

Daj ludziom coś konkretnego, namacalnego, a przyjdą. Pozycja lidera to konkret.

- Ano właśnie, o to chodzi. Konkret, a nie słowa i deklaracje. Czysty konkret, to on działa i tylko on. Ja mogę więc sobie wymyślać co chcę w kwestii komunikacji, ogrywać transfery, piękne filmiki, tworzyć akcje, deklaracje, to i tak jest nieistotne dla ludzi. Istotne jest to, że gdy trener Skorża w nowym sezonie wygra kilka meczów, kibice przyjdą. Zapewniam cię. Czytam o tym, że ludzie mają dość, wypisują się z kibicowania i tracą ochotę na Lecha, ale wiem dobrze, że każdy z tych ludzi ma Kolejorza w serduchu. Nie wyrzuci go stamtąd, więc jeśli dostanie konkretny wynik, przyjdzie. Wróci, gdy zobaczy, że zespół gra dobrze.

O ile tak będzie.

- Zakładamy, że tak będzie. Jesteśmy topowym klubem w Polsce, wzorem dla innych w wielu kwestiach, ale wynik sportowy wpływa najbardziej na atmosferę wobec klubu. Musimy to poprawić. Gdy Lech przegrywa, ludzie czepiają się nas o wszystko. Gdy wygrywa, nie ma żadnych uwag. Rozumiem, że ludzie mogą być źli, czy nawet zniechęceni, bo o zniechęceniu mówi się najwięcej...

To chyba nie jest nawet zniechęcenie, a niechęć. Ona się szerzy. Lecha traktuje się teraz jak wroga, który dostarcza cierpień. Jest czarnym charakterem futbolu.

- Ostatnie lata sprawiły, że te uczucia w ludziach narastały, łącznie ze złością skierowaną w klub. Jak jednak możemy z tym walczyć? Nie deklaracjami, nie słowami, nie marketingiem.

Zacznijcie wygrywać mecze.

- Otóż to. Lech musi wrócić na swoje miejsce, a jego miejsce jest wysoko. Robiłem właśnie zestawienie i musisz wiedzieć, że miejsce pierwsze na koniec sezonu Lech zajmował najczęściej w swej historii. Siedmiokrotnie. Innego środka na zwalczenie niechęci niż powrót do tego nie ma.

Nie ma jednak przesłanek wskazujących na to, że tak się stanie.

- Jesteśmy w trudnym momencie, ale jakieś ruchy w najbliższym czasie nastąpią. I one pokażą, w którą stronę chcemy iść w kwestiach sportowych i co zrobić, by zespół o sporym potencjale działał. Nie mogę ich teraz zakomunikować, ale za pewien czas to zrobimy. W swoim czasie.

Ale dyrektor Tomasz Rząsa zostaje?

- Dyrektor Rząsa jest mocno zaangażowany w prace nad wzmocnieniem zespołu przed nowym zespołem. Mijałem go dzisiaj, gdy szedł na spotkanie zespołu zajmującego się transferami. Działa, a ja nie jestem od oceniania ani jego, ani jego kompetencji. Mam inną działkę i jako rzecznik prasowy nie mam żadnych informacji do przekazania, że coś miałoby się w kwestii dyrektora Rząsy zmienić.

Na dzisiaj konsekwencje fatalnego sezonu poniósł trener Żuraw i tylko on. Nie za mało?

- Odpowiedź na to pytanie też nie leży w moich kompetencjach. Muszę się uchylić, bo to raz że nie moja działka, a dwa, że zwyczajnie mi nie wypada. Mogę powiedzieć tylko, że trener Żuraw wykonał świetną pracę, gdy stworzył "Żurawball" i wprowadził zespół do fazy grupowej Ligi Europy, więc musiał dostać szansę dalszej pracy. Miał być oceniany w rytmie półrocznym, miał dotrwać do końca sezonu i wtedy zostać oceniony, ale coś jednak pękło wcześniej. Po Jagiellonii i Cracovii innego wyjścia nie było, trzeba było podjąć trudną decyzję wcześniej.

Piotr Rutkowski/123RF/PICSEL

Problem w tym, że takie rozmowy naprawcze prowadzimy z Lechem od wielu lat. Dwa lata temu też taką mieliśmy. Mówiło się o zmianach personalnych, że za chwilę zakomunikujemy ludziom pewne decyzje, pokazujące, w którą stronę idzie klub. I w którą stronę poszedł klub? Teraz to już nie jest brak kropki nad i. Nie ma samego "i".

- Tylko wtedy komunikowane były decyzje dotyczące budowy kadry zespołu, z pewnym procentem wychowanków, z określonymi cudzoziemcami i innymi graczami polskimi. Chodziło też o styl gry itd.

Powstał po prostu pewien pomysł, który po dwóch latach zbankrutował.

- Nie wiem, czy zbankrutował. Ten pomysł doprowadził do wicemistrzostwa, fazy grupowej i rokował dalej.

Usiłujesz mi powiedzieć, że to był sukces.

- Nie, usiłuję powiedzieć, że w kontekście walki o mistrzostwo na tym etapie budowy zespołu drugie miejsce nie było złe. Zwłaszcza, że o jego sile stanowili młodzi gracze Lecha.

Masz rację, nie było złe, o ile w następnym sezonie byłoby miejsce pierwsze.

- Tak, nie postawiliśmy kroku naprzód. Mimo tego, że zwiastowała to faza grupowa. Trudno, żeby wtedy w klubie uznano, że nie idziemy w dobrą stronę, prawda? Nie wiem więc, czy pomysł zbankrutował. Raczej wymaga korekt. To, co teraz robimy, to nie jest rewolucja i zmiana kursu o 180 stopni, jak głoszą nagłówki. Żadnej rewolucji nie będzie. Brak "świętych krów", możliwe zmiany personalne i decyzje trenera nie oznaczają jeszcze rewolucji i gwałtownej zmiany kursu. Rewolucja była w 2019 roku, ostatnia.

To świetny przykład na patową sytuację Lecha. Gdy dam teraz w tytule: "Maciej Henszel: Nie będzie żadnej rewolucji", ludzie się wkurzą. Jeżeli napiszę: "Maciej Henszel: Będzie rewolucja", też będą wkurzeni, bo było już mnóstwo rewolucji.

- Z negatywnymi opiniami i tak się będziemy ścierać. Jeżeli zespół ma potencjał na czołówkę, rewolucji robić nie trzeba. Zostawić większość trzonu, dokonać korekt i napraw, dodać nowe elementy wzmacniające i gramy o cele, o których wszyscy marzymy.

Rewolucja - nie, ale czy ofensywa transferowa?

- To też trudne pytanie, ale mogę powiedzieć: tak, przyjdą do Lecha nowi piłkarze. Tak, mogę uznać, że wzmocnią zespół. I tyle. Przy tej okazji jeszcze jedno wyjaśnienie komunikacyjne - staramy się transfery zawsze fajnie ograć, pokazać coś ciekawego, ale kibice muszą pamiętać, że piłkarz przylatuje na testy, ma napięty harmonogram, więc do dyspozycji go mamy najczęściej maksymalnie na godzinę, a czas goni, bo trzeba wszystko zakomunikować jak najszybciej. Dlatego nawet gdybyśmy mieli najlepszy pomysł na ogranie tego, to potem zderzamy się ze ścianą presji czasu. Dlatego w każdym okienku transferowym staramy się proponować coś nowego, ale w ramach, którymi dysponujemy. Co innego różne akcje, prezentacje koszulki itd. - tutaj można się bardziej pobawić.

Lech sprawia wrażenie, jakby nie wiedział, jak osiągnąć cele stawiane mu zewsząd. Jak być najlepszym. Nie ma know-how.

- Ten klub pod ręką Rutkowskich był od 2006 roku był dwukrotnie mistrzem Polski, więc nie można powiedzieć, że nie ma know-how.

A pozostałe sezony w większym czy mniejszym stopniu rozczarowały.

- Mamy rok 2021, dorosło pokolenie kibiców, które nie pamięta czasów biedowania, spadku ligę niżej i tego, że czwarte miejsce zespołu Adama Topolskiego było sukcesem. Nie pamiętają powoli tego Pucharu Polski z 2004 roku. Dzisiaj kibice Lecha chcą więcej, ja to rozumiem.

Maciej Skorża podczas meczu Wisła Kraków - Lech Poznań/BARTEK ZIOLKOWSKI / FOKUSMEDIA.COM.PL / NEWSPIX.PL/Newspix

Lech taki był, ale się rozwinął. Przeszedł do zupełnie innej rzeczywistości i chcą ja skonsumować.

- My też. Wiemy, że Lech jest inny. Wyrósł na duży klub piłkarski, przedsiębiorstwo. Duże kluby europejskie też nie są klubami rodzinnymi, też mają tarcia z kibicami. My nie możemy się już opierać na familijnym klimacie, jak biedny Lech przełomu wieków. Raz jeszcze posłużę się przykładem Warty, o której mówi się, że się bardzo otworzyła na ludzi. A zwróciłeś uwagę na wypowiedź trenera Tworka, który powiedział, że pokazuje z szatni tylko tyle, ile chce?

O nas mówi się, że się zamknęliśmy, ale nie możemy takich rozwiązań wprowadzić na Bułgarską 1:1. Najpierw musimy dojechać na boisku, a potem otwierać się na ludzi. Możemy wejść do szatni i pokazać różne heheszki, które kibice tak uwielbiają, ale jeśli nie będzie sukcesu na boisku, opinie będą tylko negatywne dla takich działań. Przecież widzę i czytam, obrazki z szatni są komentowane w zgryźliwy sposób, tu butelka nie w tym miejscu, tu ten się krzywo uśmiechnął, tu coś tam jeszcze.

Czy Maciej Skorża się zmienił?

- Z 2015 roku znam go jako dziennikarz, nie rzecznik, więc tylko słyszałem o jego chęci kontroli, o nerwowych zachowaniach. Mieliśmy bardzo miłą rozmowę w kwestii ustalenia zasad współpracy. Zaakceptował nasze propozycje jako działu prasowego.

Przykładem są kwestie zdrowotne piłkarzy. Kibice mają pretensje do nas, że zatajamy te informacje, więc z Dariuszem Żurawiem porozumiałem się tak, że dawaliśmy raz w tygodniu raport zdrowotny. To kibicom się podobało, chociaż każdy ma swoje banki informacji i wierz mi, że zdarzały się podczas naszych treningów sytuacje, gdy pojawiali się niby cywilni rowerzyści na wycieczce krajoznawczej akurat wokół boiska, którzy byli wysłannikami przeciwników. Obserwowali graczy, ustawienie itd. Serio, trenerzy i banki informacji mocno z sobą rywalizują, stąd te tajemnice.

Trener Żuraw dał się przekonać, ale trener Skorża nie. Powiedział, że wolałby, aby to on komunikował lub nie kwestie zdrowotne na konferencjach prasowych. Tak chce, więc ja umywam ręce i słowa w kwestiach składu i zdrowia graczy nie powiem. Najwcześniej po wypowiedzi trenera nagranej dla Canal+ półtorej godziny przed meczem, o ile sam wtedy informacje poda. Tak to będzie teraz wyglądało.

Jak ty jako kibic Lecha znosisz to, co się z nim dzieje? Jak się odnajdujesz w Lechu tak zawodzącym? Kilka razy w social mediach puściły ci nerwy.

- Bo jestem na pierwszej linii frontu, biorę ciosy wprost na siebie. Doceniam kibiców, ich troskę i zaangażowanie, wielu znam prywatnie. Nerwy puszczają mi wtedy, gdy lecą grube słowa i zaczyna się obrażanie. Nie mogę tolerować grafik z nazwiskami osób z klubu i tekstem "wyp..." albo nawet "wyp... sk...". Nie ma na to zgody.

Moje podejście do social mediów się więc zmieniło. Gdy zacząłem pracę w Lechu, chciałem rozmawiać i dyskutować nawet z wkurzonymi. Nie mam problemu z krytyką, sam widzisz - krytykujesz nas, dyskutujemy. Zresztą w ostatnim czasie odwiedziło mnie kilku kibiców, także tych, którzy mają mocno krytyczne podejście, pogadaliśmy, podyskutowaliśmy, poznali mój punkt widzenia na niektóre sprawy. Większość rzeczników nie wchodzi w dyskusje z kibicami, traktują social media, zwłaszcza Twitter jako narzędzie do informowania i tyle. Ja podałem palec, to był błąd. Teraz się nie chowam, ale komentuję tylko, gdy muszę zareagować. Wciąż jestem otwarty, mogę rozmawiać w wolnej chwili. Mam też otwarty priv na Twitterze i można do mnie pisać. Kibice chętnie z tego korzystają, załatwiamy tam różne sprawy i problemy np. z biletami, czymkolwiek.

Stworzyliśmy konto biura prasowego, które obsługuję ja i trzy inne osoby. Ono służy do bieżących spraw klubowych. Konto prywatne nadal wykorzystuję do spraw klubowych, bo to ja jestem rzecznikiem Lecha, a nie "biuro prasowe". Musiałem jednak dokonać rozdziału, ponieważ gdy kiedyś pochwaliłem Huberta Hurkacza za sukces w Miami, przyczepili się do mnie, że zajmuję się nim, a nie sprawami Lecha. Czyli nie mogę mieć czasu prywatnego na nic poza nim. No nie, nie ma zgody.

Bo uważają cię za człowieka Piotra Rutkowskiego i Karola Klimczaka, a ich się nie lubi.

- Zatrudnił mnie Lech Poznań i dla niego pracuję, a nie dla prywatnych osób. To są moi bezpośredni przełożeni, ale pracodawcą jest Lech i jego interesy reprezentują, dla niego działam. A Lech ma 100 lat.

A czy oni wyjdą do ludzi?

- Wyjdą, ale dobrze wiemy, że nie ma znaczenia to, co powiedzą - to tak jak z tym nagłówkiem do mojej wypowiedzi o rewolucji. Cokolwiek by nie powiedzieli, reakcję łatwo przewidzieć.

Ale będziemy wiedzieli, co myślą.

- Zgadza się, więc będą chcieli swoje wnioski przekazać i skomentować, a także nakreślić przyszłość. Reszta na boisku. Prezesi nie występują w mediach za często, ale też sam powiedz, ilu prezesów czy właścicieli renomowanych klubów to robi? Mają od tego CEO, odpowiednich dyrektorów albo rzeczników. Nie jesteśmy tu żadnym wyjątkiem. Będziemy chcieli pokazać, że w Lechu pracuje więcej osób, które mogą się wypowiedzieć na różne tematy, niż tylko ja, prezes Rutkowski i Klimczak.

Rozmawiał Radosław Nawrot

Rzecznik prasowy Lecha Poznań Maciej Henszel/ MACIEJ FIGIELEK / Newspix.pl /Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem