Partner merytoryczny: Eleven Sports

Lech Poznań uciekł w mrozie spod topora. Czy o takie odtajanie chodziło?

Wielka radość piłkarzy Lecha Poznań po wyeliminowaniu Radomiaka Radom w dramatycznych okolicznościach pokazuje, jak brakowało im zwycięstwa i przełamania. Zdaniem wielu kibiców "Kolejorza", jednak to żadne zwycięstwo. I żadne przełamanie.

Zespół taki jak Lech nie powinien mieć podobnych problemów, jakie w Sosnowcu miał - niezależnie od pogody, murawy czy kryzysu, w jaki po raz kolejny wpadł - to teza, jaka pojawia się po tym spotkaniu.

Trener Lecha Poznań Dariusz Żuraw przed meczem z Radomiakiem Radom zaznaczał, że nie spodziewa się widowiska na fatalnej murawie stadionu w Sosnowcu, gdzie rozgrywany był ten mecz. Chce po prostu awansować. To się Lechowi udało, ale właśnie "udało" jest chyba najwłaściwszym słowem. "Kolejorz" uciekł spod topora w okolicznościach, w których wydawało się, że już po nim.

W serii rzutów karnych spudłowali Pedro Tiba i Wasyl Krawieć, bohaterowie ostatnich dni w Lechu. Portugalczyk miał wyrzucić z szatni dyrektora sportowego Tomasza Rząsę, który wręczał mu okolicznościową koszulkę (Lech stanowczo temu zaprzecza), a Ukrainiec jest krytykowany za bardzo słabą grę, kontrastującą z tym, co pokazywał na początku wypożyczenia do "Kolejorza". Doszła do tego ręka w polu karnym Gruzina Niki Kwekweskiriego i to w jego debiucie, co tylko wywołało sarkazm kibiców, iż oto znów trafił się Lechowi supertransfer.

Aż strach myśleć, co by było, gdyby Gruzin spudłował następnie w serii jedenastek. Już w pierwszym meczu przekonałby się, gdzie trafił i jak to jest być w Lechu. Na jego szczęście, wykorzystał karnego, a poznaniacy awansowali. Gruzinowi też się upiekło, jak całemu "Kolejorzowi". O tym, gdzie trafił, dowie się później.

Radomiak nie zdążył ze zmianą

Radomiak chciał wpuścić na serię rzutów karnych specjalistę od takich strzałów Leandro, ale nie zdążył ze zmianą. Nie Leandro więc, ale poznański banita Miłosz Kozak kończył w jego barwach konkurs główny i pomylił się. To on otworzył lechitom szansę, która zdawała się wręcz cudem.

Gdy Radomiak prowadził po rzucie karnym w dogrywce, gdy następnie prowadził w serii jedenastek po dwóch pudłach poznańskich piłkarzy, powoli można było żegnać się z Pucharem Polski - ostatnią realną szansą Lecha na jakiś sukces w tym sezonie, zdobycie trofeum czy nawet awans do europejskich pucharów. W lidze jest bowiem bardzo źle, tam poznaniakom bliżej do strefy spadku niż strefy sukcesów.

W atmosferze, jaka dzisiaj otacza "Kolejorza" jego rozczarowani fani zwracają w sporej mierze uwagę raczej na to niż na wygranie serii rzutów karnych z Radomiakiem, w której odwraca się niekorzystny bieg zdarzeń. W opinii tych osób, które z niepokojem śledzą nieporadność Lecha, drużyna z Poznania w Sosnowcu raczej tylko pogłębiła dołek, w którym się znajduje niż przełamała się. Sam fakt, że miała problemy z Radomiakiem, że omal z nim nie odpadła, budzi bowiem frustrację.

Gdy się bowiem nad tym zastanowić, to policzek dla "Kolejorza", że musi strzelać rzuty karne z pierwszoligowcem i że jest blisko wyeliminowania, co za tym idzie - zawalenia już wszystkiego do końca w tym sezonie. Przecież Puchar Polski to ostatnia deska ratunku dla Lecha. Z tej deski wciąż jakoś korzysta, by utrzymać się na powierzchni.

Z punktu widzenia samego Lecha i trenera Żurawia jest inaczej, co nie koresponduje z odczuciami rozczarowanych fanów. Szkoleniowiec od wielu dni powtarzał wciąż, że zespół potrzebuje jednej wygranej, by przestał nakręcać spiralę porażek i niepowodzeń. Tak, aby złapał oddech. Starcie z Radomiakiem czymś w tym stylu właśnie jest, o czym świadczą napięcia w tym meczu i radość lechitów po awansie.

Lech vs Radomiak. Kuriozalny mecz

Dla fanów Lecha to był mecz pod każdym względem kuriozalny - oto bowiem "Kolejorz" gra z Radomiakiem Radom. W Sosnowcu. Już samo to brzmi dziwnie. Do tego dochodzi trzaskający mróz i okoliczności meczu, który w pewnym momencie omal nie wymknął się poznaniakom spod kontroli. Będąc już w sporych tarapatach przed pojedynkiem, wpędzili się w jeszcze większe, zupełnie jakby byli mistrzami autodestrukcji.

Trener Żuraw widzi bardziej nie to, że Lech w tarapaty wpadł, ale że z nich wyszedł. Patrzy na mecz z Radomiakiem jako na szansę wyprowadzenia zespołu z kryzysu. Okazję, na którą bezskutecznie czekał od grudnia. Jeszcze nie wiemy, czy ma rację.

Dla wielu kibiców zmieniło się niewiele - Lech nadal się błaźni, nadal jest nieudolny i rzuty karne z Radomiakiem o tym świadczą. W ogóle nie powinno do nich dojść, bowiem nawet na kiepskiej murawie i przy silnym mrozie Lech powinien takie mecze z ekipami z niższej ligi wygrywać bez problemu. A tu ocaliło go szczęście. Trenera trzeba więc i tak zwolnić, władze rozgonić, wszystko robić inaczej.

Dla trenera Żurawia zapewne to nie było szczęście, ale motywacja, zaangażowanie zespołu i umiejętność przełamania niemocy, z którą dotąd był problem. Dla władz Lecha - początek tego, co uparcie zakładają. - Trener Żuraw już bowiem raz wyprowadził Lecha z zakrętu i chcemy, by zrobił to ponownie - mówił niedawno rzecznik prasowy klubu Maciej Henszel. To wyprowadzenie miało jednak miejsce ponad rok temu, na początku jego pracy. Teraz jest trudniej. Trener Żuraw dostał jednak szansę na to, by wykazać prawdziwość swej tezy, że drużyna potrzebuje jednego zwycięstwa. Pytanie, czy takiego jak z Radomiakiem?

Oceny tego, co wydarzyło się z Lechem w Sosnowcu są więc rozbieżne, a sprawę rozstrzygną kolejne mecze np. niedzielne starcie ligowe z Wisłą Płock. Ono pokaże, czy rzeczywiście problem "Kolejorza" był jedynie natury mentalnej i mecz z Radomiakiem je rozwiąże. Czy też właśnie pogłębi i jaskrawiej udowodni, że coś z Lechem poszło w tym sezonie stanowczo nie tak.

Lech Poznań po wyeliminowaniu Radomiaka Radom/RADOSLAW JOZWIAK / CYFRASPORT / NEWSPIX.PL/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem