22 października 2011 roku. Leniwa, jesienna sobota. Ale nie w rzeszowskiej Galerii Nowy Świat. W tutejszym Calypso Fitness Clubie trwa spotkanie z Robertem Burneiką. Takich tłumów nie pamięta tutaj nikt. - Nawet na otwarcie centrum handlowego przyszło mniej osób. Zainteresowanie spotkaniem z Robertem przerosło nasze oczekiwania. Klub pękał w szwach, mimo że nie reklamowaliśmy specjalnie przyjazdu naszego gościa - relacjonuje w rozmowie z INTERIA.PL Sebastian Obirek, były menedżer klubu. "Hardcorowy Koksu" spędza w rzeszowskim klubie kilka godzin. Dzieli się z fanami planami treningowymi, pokazuje, jak należy wykonywać ćwiczenia, długo i cierpliwie odpowiada na pytania. Na koniec pozuje do zdjęć i rozdaje autografy. Dla Roberta Burneiki to jeden z licznych przystanków w tournée po Polsce. Odwiedza siłownie, dyskoteki, otwiera nowe kluby. Za przyjazd do Rzeszowa zgarnia 3 tysiące złotych. Tyle samo płaci dyskoteka ze Stalowej Woli. Chciał ośmieszyć "Koksa", zrobił mu przysługę Możliwość łatwego zarobku to jeden z największych plusów nagłej popularności Roberta Burneiki, który na potrzeby fanów staje się "Hardcorowym Koksem". - Ja tego nie wymyśliłem. Ktoś kiedyś wrzucił filmik do internetu z podpisem w stylu "zobacz, jak Koks pakuje na siłowni". Chciał się ze mnie pośmiać, a zrobił mi przysługę - wspomina Robert Burneika. Chociaż od jego pobytu w rzeszowskim klubie minęło już półtora roku, zainteresowanie jego osobą nadal jest ogromne. - Nie przylatuję do Polski wyłącznie na walkę z Dawidem Ozdobą, ale na kilka miesięcy. Mam dużo zaproszeń od klubów i spotkań z fanami - podkreśla. Anonimowy internauta chciał ośmieszyć Roberta Burneikę, jednak bardzo mu pomógł. Świeżo upieczony "Koksu" wrzucał do sieci kolejne filmy. Dzięki znajomości polskiego szybko zrobiło się o nim głośno w naszym kraju. - Ludzie myślą, że nie wiadomo jakie kokosy przez to zarabiam, ale to nie tak. Dopiero od niedawna jest dobrze. Wiesz, kulturystyka to najdroższy sport na świecie, a życie w USA sporo kosztuje. Ciężko się utrzymać, opłacać dom, rachunki. Miesięcznie wydajemy na to z żoną prawie 5 tysięcy dolarów. Kulturystyka na profesjonalnym poziomie bez sponsorów nie jest możliwa. Jedzenie i odżywki pochłaniają ogromne pieniądze - wyjaśnia Robert Burneika. Początki były trudne. W wieku 21 lat wyemigrował do USA. W Connecticut zatrudnił się w warsztacie samochodowym. Miał doświadczenie. Na Litwie pracował w zakładzie ojca. To on nauczył go zawodu mechanika. - Dlatego w Ameryce zatrudniłem się w warsztacie. Pracowali tam Polacy, od nich nauczyłem się języka. Było ciężko, pracowałem po 10-12 godzin dziennie, a jeszcze potem szedłem na dwie godziny na siłownię. Musiałem, bo w kulturystyce nie ma nic za darmo - podkreśla. Pod koniec 2008 roku Robert Burneika przeprowadził się z żoną Kasią do Las Vegas. To w stolicy hazardu zrodził się "Hardcorowy Koksu", czyli najpopularniejszy kulturysta w... Polsce. Nagrywa filmiki i programy, reklamuje suplementy i firmę bukmacherską, a także prowadzi własną działalność gospodarczą, handlując odżywkami. Interes się kręci, bo moda na "Koksa" nie przemija. Fenomen internetowej popularności Roberta Burneiki dał mu nawet miejsce w dwóch kolejnych, sowicie opłacanych, walkach wieczoru gali MMA Attack, czyli drugiej po Konfrontacji Sztuk Walki organizacji MMA w Polsce. Nie ma lipy! Będzie uciekał jak Najman Następną walkę (przed rokiem pokonał Marcina Najmana) stoczy 27 kwietnia w katowickim Spodku. W oktagonie nie będzie Robertem Burneiką. Znów wcieli się w rolę "Hardcorowego Koksa", przerośniętego Goliata, który dzięki swej nadludzkiej sile będzie się starał zrobić miazgę z popularnego striptizera Dawida Ozdoby. Kiedy rozmawiamy o pojedynku, "Koksu" brawurowo odgrywa swoją postać. - Forma będzie hardcorowa! Żadnej lipy! Będzie uciekał po klatce jak ten Najman, ale go złapię! - grzmi Robert Burneika. Kiedy emocje po pojedynku opadną, litewski kulturysta wsiądzie do auta i znów wyruszy w podróż po Polsce, odwiedzać kolejne kluby fitness. I znów najlepiej jak tylko potrafi, czyli bez żadnej lipy, będzie odgrywał postać "Koksa", ku uciesze swoich fanów, amatorów siłowni i właścicieli klubów, liczących na wzrost przychodów po wizycie hardcorowego gościa. - Wiadomo, że "Koksu" to rola, którą odgrywa. W prywatnych rozmowach tej gry nie było. To bardzo spokojny, wręcz wstydliwy facet. Ani przez moment nie zachowywał się jak gwiazdor, zarówno w stosunku do nas, jak i do swoich fanów. Nawet w restauracji, w której oczywiście zamówił "stejka", rozdawał autografy i pozował do zdjęć - wspomina spotkanie w rzeszowskim klubie Sebastian Obirek, obecnie menedżer Soho Body Spirit w Brwinowie pod Warszawą. Trudno prognozować, jak długo potrwa jeszcze "Burneikomania". Być może popularność kulturysty legnie w gruzach za tydzień, jeżeli historia zatoczy krąg i Dawid ponownie znajdzie sposób na Goliata? Na razie Robert Burneika ma swoje przedłużające się pięć minut sławy i trzeba przyznać, że wykorzystuje je hardcorowo. Autor: Dariusz Jaroń