Rafał Majka zakończył właśnie najtrudniejsze w tym roku zgrupowanie wysokogórskie w Sierra Nevada. W sobotę wystartuje w pięknym wyścigu po szutrach w Toskanii - Strade Bianche. - Jadę go po to, by stopniowo podnosić swój poziom po zejściu z gór - mówi brązowy medalista igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro. Wysoką formę ma osiągnąć już pod koniec marca w wyścigu Dookoła Katalonii, ale najwyższą w majowym Giro d’Italia. W rozmowie z Interią Majka mówi także o tym, że najprawdopodobniej wystartuje w Tour de Pologne. W planach ma również występ we Vuelcie. Olgierd Kwiatkowski, Interia: W sobotę we Włoszech zaczyna pan na dobre pierwszą część sezonu. Jak pan ocenia zakończone przygotowania? Rafał Majka, kolarz grupy Bora-Hansgrohe, brązowy medalista igrzysk olimpijskich: - Były inne niż dotychczas. Do tej pory w styczniu nigdy nie miałem czasu, żeby na przykład spędzać czas w hotelu z rodziną, a teraz na początku roku trenowałem, wracałem do hotelu, gdzie była żona z córeczką. Nie chciałem latać, wyjeżdżać gdzieś daleko, dlatego wybrałem na przygotowania Hiszpanię. Potem miałem cztery starty na Majorce i półtora miesiąca bez występów tylko ciężkie zgrupowanie w górach Sierra Nevada. Tam było jak w klasztorze. Został pan zakonnikiem? - To był tylko trening, masaż i wypoczynek, to zażartowałem sobie, że żyliśmy jak zakonnicy. Było naprawdę ciężko? - Tak, ale każdy trening musi być ciężki, żeby przygotować się jak najlepiej do kolejnych startów. Czuje się pan lepiej przygotowany niż w poprzednich latach? - Nie wiem, to się okaże. Teraz złapałem trochę odpoczynku. Mogłem nawet przyjechać na jeden dzień do Warszawy i za dwa dni wylatuję na wyścig Strade Bianche. Dawniej trenowałem tak, że nie miałem czasu na nic. Podkreśla pan, że mentalnie jest lepiej. - Dobrze się czuję. Nie startowałem w styczniu. Nie jeździłem na wyścigach w Argentynie albo Australii. Nie było tych lotów, przemieszczania się. Pojechałem dopiero na Majorce na początku lutego. Ale trudno by mi było, jeśli miałbym ciągnąć starty do samego Giro od początku stycznia. To by było sześć miesięcy. 4,5 miesiąca jest w sam raz. Regeneracja będzie lepsza. Jak wygląda pana plan startów na ten sezon? - Na początek Strade Bianche. Dużo będzie zależało od pogody. Jak będzie mokro to może być niezbyt przyjemnie. Potem Tirreno-Adriatico, Dookoła Katalonii, znów zgrupowanie w Sierra Nevada, Tour of the Alps i Giro. Po starcie we Włoszech mam zaplanowany wyścig dla amatorów Majka Days, który organizujemy w Dobczycach. Najprawdopodobniej będzie też Tour de Pologne, będzie Vuelta, myślę, że mistrzostwa świata. To dosyć bogaty program, czy nie jest za ciężki? - Dla mnie im ciężej, tym lepiej. Mam zaplanowanych 80-90 dni startowych. W tamtym roku też tak miałem. Główny cel to Giro d’Italia. Co pan chce osiągnąć w tym wyścigu? - Żeby był bez kraks i żeby wysoko skończyć w klasyfikacji generalnej. To już jest pewne, że będzie pan we Włoszech liderem grupy Bora-Hansgrohe? - Tak, razem z Davide Formolo. Na etapy płaskie przewidziany jest w tej roli Pascal Ackermann, mistrz Niemiec, świetny sprinter. Jak pan ocenia trasę Giro d’Italia? - Bardzo trudna. Pięć etapów będzie wyjątkowo trudnych. Cała trasa to ponadto siedem etapów pagórkowatych, siedem niby płaskich, ale nie do końca. Giro zawsze jest ciężkie. Jest co jechać. Czy brak startu w Tour de France oznacza, że nie lubi pan tego wyścigu. Tak by wskazywały na to wyniki. W Giro we Vuelcie szło panu lepiej? - Tour de France też mogę lubić. Tam zaczęła się moja historia wygrywania. Wygrałem etapy, koszulkę najlepszego górala. Tour de France też mi pasuje. Nie startuję w tym wyścigu także dlatego, że moja grupa miała inne plany i wyznaczyła innych liderów we Francji. W tym roku skończy pan 30 lat, czy w związku pan wyznacza sobie nowe, jakieś wyjątkowo ambitne cele? - Ambitne cele mam zawsze. Bardzo chciałbym wygrać etap na Giro d’Italia. Było zwycięstwo etapowe - i to niejedno - w Tour de France, było na Vuelcie, jest silna pokusa, by zrobić to we Włoszech. Mimo zbliżającej się 30-tki nie czuję się wcale stary. Wkraczam w najlepszy wiek dla każdego kolarza, dla każdego sportowca. Czy dlatego, że stał się pan bardziej dojrzały również dzięki rodzinie? - Żeby pan wiedział, jak dobrze wpływa na mnie życie rodzinne, również w sferze sportowej. Nie zdawałem sobie z tego sprawy. Kiedy bawię się z córeczką, gram z nią, rozmawiam, to czuję, że lepiej się regeneruję. Oczywiście nie zaniedbuję masażu, ale to mi bardzo pomaga. Lubię tak spędzać czas. Głowa odpoczywa, czuję, że mam do kogo wracać, mam większą motywację. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski