Lont został ugaszony, ale Adam Małysz nie wyklucza zmian w sztabach
To miały być twarde rozmowy Adama Małysza, prezesa Polskiego Związku Narciarskiego, ze sztabem trenerskim oraz naszymi skoczkami, ale Paweł Wąsek rozbroił bombę. 25-latek w Innsbrucku zajął piąte miejsce, co złagodziło podejścia sternika związku. "Orzeł z Wisły" przyznał, że był bardzo zaniepokojony doniesieniami mediów, ale na miejscu w Bischofshofen okazało się, że sytuacja została opanowana.
Wypowiedzi skoczków w niemieckiej części Turnieju Czterech Skoczni wyraźnie wskazywały na to, że w kadrze zapanował chaos i nie bardzo widać, by ktokolwiek panował nad sytuacją.
- Lont się zapalił, ale on został już ugaszony przede wszystkim skokami Pawła. One dały nadzieję - przyznał Małysz w rozmowie z Interia Sport.
Paweł Wąsek rozbroił bombę. Adam Małysz jechał do Austrii w jednym celu
Tomasz Kalemba, Interia Sport: Przyjechałeś na Turniej Czterech Skoczni z misją ratunkową? Jeszcze w niemieckiej części tej imprezy można było odnieść wrażenie, że w tej kadrze panuje chaos i nie bardzo ktoś nad tym panuje. Tak wynikało z wypowiedzi skoczków. Można było odnieść wrażenie, że nie wszyscy zawodnicy ufają trenerowi Thomasowi Thurnbichlerowi. Ty masz do niego dalej zaufanie?
Adam Małysz, prezes PZN: - Przyjechałem po to, by porozmawiać z zawodnikami i ze sztabem. Nastawiałem się na mocną rozmowę, ale jednak Paweł w końcu odpalił i zajął piąte miejsce w Innsbrucku. I trochę mi przeszło (śmiech). Dlatego ta rozmowa wyglądała nieco inaczej, niż to sobie najpierw wyobrażałem. Po wszystkich artykułach w mediach byłem trochę zaniepokojony. Zacząłem się zastanawiać, czy rzeczywiście wszystkie nasze kadry pracują według jednej myśli szkoleniowej. Poza tym zastanawiałem się, czy rzeczywiście idziemy w dobrą stronę. Zawodnicy i sztab uspokoili mnie jednak. Spytałem sztab o plan, ale sam też dostałem pytanie, jak to widzę. Okazało się, że nasz pomysł jest zbieżny w stu procentach. Nawet byłem zaskoczony tym, że mówimy jednym głosem. Rozmawiałem też z zawodnikami, skąd wzięły takie ich wypowiedzi, które sugerowałyby, że coś w kadrze nie gra. Okazuje się, ze to wynikało z ich frustracji i szukania. Wtedy zaczyna się myślenie. W tym wszystkim potrzeba spokoju. Lont się zapalił, ale on został już ugaszony przede wszystkim skokami Pawła. One dały nadzieję.
To były długie rozmowy, bo jednak medialnie to się wszystko mocno rozlało. Ty też, jako prezes PZN, dolałeś trochę oliwy do ognia?
- Kiedy słyszałem takie wypowiedzi w telewizji i czytałem o chaosie i o tym, że zawodnicy nie wierzą trenerowi, to jechałem po to, by dowiedzieć się, co się naprawdę dzieje w tej kadrze. Miałem zamiar opierdzielić jednych albo drugich, ale - jak już mówiłem - trochę mi przeszło po tym, co Paweł zrobił w Innsbrucku. On pokazał, że to nie jest problem w naszym systemie, bo jednak da się skakać na równi ze światową czołówką. Szkoda, że cała ta sytuacja rozgrywała się głównie w mediach. Dochodziło do mnie, że część skoczków dostała też po skórze od kibiców za te wszystkie wypowiedzi.
Będziesz wymagał od trenera tego, by był bardziej stanowczy, bo to jest chyba główny zarzut dziennikarzy w jego stronę, że nie potrafi walnąć pięścią w stół?
- Śmiałem się nawet, że w Polsce media piszą, że "nie ma jaj". Cały czas mu tłumaczę, że to on jest trenerem i to on musi podejmować różne, nawet trudne, decyzje. Jest młodym trenerem i jeszcze mu tego brakuje. Ale to jest naprawdę świetny fachowiec, który ma doskonałe oko. Do tego doszli do niego Maciek Maciusiak i Alexander Stoeckl. Ten team może naprawdę wiele zdziałać. Alex nawet ma ochotę spotkać się z dziennikarzami, by wytłumaczyć im, że w każdym kraju tak jest, że trzeba coś poświęcić, żeby to mogło działać.
Może trzeba było otwarcie przyznać, kiedy przychodził do nas Thomas Thurnbichler, że to jest czas przebudowy kadry i potrzebujemy kilku lat, by znowu wrócić do światowej czołówki?
- W Polsce jest wielkie ciśnienie. Potrzeba nam większego spokoju. Zresztą kiedy przychodził do nas Thomas, to otwarcie mówiliśmy mu, że nie wymagamy od niego zwycięstw, tylko postępów młodych zawodników. On pozbierał tych młodych skoczków i fajnie to działało, ale nadal musiał się jednak koncentrować na tych starszych i utytułowanych zawodnikach, bo oni tego wymagali. To mnie oczywiście nie dziwi. Na koncie mają oni wielkie sukcesy, więc też chcieli, by trener poświęcił im swój czas. Dlatego pomysłem było, by może zaczęli pracować w swoich sztabach. Wtedy mieliby trenera tylko dla siebie. Początkowo nikt z nich nie chciał pójść w tę stronę, ale w pewnym momencie Kamil zrozumiał, że jednak to może być dla niego wyjście.
Nie za dużo na głowie ma Thurnbichler. Jego zadaniem jest osiąganie jak najlepszych wyników z kadrą A, ale też pociągnięcie młodzieży?
- To był jego pomysł. On chciał w ten sposób budować cały system. Chciał mieć też wpływ na to, jak młodzież trenuje. Kadra B i szeroka kadra juniorów współpracuje zatem z Thomasem. Razem piszą plany, a niektóre zgrupowania były wspólne, by widzieć, jak to wszystko wygląda.
Może dobrym pomysłem byłoby zatrudnienie do naszych juniorów austriackiego trenera. Kiedyś przyjście Heinza Kuttina i Stefana Horngachera, którzy szkolili naszych juniorów, zapewniło nam fantastycznych skoczków na lata?
- Był taki pomysł. Kilka lat temu rozmawiałem nawet na ten temat z Heinzem Kuttinem. Chciałem ściągnąć go do juniorów, ale dostał lepszą propozycję od Niemców z kombinacji norweskiej. Nie ukrywam, że postawił też zaporowe warunki. Chciał zarabiać tyle, ile trener kadry głównej. Trochę nas to przeraziło.
Myślisz o ewentualnej zmianie w sztabach?
- Oczywiście trenerzy będą musieli się z rozliczyć po sezonie. To nie jest najlepszy moment na rewolucję, bo to jest sezon przedolimpijski. Mogłoby to doprowadzić do chaosu. Jeśli jednak sytuacja będzie tego wymagała, to być może trzeba będzie dokonać korekt w sztabie gdzieś na zapleczu naszych kadr.
Nad czym muszą szczególnie pracować teraz nasze kadry?
- Nad pozycją najazdową i aktywnością w niej. Poza Pawłem i niektórymi skokami Olka, nasi zawodnicy znowu zaczęli jeździć mocno wycofani. W powietrzu są za nartami, a nie nad nimi. Brakuje dynamiki. I sztab oraz zawodnicy to wiedzą i czują to.
Jesteśmy na półmetku sezonu Pucharu Świata w skokach narciarskich. Jesteś zadowolony z tego, jak wygląda w tym momencie reprezentacja Polski? Początek był niemrawy, ale ostatnie konkursy dają chyba nadzieję?
- Początek był na pewno bardzo trudny. Trzeba było jednak dać czas, by to się rozkręciło. Zazwyczaj wchodziliśmy do rywalizacji z przytupem, a potem końcówka sezonu była słabsza. To są jednak skoki i wiele się w nich może wydarzyć. Przecież na początku sezonu była wyraźna dominacja Austriaków i Niemców. Ci ostatni teraz nieco spuścili z tonu. Austriacy pozostali bardzo mocni, ale w ich wypadku to nie jest praca kilku ostatnich miesięcy, a powiedziałbym nawet kilku ostatnich lat. Oni dominują nie tylko w Pucharze Świata, ale też na zapleczu - w Pucharze Kontynentalnym, jak również w FIS Cup i Alpen Cup. Stworzyli system doskonały, który nam byłoby ciężko stworzyć. U nas po Turnieju Czterech Skoczni widać, że na bardzo dobrej drodze do światowej czołówki są Paweł Wąsek i Aleksander Zniszczoł. W przypadku tego pierwszego można już mówić, że jest w formie, bo jego skoki są powtarzalne. Fajne u niego jest to, że jeszcze bardziej się potrafi zmobilizować w zawodach. Jemu potrzeba kilku dobrych startów do tego, by oswoił się z byciem w czołówce. Wtedy będzie mu zdecydowanie łatwiej. Olkowi brakuje jeszcze trochę stabilności. Poza tym on jest zawodnikiem, który potrzebuje trochę powietrza pod nartami. Nie ma bowiem takiego powera w nogach, ale wyśmienicie potrafi latać. To udowodnił w pierwszym treningu w Bischofshofen. Ona ma naprawdę wielki potencjał.
A nasi starsi skoczkowie?
- Oni dalej mają potencjał. Nadal na nich stawiamy. Dawid zrobił krok do przodu. Bardzo się cieszę z tego, że uwierzył w to, że można pracować inaczej i nie będzie wracał do tego, co było. Chce iść do przodu, ale najpierw musi ustabilizować pozycję dojazdową. Największy problem mamy z Piotrkiem. Do Oberstdorfu przyjechał dobrze nastawiony i miał udane kwalifikacje. Kiedy jednak zobaczyłem go na najeździe w konkursie, to wiedziałem, że z tego nie skoczy. Od tego momentu zaczęły się znowu wszystkie jego problemy. Zaczął kombinować. On nawet, jak zaczyna dobrze skakać, to cały czas chce być lepszy. Wtedy zaczyna za bardzo szukać. To jest jego przekleństwo. Tym starszym zawodnikom jest trudniej zmienić pewne rzeczy. Jestem ciekawy Kamila, który ostatnio trenował na Średniej Krokwi, a teraz miał przejść na Wielką Krokiew. Rozmawiałem z Michalem Doleżalem i mówił, że początki były trudne, ale teraz jest optymistycznie nastawiony, choć podobno Kamil walczył ostatnio jeszcze z jakimś zatruciem.
Technika w skokach bardzo się zmieniła. Kiedyś kładło się nacisk na pchanie na progu. Kiedy przyszedł do nas Stefan Horngacher, to sam nie byłem w stanie uwierzyć w to, jak można się odbić z całej stopy. Zawsze mi się wydawało, ze to musi iść ze śródstopia, żeby popchała narta i żeby zawodnika zarotowało. Teraz zaczyna to wszystko wracać. Wystarczy popatrzeć na Niemców. Ekstremalnie na najeździe jadą Philipp Raimund czy Pius Paschke. Oni niemalże jeżdżą na bolcach przy wiązaniach. Idą mocno w kierunku, ale mają bardzo aktywną pozycję. Najbardziej stabilni na najeździe są Austriacy. I to w tym momencie jest ich największą przewagą. Nie potrzebują wielkiego odbicia na progu, bo po prostu wstają z bardzo aktywnej pozycji, pchają się nad narty, które idą po nich. Nie tracą prędkości i lecą, jak rakieta. Tyle że sam Jan Hoerl opowiadał o tym, że całe lato pracował nad pozycją najazdową, by móc z tego wstać bez większego wysiłku.
Ich przewagą jest też technologia? Rzeczywiście mają coś, czego nie ma nikt inny, czy to jest tylko gra psychologiczna?
- Dużo łatwiej jest rywalizować, kiedy ma się wsparcie nauki i technologii. My też chcemy to budować, ale nie jest to proste. Potrzebne są na to wielkie środki. W Austrii jest stworzony cały system. Trudno powiedzieć, czy Austriacy rzeczywiście mają coś rewolucyjnego, bo w dzisiejszych skokach detal robi wielką różnicę. Jeśli chodzi o organizację szkolenia w naszym kraju, to dzisiaj jesteśmy na tym samym poziomie co Austriacy, czy Norwegowie. Nie ma stworzonej jednej zamkniętej kadry w juniorach, tylko w każdej ze Szkół Mistrzostwa Sportowego mamy po 40 zawodników. Każdy z nich ma szansę wyjechać na zgrupowanie, czy na zawody. Tak pojawiło się nam kilku skoczków, jak choćby Tymoteusz Amilkiewicz. Wcześniej mógłby mieć problem, by dostać się do kadry.
W Bischofshofen - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport
Więcej na ten temat
Ruka, HS142 (M) Puchar Świata30.11.2024 | |
Wisła, HS134 (M), kwal. Puchar Świata08.12.2024 | |
Titisee-Neustadt, HS142 (M) Puchar Świata15.12.2024 | |
Engelberg , HS140 (M) Puchar Świata21.12.2024 |