Partner merytoryczny: Eleven Sports

Lewandowski najlepszym napastnikiem XXI wieku. Zyskał nieśmiertelność

Setna bramka Roberta Lewandowskiego w Lidze Mistrzów musiała wyglądać, tak jak ta z Brestem, czyli zupełnie zwyczajnie. Polak wywalczył rzut karny, ustawił piłkę na jedenastym metrze, wziął długi rozbieg, przeskoczył z nogi na nogę w charakterystyczny dla siebie sposób i kompletnie zmylony bramkarz rywali Marco Bizot skapitulował. Na Stadionie Olimpijskim w Barcelonie nie było wybuchu euforii, nie zauważano szczególnych znaków na niebie i ziemi, sam Lewy też ich szczególnie nie wyczekiwał. W klubie „100” Ligi Mistrzów, u boku Cristiano Ronaldo i Leo Messiego, znalazł się już jako żyjąca legenda piłki nożnej i najlepszy napastnik XXI wieku.

Robert Lewandowski
Robert Lewandowski/AFP/AFP

Wszystkie oczy na Lewandowskiego

Nie oszukujmy się, to nie był szczególnie magiczny wieczór w stolicy Katalonii. Atmosfera na Estadi Olimpic Lluis Companys właściwa dla późnego listopada: pachniało marihuaną i papierosami, brzmiało bardziej gwarem hiszpańskiego baru, aniżeli meczem piłki nożnej. Stade Brest nie jest sexy rywalem dla wielkiej Barcelony. Z ich perspektywy to mały, prowincjonalny, francuski klubik, żadna marka, mają gdzieś ich świetne wyniki w nowej formule Ligi Mistrzów. Wokół stadionu, na kilkadziesiąt minut przed meczem mijałem ludzi o dość obojętnych twarzach, wielu turystów i młodych, zabijali czas scrollując TikToki. 

Władze Barcelony posprzeczały się z grupami organizującymi doping - Almogavers, Front 532, Nostra Ensenya i Supporters Barca. Prezydent Joan Laporta i jego ludzie to cyniczni politycy - nie mają najmniejszych oporów wobec stosowania nawet najdziwniejszych dźwigni finansowych, żeby tylko każdego lata do Barcelony sprowadzać najgorętsze nazwiska transferowego rynku, ale już w przypadku konieczności zapłacenia kar za „grzeszki” kibiców podczas zagranicznych wyjazdów, tak hojni nie są i nigdy nie będą. Dlatego podczas meczu słychać było głównie fanów Brestu. Oczywiście, kiedy akurat z głośników nie leciał hymn „Cant del Barça” albo Robert Lewandowski nie strzelił gola. 

Robert Lewandowski na rozgrzewkę prawem gwiazdy wybiegł ostatni, czarował z piłką, bawił się, pozdrawiał kibiców, miał najwięcej luzu ze wszystkich dookoła. Jemu presja wejścia do klubu „100” Ligi Mistrzów zdawała się nie ciążyć. Mógł to zrobić już w poprzedniej kolejce, na początku miesiąca, przeciwko Crevnie Zezdzie. W Serbii ustrzelił dublet i zszedł z boiska w 78. minucie. Hansi Flick, co Lewy zdradził w Canal+Sport, powiedział mu, że najlepiej będzie, jak setną bramkę w Champions League zdobędzie u siebie w Barcelonie, a nie gdzieś na dalekim wschodzie Europy, to ostatnie w domyśle oczywiście. 

Z Brestem nie musiał długo się wysilać. Wywalczonego przez siebie karnego na gola zamienił w 10. minucie spotkania. Bramkarz Marco Bizot się podpalił, rzucił przedwcześnie, ale metoda Lewandowskiego na strzelanie z wapna jest po prostu zabójcza, niemal nie ma na nią recepty. Dołączenie do Cristiano Ronaldo (140 goli) i Leo Messiego (129 goli) w klubie „100” zajęło mu 125 meczów. Dla porównania: Argentyńczykowi - 123 spotkania, Portugalczykowi - 137 występów. 68 dotychczasowych bramek zdobył w meczach fazy grupowej LM, 19 w 1/8, 6 w ćwierćfinałach i 7 w półfinałach. 

Żeby uzmysłowić sobie, czego dokonał właśnie Lewandowski, wystarczy spojrzeć na liczbę trafień wciąż grających w Lidze Mistrzów piłkarzy, którzy przynajmniej teoretycznie znajdują się za jego plecami: Thomas Muller - 54 gole, Kylian Mbappe - 49 goli, Mohamed Salah - 45 goli, Erling-Braut Haaland - 44 gole. Wyraźnie gorsi od niego są inni wielcy i legendarni napastnicy - Karim Benzema o 11 bramek, Raul o 30, Ruud van Nistelrooy o 47, Thierry Henry (idol Polaka) o 10, Zlatan Ibrahimović o 53. Nie mają sensu też próby deprecjonowania dorobku Lewandowskiego dwoma innymi argumentami: że nastrzelał się z rzutów karnych i że bilans nabił głównie na słabeuszach. Cóż, 36-letni napastnik w Lidze Mistrzów z jedenastek ładował rzadziej niż Ronaldo i Messi, a jego 101 goli rozkłada się na 37 rywali, w czołówce najczęściej pokonywanych są zaś bramkarze Realu Madryt, Arsenalu, Chelsea czy Ajaksu. 

Lewandowski to najlepszy napastnik XXI wieku

Zresztą, Lewandowski jest w wybornej formie, godnej poważnego kandydata do Złotej Piłki 2025. Kilka dni temu został dopiero czwartym zawodnikiem Barcelony, który w każdym ze swoich trzech pierwszych sezonów w stolicy Katalonii zdobył co najmniej 20 bramek. Przed nim udało się to tylko trzem piłkarzom - Christo Stoiczkowi, Rivaldo i Luisowi Suarezowi. Również tego wieczoru Estadi Olimpic Lluis Companys oklaskiwało większość jego ruchów, choćby podanie do Fermína Lópeza. Kiedy przy lecącej wysoko nad jego głową piłce wziął sobie na plecy Edimilsona Fernandesa, obrócił się z nią, zastawił, przyspieszył grę, na trybunach wywołało to aplauz może nawet większy niż gol na 1:0, bo to było docenienie kunsztu, techniki, rzeczy niezapisanych w statystykach meczowych. Tak samo przy zabawie kosztem stopera Brendana Chardonneta, która poprzedziła doliczony czas gry i bramkę na 3:0. 

101. w Lidze Mistrzów. 

Rozbrzmiało: „Lewandowski! Lewandowski! Lewandowski!”.

Robert Lewandowski jest najlepszym napastnikiem naszej ery. I jednym z najlepszych piłkarzy XXI wieku. Jednym z 5, 10 czy 15? Jeszcze nie wiadomo, bo w wieku 36 lat gra jak za swoich złotych lat w Bayernie, w co jeszcze rok temu nikt by nie uwierzył. 

Robert Lewandowski/JOSEP LAGO / AFP/AFP
Robert Lewandowski, FC Barcelona/Urbanandsport/NurPhoto /AFP
Robert Lewandowski/AFP/AFP


INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem