Wojciech Golla rewelacją w Holandii. "Nic nie dostałem za darmo"
- Tylko dobrą grą w klubie mogę zasłużyć na powołanie. Zobaczymy, jak to będzie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Tak jak w życiu - mówi Interii Wojciech Golla, stoper NEC Nijmegen. Polak opowiada o początkach w Holandii, reprezentacyjnych marzeniach, derbach Vitesse - NEC i... pomocy Andrzeja Niedzielana.
Powołania do reprezentacji Polski dostają m.in. Thiago Rangel Cionek czy Paweł Dawidowicz. Selekcjoner Adam Nawałka szuka czwartego stopera, który pojedzie z kadrą na Euro do Francji. Do 24-letniego obrońcy, który w Polsce występował w barwach Lecha Poznań i Pogoni Szczecin, jeszcze nie dzwonił. A Wojciech Golla jest rewelacją tego sezonu w Holandii. Wystąpił w 22 meczach NEC Nijmegen, na boisku spędził 1953 minuty i jest pierwszym wyborem trenera Ernesta Fabera. Podczas francuskiego turnieju Golla będzie alternatywą dla Michała Pazdana, Kamila Glika i Łukasza Szukały?
Interia: Jest pan najlepszym Polakiem w Eredivisie?
Wojciech Golla: Trudno powiedzieć. Jest jeszcze Arek Milik, który gra w Ajaksie Amsterdam. To dużo większy klub, zdecydowanie bardziej popularny. Najważniejsze, że gram i notuję dobre występy.
Nawet bardzo dobre. Był pan cztery razy w "11" kolejki, Milik tylko raz. Spodziewał się pan, że wszystko tak szybko się potoczy?
- Nic nie dostałem za darmo. Ciężko trenowałem w okresie przygotowawczym. Nie chciałem wyjeżdżać za granicę i siedzieć na ławce, bo nie o to chodzi. Postawiłem sobie inne cele, chciałem regularnie grać. Przez cały sezon nie oddaję placu i wciąż pokazuję trenerowi, że zasługuję na to miejsce.
Dzwonił do pana selekcjoner Adam Nawałka?
- Nie.
A ma pan jakiegoś sygnały, że ktoś ze sztabu kadry ma przyjechać do Nijmegen i obejrzeć pana w akcji?
- Nikt do mnie nie dzwonił i nikt się ze mną nie kontaktował. Ciężko mi więc cokolwiek powiedzieć na ten temat.
Czuje się pan gotowy, by zagrać w kadrze?
- Pewnie. Jestem gotowy. Daję z siebie maksimum na treningach czy meczach. Z drużyną klubową zajmujemy wysoką, piątą pozycję. A ja staram się pokazywać z jak najlepszej strony.
Wydaje mi się, że wybrał pan transfer do Holandii, by tam się rozwijać i cały czas być blisko dużej piłki. Bo miał pan też lepsze finansowo oferty ze Wschodu. Myśl, że z czasem zadzwoni telefon ze sztabu reprezentacji Polski wpłynęła na pana decyzję?
- Gdy przyjechałem do Nijmegen, to moim pierwszym celem była regularna gra. Faktycznie miałem też inne oferty, ale mam 24 lata i to nie jest jeszcze czas, by wyjeżdżać w jakieś dziwne kierunki. Wybrałem Zachód, chcę się rozwijać. Na razie wszystko idzie po mojej myśli. A co do reprezentacji, to tylko dobrą grą w klubie mogę zasłużyć na powołanie. Zobaczymy, jak to będzie. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Tak jak w życiu.
Z tyłu głowy pojawia się myśl, że za kilka miesięcy odbędzie się Euro we Francji?
- (chwila ciszy) Nie myślę o tym. Staram się skupić na grze w klubie. Tak jak mówiłem, gdyby ktoś ze sztabu kadry się ze mną skontaktował, to może takie myśli by się pojawiły. Teraz nie ma o czym mówić i chcę dobrze grać dla NEC.
W kadrze jest już jeden piłkarz z Eredivisie. Milik jest w Holandii gwiazdą?
- Jest rozpoznawalny. Ajax to inna półka, piłkarze z Amsterdamu są popularni. Gdy przychodziłem do NEC, wszyscy w mojej drużynie znali Arka. Trochę czasu tu w końcu gra.
A pan? Rozpoznają już pana na ulicy?
- Gdy tylko pojawiłem się w Holandii, do Nijmegen przyjechał Andrzej Niedzielan [były zawodnik NEC - przyp. red.]. Chwilę porozmawialiśmy i powiedział, że na razie nikt mnie nie będzie znał, ale gdy zagram choć kilka meczów, to od razu będą mnie rozpoznawać na mieście. I tak się stało. Gdy wychodzę z domu, to zazwyczaj ktoś podchodzi, rozmawia, chce zrobić zdjęcie. To takie miasto, które żyje tą drużyną.
Holendrzy pamiętają jeszcze Andrzeja Niedzielana i Arkadiusza Radomskiego?
- Oczywiście! Nie tylko kibice, ale też ludzie w klubie. Mamy dwóch kierowników drużyny, a jeden z nich do dzisiaj ma kontakt z Andrzejem. Generalnie obaj zostali dobrze zapamiętani.
Przed transferem do NEC Niedzielan i Radomski robili panu małą reklamę?
- Szczerze mówiąc, nie wiem. Rozmawiałem jednak z Andrzejem i dał mi parę wskazówek. Opowiedział trochę o klubie, o mieście. I dobrze, bo gdy tu przyjechałem, to już wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Andrzej mówił mi, jak wygląda baza, jak klub funkcjonuje od środka. Opowiadał, że ludzie są tu bardzo przyjaźni i na każdym meczu jest niemal pełny stadion. Takie informacje bardzo się przydają.
Nauczył się pan już języka?
- Uczę się. Mam lekcje dwa razy w tygodniu. To trudny język, ale na szczęście większość Holendrów rozmawia po angielsku. W szatni też jest kilka osób z różnych krajów i używamy angielskiego. Czasem staram się powiedzieć kilka słów po holendersku, ale średnio mi to wychodzi. Wszystko jednak rozumiem. Nie mam problemów, by na odprawie przed meczem wiedzieć, o co chodzi trenerowi.
Spotyka pan się z Polakami w Holandii? Poza Milikiem jest was kilku, np. Filip Bednarek, czy Filip Kurto.
- Spotkaliśmy się kilka razy. Jeszcze gdy Sebastian Steblecki był w Cambuur to czasem się widzieliśmy. Polacy w Holandii trzymają się w miarę możliwości razem. Gdy mamy dzień wolny, to staramy się wyskoczyć na wspólny obiad, czy kawę.
Jak ocenia pan te pół roku w Holandii? Oglądałem wasz ostatni mecz z De Graafschapp i wyglądało to naprawdę przyzwoicie.
- Tak, ale graliśmy lepsze mecze. W tym spotkaniu byliśmy ustawieni trójką z tyłu i nie wyglądało to tak, jak wcześniej. Remis z ostatnią drużyną w tabeli to słaby wynik.
A co do Holandii, to oceniam ten czas pozytywnie. Myślę, że się rozwinąłem. Wszystko wygląda tu inaczej niż w Polsce. Inne są treningi, inna liga. Jestem bardzo zadowolony.
Miał pan ciekawą historię z butami. O co dokładnie chodziło?
- Gdy przychodziłem do Holandii akurat na rynek wyszedł nowy model korków, w żółto-czarnych kolorach. Nijmegen leży kilkanaście kilometrów od Arnhem, a w Arnhem jest Vitesse. Mówiąc delikatnie, kibice tych klubów za sobą nie przepadają. Między nimi są wielkie derby - po prostu się nienawidzą. No i Vitesse ma barwy żółto-czarne...
Chłopaki w szatni powiedzieli mi, że mogę wyjść w tych korkach na trening, ale wydaje im się, że kibice nie będą zadowoleni. Wiedzieli co się dzieje i mieli przygotowaną w szafce czarną farbę. I przed treningiem musiałem zamalować żółty kolor, by buty były całe czarne. Później jeszcze dzwoniłem do firmy z butami, tłumaczyłem o co chodzi i przysłali mi już korki w innych kolorach.
Grał pan już w tych derbach?
- Tak, w Arnhem przegraliśmy 0-1. Można powiedzieć, że to takie prawdziwe derby. Dzień przed meczem, na ostatni trening, przychodzi do nas ok. 2000 kibiców. Ustawiają się wokół boiska, a przez całe zajęcia używają rac, śpiewają. Poważnie do tego podchodzą.
Jak długo chce pan tam zostać?
- Zobaczymy. Mam jeszcze 1,5 roku kontraktu. Jeżeli będę grał, w dodatku dobrze, to wiele może się zdarzyć.
Podobno obserwują pana skauci z Bundesligi.
- Do granicy z Niemcami mamy 20 km, więc pewnie pojawiają się tu dlatego, że jest blisko. Mamy dobre wyniki, szczególnie na własnym stadionie, więc może dlatego przyjeżdżają do nas. Nic, tylko się pokazać.