Orest Lenczyk prowadził wiele polskich klubów, ale Wisłę i Śląska doprowadził do mistrzostwa Polski. U jego boku na trenera wyrósł m.in. Waldemar Fornalik. Lenczyk analizował bolączki reprezentacji Polski w eliminacjach do MŚ w Brazylii. Doszedł do wniosku, że jednym z większych problemów jest nadmierna rotacja w obronie i brak ustalonej w niej hierarchii. - Powinno się powoływać zawodników będących w najlepszej dyspozycji. Głowacki jest w takiej formie, że mógłby być na boisku w meczu z Czarnogórą, tym bardziej, że jest zdrowy - podkreśla Lenczyk. - Za dużo się dywaguje na ten temat, kto powinien grać na prawej, a kto na lewej obronie. Jakie ma znaczenie, kto stoi pięć metrów w prawo, a kto pięć metrów w lewy? Niech grają najlepsi i wiedzą jaka jest hierarchia. Trzeba powiedzieć, że numerem "jeden" na danej pozycji jest ten, numerem "dwa" ktoś inny, a jeszcze ktoś inny jest numerem "trzy". Zamiast zrobić taką hierarchię, to szukamy różnych piłkarzy, także po całej Europie. - W meczach z Anglią i Ukrainą czeka nas masakra. Trener Fornalik, gdyby tylko miał taką możliwość, z zespołu rywala zabrałby całą "jedenastkę" - dodał Lenczyk. - Pamiętajmy o tym, że będziemy grali na wyjeździe. Wolałbym taki scenariusz, że zaskoczymy przeciwnika raz i dwa, a być może to wystarczy, bo jeśli zaczniemy zaskakiwać Ukrainę i Anglię co minutę, to ja się boję o to, co będzie z tyłu. - Okoliczności, które doprowadziły do zakończenia mojej współpracy ze Śląskiem, spowodowały, że postanowiłem na kolejny telefon z propozycją pracy odpowiadać: "Dziękuję, serdecznie pozdrawiam". Miałem kilkanaście telefonów i za każdym razem tak reagowałem - nie kryje Lenczyk. Dodał też, że biorąc nową drużynę trener ma odpowiedzialność taką, jak pilot wsiadający do samolotu. - Czasem myślę sobie: Boże, jaki ja reprezentuję przykry zawód, w którym uważa się, że ktoś jest im starszy, tym głupszy. Niby dlaczego Heniu Kasperczak został skazany na śmierć zawodową - dziwi się "Oro Profesoro". Lenczyk w gronie najlepszych piłkarzy, z jakimi pracował, wymienił w pierwszej kolejności Sebastiana Milę ("Trener trenera na boisku"), Dariusza Pietrasiaka, Łukasza Gargułę, a także Radosława Matusiaka. Zapytany, o najtrudniejszy moment w swej bogatej karierze, natychmiast wymienił sytuację z meczu o Superpuchar Śląsk - Legia, gdy napastnik Cristian Omar Diaz miał go nazwać "chu...". - Gdyby 30 lat temu jakikolwiek piłkarz w mojej drużynie tak się odezwał, to reszta zespołu chwyciłaby go za kark i wyrzuciła z szatni - nie ma wątpliwości Orest Lenczyk.