Partner merytoryczny: Eleven Sports

Kazimierz Górski okazał się mocniejszy niż stan wojenny i generałowie

- On był jak Ernst Happel. Ten sam typ trenera, ten sam typ człowieka. Takiego, który cię rozumie - mówi legenda Lecha Poznań Mirosław Okoński. Chociaż kojarzony jest z największymi sukcesami "Kolejorza", to w Kazimierzu Górskim z Legii Warszawa widzi szkoleniowca dla siebie kluczowego.

Kazimierz Górski - legenda polskiego futbolu. Wideo/INTERIA.TV/INTERIA.TV

Kazimierz Górski jako trener prowadził Legię Warszawa kilkukrotnie, po raz ostatni w latach 1981-1982. To wówczas do warszawskiego zespołu trafił Mirosław Okoński - gwiazda i do dzisiaj największa legenda Lecha Poznań. Odrabiał tam służbę wojskową, ale to nie znaczy, że został w szeregi Legii zaciągnięty siłą. Po wielu rozmowach z innymi pilkarzami, którzy w warszawskim zespole odrabiali wojsko, doszedł do wniosku, że to jedyny sposób na to, aby spełnił swoje marzenie - wyjechał do dobrego klubu zachodniego.

Legia Warszawa z Mirosławem Okońskim

Mirosław Okoński postanowił go więc uregulować właśnie w Legii Warszawa i trafił tam zimą 1980 roku, a ta decyzja piłkarza wywołała gwałtowną reakcję kibiców "Kolejorza". Po pięciu miesiącach, w maju 1980 roku, Legia zmierzyła się z Lechem w finale Pucharu Polski w Częstochowie. Przybyli tam liczni kibice "Kolejorza" lżyli swego idola, wyzywali od zdrajcy, który sprzedał się Legii i nie ma w związku z tym co pokazywać się w Poznaniu. Poznańskie mieszkanie Okońskiego zostało obrzucone jajami. - Miałem jajecznicę na balkonie - wspomina zawodnik, który ciężko przeżył tę sytuację i fakt, że kibice jego ukochanego klubu go nienawidzą.

- Dojrzewała we mnie myśl o powrocie do Lecha. W Legii grało się dobrze, ale Lech to jednak Lech. To było moje miejsce na świecie. Tęskniłem za nim i życiem w Poznaniu, nawet wtedy gdy mnie zwyzywali - opowiada Mirosław Okoński, który podjął decyzję, że zmierzy się z tą sytuacją na miejscu. Wraca do Lecha wraz z końcem służby, czyli na koniec 1981 roku.

Podczas rozegranego 5 grudnia 1981 roku pamiętnego meczu Pucharu Polski między Lechem a Widzewem Łódź, w którym Zbigniew Boniek zmarnował karnego, Okoński był obecny na stadionie przy Bułgarskiej, by uzgodnić szczegóły powrotu do Poznania, do zespołu Wojciecha Łazarka. Tydzień później plan wydawał się zniweczony.

Wprowadzono bowiem stan wojenny. - Póki on trwa, nikt z wojska nie odejdzie! - mówił pułkownik Zenon Olszak z Legii.

- Moja obecność w wojskowym klubie została od razu przedłużona - relacjonuje Mirosław Okoński. - Nie mogłem już wrócić do Poznania, chociaż chciałem. Powiedziano mi, że muszę zostać w Legii.

Ojciec Okońskiego, także kiedyś piłkarz, widział go w Legii. Zawsze ją lubił. Feyenoord Rotterdam, Atletico Madryt, AC Milan - pamiętał te pasjonujące mecze. To ona kojarzyła mu się z wielkim klubem, a nie Lech. Jego syn chciał jednak wrócić do Poznania, mimo tego, że mosty wydawały się tam spalone.

Kazimierz Górski pomógł Okońskiemu

Wtedy Okoński zwrócił się do Kazimierza Górskiego, który w lipcu 1981 roku został szkoleniowcem warszawskiego klubu. A jeszcze mocniej niż sam piłkarz do trenera Górskiego zwróciła się jego żona, Grażyna. - Porozmawiała z panem Kazimierzem, żeby mu wyjaśnić, dlaczego ja do tego Lecha wracam. I on jej wtedy powiedział: "proszę pani, niech się pani nie martwi, będzie pani zadowolona".

Kazimierz Górski interweniował u wojskowych prezesów Legii, aby nie domagali się wyciągnięcia sankcji wobec Mirosława Okońskiego za jego wyjazd do Poznania i stan ten przyklepali. - Generałowie mogli się nie zgodzić, ale pan Kazimierz miał ogromny autorytet wszędzie. Powiedział im, aby mnie nie zmuszali do dalszej gry w Legii, skoro jej nie chcę, bo z niewolnika nie ma pracownika i on nie chce piłkarzy grających u niego pod przymusem - opowiada Mirosław Okoński.

Legia postawiła jednak warunek - Okoński wziął pieniądze za grę w jej szeregach, dostał mieszkanie i samochód. To były koszty wojskowego klubu. Chodziło o 450 tysięcy złotych. Pułkownik Olszak zakładał, że piłkarz nie zbierze takich pieniędzy, by się wykupić. Chociaż szanował zdanie trenera Górskiego, mogły się pojawić obiektywne przeszkody tego typu.

Nie pojawiły się, gdyż Lech pieniądze na wykup Okońskiego zebrał. Sam dał około 300 tysięcy, resztę dołożyli poznańscy przedsiębiorcy prywatni, handlarze dżinsami, kurtkami, butami czy mięsem, którzy w latach PRL byli sponsorami poznańskiego klubu. Łącznie 450 tysięcy złotych trafiło do Legii, a Mirosław Okoński - do Poznania, zgodnie z sugestią Kazimierza Górskiego.

- Nigdy panu tego nie zapomnę - rzekł piłkarz Lecha i Legii do trenera.

- Ależ my jako Legia nie pozwolimy o sobie zapomnieć. Ale na boisku, nie poza nim - odrzekł Kazimierz Górski.

Lech Poznań z Pucharem Polski

Kilkanaście tygodni później Lech Poznań raz jeszcze awansował do finału Pucharu Polski. Tamten w Częstochowie przegrał 0-5 z Legią, w której grał Mirosław Okoński. Teraz z Okońskim w swoich barwach wygrał 1-0 z Pogonią Szczecin, a wracający do klubu napastnik strzelił jedynego gola. To podczas tego finału z maja 1982 roku rozległo się skandowanie: - Mirek Okoński, najlepszy napastnik Polski!

"Okoń" nie był już wyrzutkiem, stał się bohaterem "Kolejorza". I teraz nie żadnego ze szkoleniowców Lecha, nawet nie twórcę jego sukcesów Wojciecha Łazarka uważa za najważniejszego w swoim życiu, ale właśnie Kazimierza Górskiego.

- Jego i Ernsta Happela z Hamburger SV - uściśla. - Oni byli do siebie podobni. Pan Kazimierz był złotym człowiekiem, potrafił słuchać i rozumieć. Żadnych nerwów, żadnego krzyczenia. Po prostu brał na bok i rozmawiał. Był wyrozumiały. Nawet, gdy podczas zgrupowania Legii w Zakopanem zimą 1982 roku wróciłem do hotelu nad ranem i mnie przyłapał, też nie był mściwy. Powiedział, żebym poszedł na śniadanie z resztą zespołu i potem na trening. 

Kazimierz Górski/Newspix/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem