Potyczka czy wojna?
Czy atak Pepa Guardioli na prezesa Barcelony Sandra Rosella to tylko jednorazowy wybuch złości czy też początek wojny?
Monolog po katalońsku
Słowa wiceprezesa Santosu musiały urazić Guardiolę do żywego, deklarował przecież zawsze lojalność wobec Barcelony i przyjaźń wobec Vilanovy. Rozpoczął pięciominutowy monolog po katalońsku sugerując, jako coś oczywistego, że za tymi kłamliwymi deklaracjami Santosu stoi prezes Barcelony Sandro Rosell. Rosell był kiedyś przedstawicielem Nike na Amerykę Łacińską, dzięki czemu w Brazylii wpływy ma wielkie, a kontakty rozległe. Obecny trener Bayernu uważa, iż poprzedni pracodawca chce go skompromitować "wykorzystując do tego chorobę Vilanovy". Bardzo mocne słowa.
Ich interpretacja sprawia sporo kłopotów nawet hiszpańskim mediom. Jak pisze redaktor naczelny dziennika "As" odejście Pepa z Camp Nou, to wciąż otwarta rana dla katalońskiego klubu. Przed rokiem wydawało się, że Guardiola opuszcza ławkę Barcy w pełnej zgodzie z władzami, a w sposób naturalny następcą zostaje jego asystent. Dziś nie jest to już oczywiste, może nie chodziło o zmęczenie utytułowanego trenera, ale fakt, iż nie umiał w stu procentach porozumieć się z prezesem?
Guardiola uważa, że szefowie Barcy próbują postawić go po drugiej stronie barykady, zniszczyć nieposzlakowaną opinię w rodzinnej Katalonii. I tak ucierpiała ona po tym jak prasa ujawniła, że sam zaoferował swoje usługi Bayernowi, a "flirt" z Bawarczykami rozpoczął jeszcze wtedy, gdy prowadził Barcelonę.
Wiadomo, że Pep jest mocno związany z poprzednikiem Rosella, Joanem Laportą oraz ze swoim byłym trenerem i mentorem Johanem Cruyffem. Ci dwaj nie cierpią obecnego prezesa Barcy, sławny Holender złożył urząd honorowy w klubie zaraz po tym, jak Rosell wygrał wybory. Guardiola, przez swoje wielkie sukcesy, był wtedy na Camp Nou nietykalny, ale z Rosellem współpracował tylko dwa sezony. "Kiedy odchodziłem, prosiłem ich tylko o jedno, by zostawili mnie w spokoju. Ale tego nie zrobili" - mówił wczoraj.
Rozumieją trenera Bayernu
Deklaracje i oskarżenia Guardioli, choć niejasne, trafiły do przekonania kibiców Barcy. W ankiecie katalońskiego dziennika "Sport" większość czytelników rozumie i usprawiedliwia wzburzenie trenera Bayernu. Nie odczuwają tego, jako wzniecania wojny przeciw klubowi z Camp Nou, uważają nawet, że wykupienie przez Bayern wychowanego w "La Masia" Thiaga Alcantary jest czymś zupełnie normalnym. Media niemieckie zaskoczył jednak fakt, iż agentem piłkarza jest Pere Guardiola, brat trenera Bayernu.
Pewien dziennikarz z "El Mundo" zaryzykował jednak tezę, że Guardiola zachował się wczoraj w stylu Jose Mourinha, którego przecież oficjalnie bardzo nie lubi. Sugeruje, iż Pep nie bez powodu tak bardzo dba o swoje dobre imię w Katalonii. Joan Laporta po nieudanej przygodzie w polityce stwierdził niedawno, że chciałby znów stanąć na czele klubu, w którym spędził najszczęśliwsze lata swojego życia. Na razie poparcie wśród socios ma słabe, ale to się może zmienić, jeśli piłkarze Barcelony nie będą grali na miarę oczekiwań w najbliższej przyszłości. Wybory w Barcelonie odbędą się za trzy lata, dokładnie wtedy, gdy Guardioli skończy się kontrakt w Bayernie. Gdyby Laporta ogłosił, że razem z nim do klubu z Camp Nou wraca Pep, może socios spojrzeliby na niego łaskawszym okiem?
Opowiadanie robi się zbyt futurystyczne? Zapewne. Prasa hiszpańska nie ma jednak wątpliwości, że w Barcelonie przemija czas idylli wywołanej sukcesami, wraca okres wewnętrznych konfliktów. Po zdecydowanym wygraniu wyborów na prezesa w 2010 roku Rosell i jego współpracownicy ostro zaatakowali Laportę, przedstawiając go w zmasowanej kampanii, jako utracjusza traktującego kasę klubu jak własną. Było w tym trochę racji, tyle, że rządy Laporty zbiegły się z największymi triumfami w historii Barcelony. Rosell mógł działać taktowniej. Tymczasem posiał wiatr, więc zbiera burzę.
Jednorazowy wybuch złości?
Czy werbalny atak Guardioli na obecnych szefów Barcy to tylko jednorazowy wybuch złości? Być może. Pep zapowiedział, że gdy 24 lipca Barcelona przyjedzie na Allianz Arena na towarzyski turniej Uli Hoeness Cup, wyściska serdecznie wszystkich gości. W przyszłości z tą serdecznością może być jednak różnie. Wygląd na to, że w piłce na najwyższym poziomie nie ma przyjaciół. Są, co najwyżej sojusznicy, którzy zmieniają się wraz z miejscem pracy.