Euro 2020. Tomáš Pekhart dla Interii: Na razie nie zamierzam wracać do Polski. Chcę zostać na Euro najdłużej jak się da
Mecz z Danią będzie dla nas jeszcze trudniejszy niż ten z Holandią. Stawka jest ogromna, zwycięzca znajdzie się przecież w strefie medalowej. W tej chwili szansę oceniam 50 na 50. Jesteśmy podobnymi zespołami: bez gwiazd, ale z wielkim duchem – mówi w rozmowie z Interią Tomáš Pekhart, napastnik reprezentacji Czech i Legii Warszawa, który jako pierwszy obcokrajowiec w historii PKO BP Ekstraklasy awansował do ćwierćfinału mistrzostw Europy.
Sebastian Staszewski, Interia: - Gratuluję awansu reprezentacji Czech do ćwierćfinału Euro 2020. Dla wielu kibiców to, że pokonaliście Holandię, było sporą niespodzianką. A dla was?
Tomáš Pekhart: - Znaliśmy swoją wartość, wiedzieliśmy, że mamy silny zespół. Może brakuje nam w składzie supergwiazd, ale i tak trudno jest nas pokonać. W Budapeszcie przemawiała za nami nie tylko historia, chociaż w przeszłości rywalizacja z Holendrami faktycznie nie była dla nas problemem. Generalnie potrafimy jednak grać z silnymi ekipami. Niedawno pokonaliśmy 2-1 Anglię, zremisowaliśmy też 1-1 z Belgią. Miałem zresztą wrażenie, że Holandia nas zlekceważyła. Przed meczem czytałem, jak w tamtejszej prasie pisano o pewnym ćwierćfinale. Nas potraktowano jako oczywistą do pokonania przeszkodę...
A wy w Budapeszcie stworzyliście niezwykłe widowisko. I to na oczach 53 tysięcy kibiców!
- To była idealna kombinacja: na boisku działo się bardzo dużo, ale jeszcze więcej działo się na trybunach. Atmosfera była cudowna. Zapomniałem już jak gra się na wypełnionym po brzegi stadionie, a w Budapeszcie nagle wszystko wróciło... Kiedy wyszliśmy na murawę i usłyszeliśmy hałas, poczuliśmy dreszcze. I właśnie to popchnęło nas do walki. Z perspektywy kilku dni myślę sobie, że byliśmy lepsi i zasłużyliśmy na zwycięstwo. Holendrzy poza jedną sytuacją nie mieli okazji, a my wykorzystaliśmy te, które stworzyliśmy.
Kluczowym momentem była jednak czerwona kartka Matthijsa de Ligta. Zgadzasz się z tym?
- To oczywiste, że ta kartka wszystko zmieniła. Obawiałem się, że po niej Holendrzy cofną się do obrony i będą "przyklejeni" do linii swojego pola karnego. Gdyby udało im się dotrwać do dogrywki, wszystko mogłoby się zdarzyć. Na szczęście wciąż chcieli atakować i szybko stracili siły. Dzięki temu my mogliśmy strzelić bramki i dominować w końcówce spotkania...
3 lipca rozegracie ćwierćfinałowy mecz z Danią. Z jednej strony Duńczycy są rozpędzeni. Z drugiej, w ćwierćfinale ominęliście teoretycznie silniejsze ekipy, jak Hiszpania, Belgia, Italia.
- Uważam, że to będzie mecz dwóch bardzo podobnych zespołów. Mamy zbliżony styl gry, podobny profil drużyn. W obu ekipach nie grają gwiazdy, ale obie mają wielkiego ducha. I z tego powodu to będzie trudniejsze spotkanie, niż te z Holandią. W tej chwili szansę oceniam 50 na 50. Natomiast stawka meczu jest wielka: zwycięzca znajdzie się w strefie medalowej!
Jak oceniasz to, że zagracie aż w Baku?
- To niewytłumaczalna decyzja! Nie wiem jak takie spotkanie można rozgrywać na takim stadionie. Przecież ludzie nie chodzą tam na mecze. Po tym, co przeżyliśmy w Budapeszcie, gra w Baku będzie jak zrobienie dwóch kroków w tył. Będziemy tam lecieć z pięć godzin, bo tyle potrwa podróż z Pragi, zagramy na nie najlepszym stadionie, w 40 stopniach i przy 12 tysiącach ludzi. Kibiców z Czech praktycznie nie będzie... Z jednej strony więc mecz z Holandią dodał nam pewności siebie, ale z drugiej fakt, że gramy w Baku, nam nie pomoże...
Wiesz co się wydarzy, jeżeli wygracie? Wracacie do Pragi, w której obecnie stacjonujecie?
- Przed wylotem do Baku pakujemy wszystkie rzeczy. Jeśli uda się pokonać Danię, przenosimy się do Londynu. Jeśli przegramy, wracam do Pragi, a później do Warszawy. Jesteśmy razem już przez sześć tygodni. Na pewno mocno doskwiera tęsknota, ja na przykład mam małą córeczkę, którą widzę tylko w telefonie. Ale czuję się częścią drużyny, to pomaga.
Do tej pory na turnieju wystąpiłeś tylko w jednym meczu, z Anglią. Wciąż liczysz na więcej?
- Zawsze mam ambicje, aby grać jak najwięcej, ale rywalizacja u nas jest niesamowita. Mamy w tej chwili aż pięciu napastników. W kadrze jest natomiast 26 piłkarzy z pola, kilku zawsze trafia więc na trybuny. Walka trwa nie tylko o podstawowy skład, ale nawet o to, aby siedzieć na ławce. Cieszę się natomiast, że wystąpiłem na Wembley. To niesamowite przeżycie, każde dziecko o tym marzy. Co prawda szkoda, że później nie grałem, ale szanuję to, co już mam. To moje drugie Euro, na obu turniejach pojawiłem się na murawie. Jestem więc szczęśliwy...
Masz też inny powód do radości: jesteś pierwszym obcokrajowcem w historii Ekstraklasy, który awansował do ćwierćfinału Euro. I czwartym takim graczem w historii Legii Warszawa.
- Nie wiedziałem o tym, ale jeśli tak, to fajne uczucie. Zapisałem się w historii waszej ligi. Ale na razie i tak nie mam zamiaru wracać do Warszawy, chcę zostać na Euro jak najdłużej. Przez cały turniej rozmawiałem z Josipem Juranoviciem [piłkarz Legii, reprezentant Chorwacji - przyp. red.], który także miał szansę na ćwierćfinał. Szkoda, że Chorwatom nie udało się pokonać Hiszpanii, bo rozegrali niesamowity mecz. Na pamiątkę zostanie mi za to koszulka "Jury", bo wymieniłem się z nim po naszym meczu. Fajnie było go tutaj spotkać.