Partner merytoryczny: Eleven Sports

Legia Warszawa pokonała Leicester City w drugiej kolejce fazy grupowej Ligi Europy

- To będzie bardzo fajny mecz. Myślę, że niekoniecznie musimy go przegrać - zapowiadał szkoleniowiec mistrza Polski Czesław Michniewicz i jak się okazało znowu miał dobre przeczucie, bo przed spotkaniem w Moskwie ze Spartakiem też mówił, że "przeczuwa wygraną". Legia Warszawa po dwóch kolejkach fazy grupowej Ligi Europy ma na koncie komplet punktów. Po golu Mahira Emrelego mistrzowie Polski pokonali 1-0 Leicester City i są liderem grupy C.

Legia-Leicester City. Czesław Michniewicz: To nie jest tak, że mamy braki w stosunku do Leicester. Wideo/Zbigniew Czyż/INTERIA.TV

To był prawdziwy mecz "wagi ciężkiej" i to nie tylko dlatego, że na trybunach siedzieli legenda boksu Andrzej Gołota i największy showman tej dyscypliny Marcin Najman. Mistrz Polski mierzył się z piątą drużyną najsilniejszej ligi świata, która przez niemal cały poprzedni sezon walczyła o miejsce na podium Premier League. Atmosfera była ciężka już przed spotkaniem. Nad okolicami stadionu krążył policyjny śmigłowiec. Mundurowych w Centrum Warszawy i w okolicach Łazienkowskiej były setki. Funkcjonariusze mieli za zadanie nie doprowadzić do konfrontacji kibiców Legii z 800 osobową grupą fanów przyjezdnych. Chyba nie było to potrzebne, nikt z Anglikami zwady nie szukał. Na mieście grupki przyjezdnych raczyły się piwem przez nikogo nie zaczepiane.

Przed spotkaniem piłkarze obu drużyn kurtuazyjnie przybili ze "sobą" piątki, potem ściskali się już tylko między sobą. Ten rytuał był o tyle ważny, że niemal każdy piłkarz Legii podszedł i wyściskał młodego bramkarza, Cezarego Misztę. Legioniści okazali mu wsparcie, które po dwóch nieudanych meczach - z Wigrami Suwałki i Rakowem Częstochowa - było mu bardzo potrzebne.

Trener Czesław Michniewicz i wielu ekspertów przewidywali, że to będzie mecz, w którym Miszta będzie miał mnóstwo pracy, taki jakie bramkarze najbardziej lubią. Tymczasem w pierwszych 45. min legionista nie miał nic do roboty. Po przerwie pracy miał już więcej, ale błędu nie popełnił, choć były monety, że na jego bramkę sunął atak za atkiem.

Legia Warszawa zaskoczyła Schmeichela

Jego koledzy z pola mecz zaczęli z dużym impetem. Już w 2. min Mattias Johansson wpadł w pole karne gości, ale nie zdołał oddać strzału, blokowany przez obrońców Leicester. Legioniści sygnalizowali rękę, ale VAR tego nie potwierdził.

Cztery minuty później kolejna groźna akcja gospodarzy, znowu po akcji Szweda. Tym razem sprzed pola karnego strzelał Andre Martins, ale zbyt lekko, by pokonać Kaspera Schmeichela, który złapał piłkę. Potwierdziły się więc słowa Michniewicza sprzed meczu, który żałował, że Portugalczyk nie umie strzelać.

Uderzenia środkowym pomocnikom nie wychodziły, więc do roboty musiał się wziąć najlepszy snajper mistrzów Polski, Mahir Emreli. Reprezentant Azerbejdżanu w 26. min dostał w polu karnym piłkę od Bartosza Slisza, ale z bliska strzelił nad bramką, choć okazało się, że i tak był na spalonym.

Emreli próbował szczęścia coraz częściej, aż w końcu przyszła 32. min, jak szybko odkryli kibice zespołu z Łazienkowskiej, zegar wskazywał godzinę 19:16, czyli rok założenia Legii. Przy napastniku Legii, który dostał piłkę w polu karnym od Josue, stało dwóch obrońców gości, mimo to Emreli zdecydował się na strzał lewą nogą. Uderzona po ziemi piłka odbiła się od słupka i wpadła do siatki obok kompletnie zaskoczonego Schmeichela.

Goście musieli sobie w Warszawie radzić bez kontuzjowanego Jonnego Evansa, pauzującego za kartki Wilfreda Ndidi i niewpuszczonego do Polski ze względu na brak wymaganych dokumentów wjazdowych, Kelechiego Iheanacho. Mimo tych braków trener Brendan Rodgers na ławce rezerwowych pozostawił swoje największe gwiazdy - Jamiego Vardy, Jamesa Maddisona i Harveya Barnesa.

Jeden z przełomowych momentów meczu Legii z Leicester miał miejsce w 66. min, kiedy na boisku pojawili się równocześnie Barnes i Maddison. Od tego momentu obrona Legii nie miała chwili wytchnienia. Goście przeprowadzali akcję za akcją. Celnych strzałów jednak nie było. Obrona Legii grała bezbłędnie. Rodgers wpuszczał kolejne gwiazdy. Na boisku pojawili się Ademola Lookman i Vardy. Ale wynik się nie zmieniał.

Dobra reakcja trenera

W drugiej części meczu taktyka Legii, zakładająca utrzymywanie się przy piłce i brak strat legła w gruzach. Grę prowadzili goście, ale Michniewicz znowu fantastycznie zareagował. Na boisko wpuścił trzech rezerwowych - Lirima Kastratiego, Tomasa Pekharta i Rafaela Lopesa. Gospodarze znowu przejęli inicjatywę i powinno to skończyć się kolejnymi golami, ale wie fantastyczne sytuacje zmarnował Kastrati. Najpierw w 88. min jego strzał otarł się o słupek, a dwie minuty później Kosowianin podawała do Pekharta, który z kilku metrów strzelił nad bramką.

Sędzia doliczył pięć minut. Goście cisnęli, ale wynik się nie zmienił. Po końcowym gwizdku znowu wszyscy wyściskali Misztę. Legia jest liderem i cel zakładający występy w europejskich pucharach na wiosnę jest coraz bliżej realizacji!

Artur Szczepanik

Legia Warszawa - Leicester City/ PAP/Leszek Szymański/PAP
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem