Partner merytoryczny: Eleven Sports

Warszawa, czyli piłkarska wiocha

Skrajnie szowinistyczny spiker na eleganckim stadionie przy Łazienkowskiej w Warszawie sprowadza Legię do roli piłkarskiego zaścianka. Niewiarygodne, że przez lata tolerują go prezesi, mający usta pełne frazesów o wprowadzaniu klubu na salony Europy.

Kibice Legii Warszawa podczas rewanżu ze Steauą Bukareszt
Kibice Legii Warszawa podczas rewanżu ze Steauą Bukareszt/Bartłomiej Zborowski/PAP

Jak błyskotliwie zauważył jeden z internautów: za rok polska niemoc awansu do Champions League osiągnie pełnoletność. Kiedy 18 lat temu Legia, a rok później Widzew grały w fazie grupowej, polskie stadiony były ruiną, autentycznym powodem do wstydu. Dziś obiekt Legii to cacuszko, ale na tym atrybuty europejskości w klubie się wyczerpują. Nasz futbol wciąż tkwi w głębokim zaścianku, nie tylko dlatego, że biegający po zielonej murawie piłkarze przewracają się o własne nogi.

Wczoraj przy Łazienkowskiej zanim wybrzmiał hymn Ligi Mistrzów, sprawiając złudzenie, że doczekaliśmy w stolicy wielkiej piłki. Popis "wieśniactwa" dał stadionowy spiker, ten sam, który kilka lat temu nawoływał, by wybierający się do Łodzi na mecz z Widzewem fani z Warszawy zabrali ze sobą kaski i kamienie. "Wszyscy jesteśmy Żyletą" - wrzeszczał przez mikrofon, co brzmiało o tyle kuriozalne, że ta właśnie trybuna zdominowana przez ultrasów Legii została przez UEFA zamknięta.

Spiker może być kibicem. Ma prawo mieć swoje sympatie. Ale na stadionie jest w pracy pełniąc istotną rolę informacyjną. Powinien raczej tonować nastroje rozgrzanej emocjami publiki, tymczasem spiker stołeczny podjudza, prowokuje i szczuje kibiców. Prowadzi ich na wojnę, której celem jest unicestwienie przeciwnika. To także przez niego Legia, która skarżyła się tydzień temu na szowinizm i agresję w Bukareszcie, nie okazała się ani bardziej cywilizowana, ani lepsza.

Szanuję kibicowski doping, wsparcie dla drużyny jest sprawą fundamentalną. Wielu fanów Legii zdarło wczoraj gardła mogąc mieć uzasadnione poczucie, że pomogło piłkarzom podczas życiowej misji. Część z nich ma prawo być dumna, bo oparła się sugestiom spikera: podjudzeniu i szczuciu do agresji.

WH (inicjały spikera) może być szowinistą, może nosić symbole klubu na sztandarach nienawiści. Ale wyłącznie prywatnie. Jest to co prawda oznaka przynależności do futbolowego zaścianka, opartego na głębokich kompleksach. Po cywilnemu spiker może być jednak kim chce, ale w czasie pracy powinien zmieniać się w człowieka wypełniającego co najmniej poprawnie swoje obowiązki.

Najbardziej kuriozalne jest jednak to, że spiker z Warszawy nie jest w klubie od wczoraj. Jego zachowanie to nie efekt błędów wynikających z braku świadomości. Przez kilkanaście lat kolejni prezesi mający usta pełne frazesów o budowaniu "Wielkiej Legii" tolerują jego zachowanie.

Rozumiem, że jest to element układu z kibolami, którzy w spikerze widzą swojego człowieka. Wszyscy w Legii powinni mieć jednak świadomość, że WH swoim szowinizmem kompromituje nie tylko siebie. Także klub, a przede wszystkim swoich pracodawców. Na stadionie przy Łazienkowskiej nie słychać właściciela Mariusza Waltera, czy prezesa Bogusława Leśnodorskiego, trudno zauważyć kulturę trenera Jana Urbana. Wszystko zagłusza agresja i szowinizm oszalałego zapiewajły. To on dorwał się do mikrofonu i kieruje Legią.

Niestety mistrz Polski nie jest w naszej piłce wyłącznie niechlubnym wyjątkiem. Tak działa większość klubów, których szefowie są zakładnikami, lub kumplami kiboli. Dlatego tak trudno pozbyć się nienawiści ze stadionów. Powtórzę: polski futbol jest zaściankiem Europy nie tylko dlatego, że piłkarze są słabi. Znaczna część ludzi kierujących naszą piłką woli robić interesy w mętnej wodzie, tak jak oligarchowie w Rosji, lub szefujący Steaule z więzienia Gigi Becali. Możnych naszej piłki odróżnia przede wszystkim to, że nie mają pieniędzy.

Legia Warszawa - Steaua Bukareszt 2-2. Galeria

Zobacz galerię
+2



Patologie polskiego futbolu można opisać z pomocą jednego z wątków "Tanga" Sławomira Mrożka. Upadek zasad doprowadził do tego, iż władzę przejął bezmyślny i brutalny Edek - służący uważany wcześniej przez swoich pracodawców za debila. Tak jest w wielu klubach, także w Legii, gdzie rozwścieczony szef ultrasów ma prawo zejść do szatni i publicznie spoliczkować gracza za to, iż źle wykonał swoje zadania.

Na szczęście Jakub Rzeźniczak ma tym razem alibi - zdobył wczoraj gola.

Jestem jednak przekonany, że te 17 lat oczekiwania na Ligę Mistrzów nie wzięło się wyłącznie z braku klasy i aspiracji tych, którzy kierują naszą piłką na boisku. Na rolę zaścianka skazują ją przede wszystkim faceci w krawatach zza eleganckich biurek tolerujący po cichu Edków, a całą resztę karmiący złudzeniami o pogoni za profesjonalizmem i Europą.

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem