Partner merytoryczny: Eleven Sports

Upadek Śląska. Polityka sabotuje poszukiwanie trenera. „Winny prezydent Sutryk”

Śląsk Wrocław chyli się ku upadkowi. Znajduje się o krok od spadku do I ligi. I to pół roku po wicemistrzostwie Polski. Jednym z głównych winowajców tego stanu rzeczy jest prezydent miasta, Jacek Sutryk. - Jego metoda to wrzucanie do Śląska ludzi bez kompetencji, byle tylko zarabiali na nim pieniądze - mówi dziennikarz Marcin Torz w rozmowie z Interią. Zdradzamy, jak polityka sabotowała dwie najpoważniejsze kandydatury na nowego trenera najgorszej drużyny rundy jesiennej w Ekstraklasie.

Jacek Sutryk i Patryk Załęczny
Jacek Sutryk i Patryk Załęczny/Newspix/Newspix

Polityka sabotuje kandydatury Kaczmarka i Gaula

12 listopada, pracę traci Jacek Magiera. Władze Śląska decydują się na dogranie rundy jesiennej z opcją tymczasową na ławce trenerskiej. Stery przejmuje nieposiadający wymaganej licencji, przesunięty z rezerw Michał Hetel, a także „słup” Marcin Dymkowski, który już na starcie mówi, że „nie są żadnym duetem, bo na wiele spraw mają inne poglądy”. Prezes Patryk Załęczny jednak myśli naiwnie, że wyniki magicznie się poprawią i Hetel wyrośnie na nową gwiazdę polskiej myśli szkoleniowej. Nic bardziej mylnego, Dymkowski rzuca po odpadnięciu z Pucharu Polski, że drużyna w spotkaniach z Lechią i Radomiakiem musi zdobyć przynajmniej cztery punkty, bo inaczej spadnie z ligi. Śląsk przegrywa oba mecze z bezpośrednimi rywalami w walce o utrzymanie. 

Dymkowski, rzekomo z powodu choroby, do Trójmiasta nie jedzie, zakończenie rundy na wrocławskim Stadionie Miejskim też go omija. Lokalni dziennikarze są przekonani, że 43-letni szkoleniowiec nie jest wcale chory, tylko rzucił papierami, bo od początku zupełnie nie dogadywał się z młodszym kolegą, dla którego był wspomnianym „słupem”, dogryzali sobie na konferencjach prasowych, prostowali swoje wypowiedzi. Klub wypiera prawdę, ale prezes Załęczny już wie, że eksperyment z duetem Hetel-Dymkowski musi skończyć się po miesiącu. Rafał Grodzicki, nowy dyrektor sportowy, na jego polecenie od niedawna pracuje nad znalezieniem nowego trenera. W jego wizji Śląsk ma prowadzić szkoleniowiec młodszej fali, spoza sztampowych nazwisk trenerskiej karuzeli, ale z doświadczeniem w polskiej lidze i klarowną wizją futbolu opartego na intensywności, wysokim pressingu i grze bezpośredniej. 

Pierwszym wyborem Grodzickiego był Tomasz Kaczmarek. 40-latek pracuje aktualnie w NAC Breda. Jest pierwszym asystentem Carla Hoefkensa. W tabeli silnej Eredivisie zajmują dziewiąte miejsce, a więc wyższe niż prognozowane przed sezonem. Kaczmarek wychował się poza Polską, skończył prestiżową trenerską szkołę Hennes-Weisweiler-Akademie w Kolonii, był w sztabie Boba Bradleya w kadrze Egiptu, pracował z młodym Mohamedem Salahem, prowadził trzecioligową niemiecką Fortunę Koeln, asystował Koście Runjaiciowi w Pogoni Szczecin, jako pierwszy trener wywalczył europejskie puchary z Lechią Gdańsk, zahaczył o Den Bosch w drugiej lidze holenderskiej, a w lecie trafił do Bredy, gdzie ma mocną pozycję. Tak się jednak złożyło, że był realnie zainteresowany przejęciem Śląska. 

Zanim Kaczmarek wylądował jako współpracownik Hoefkensa w niezłym klubie Eredivisie, zaliczył tournée po Polsce, gdzie odwiedził nie tylko bliskich, ale też kilka rodzimych stadionów. Badał teren, rozmawiał na przykład z przedstawicielami Rakowa Częstochowa. Szybko jednak obliczył, że na zmiany na stołkach trenerskiej w czołowych klubach Ekstraklasy się nie zanosi. Kilka dni spędził jednak wówczas w rodzinnym Wrocławiu, gdzie Jacek Magiera prowadził Śląska do wicemistrzostwa Polski. Kaczmarek mówił, że interesuje go rynek belgijski i holenderski. Breda nie była zaskakującym wyborem. Gdy jednak kilka miesięcy później, na przełomie listopada i grudnia odezwał się do niego Grodzicki, szybko nawiązali nić porozumienia. 40-letni trener jest z Wrocławiem naprawdę emocjonalnie związany. To „jego” miasto sprzed wyjazdu do Niemiec. Pierwszy mecz, na którym był, to derby miasta między Śląskiem a Ślęzą. Spodobała mu się też rzeczowość dyrektora Grodzickiego, który przeżywa aktualnie kryzys wizerunkowy wobec artykułu Piotra Potępy na iGol.pl demaskującym metody jego pracy w Warcie Poznań, ale do sprawy Kaczmarka podszedł profesjonalnie: wykonał dużo telefonów, przedstawił klarowny pomysł, zbieżny zresztą z filozofią rekrutowanego trenera. 

Tomasz Kaczmarek (po lewej) w sztabie Bredy/Newspix

Kaczmarek był skłonny zaprosić włodarzy polskiego klubu do Holandii, w przypadku udanych negocjacji odejść z Bredy i przejąć Śląska. Nawet jeśli miał świadomość, że utrzymanie klubu w Ekstraklasie byłoby szalenie trudnym wyzwaniem. Miał tylko jedno wymaganie, bez którego nie zamierzał nawet przechodzić do dalszej dyskusji: podpisanie 2,5-rocznego kontraktu. W Śląsku chciał budować długoterminowy projekt. Zostać na stanowisku, niezależnie od tego, czy klub spadnie do I ligi, czy pozostanie w Ekstraklasie. Biorąc pod uwagę, że Śląsk ma 10 punktów po 18 kolejkach, wydaje się to całkiem sensowne. Grodzicki rozumiał perspektywę Kaczmarka. Zupełnie przeciwnie do zarządu Śląska i władz Wrocławia, których perspektywa jest znacznie węższa: roczna albo najlepiej półroczna umowa, czyli zatrudnienie strażaka, bez myślenia o budowaniu czegokolwiek bardziej przyszłościowego. Z naszych informacji wynika, że z niemal identycznych powodów skończyły się rozmowy z kandydatem numer dwa, czyli z Bartoschem Gaulem, polsko-niemieckim byłym trenerem Górnika Zabrze, aktualnie pnącym się w hierarchii akademii RB Lipsk

- Gaul i Kaczmarek byli zaskakująco otwarci na propozycję Śląska. Komfortowo im w Lipsku i Bredzie, a mogli wrócić do Polski, gdyby tylko w ratuszu nie myślano kategoriami własnego interesu. Byle tylko w lecie 2025 mieć czyste papcie i nie uwikłać się w dłuższe kontrakty z ludźmi, którzy mogliby chcieć budować cokolwiek po swojemu. Ich kandydatury zabili ludzie Sutryka, taka prawda - słyszymy w Śląsku. 

Śląsk pełen ludzi z politycznego nadania

Marcin Torz, dziennikarz Ujawniamy.com: - Patryk Załęczny trafił do Śląska Wrocław z podstawową misją: wykorzystać klub w rozgrywce politycznej wyborów samorządowych. Piłka nożna miała ocieplić wizerunek prezydenta Jacka Sutryka. Uruchomione zostały bardzo duże środki pieniężne, żeby drużyna została wzmocniona, a piłkarze dostali nowe kontrakty. Jednocześnie położono mocny nacisk na prace marketingowe, profrekwencyjne. Fajnie się to zazębiło. Śląsk grał świetnie, na mecze przychodziło mnóstwo kibiców, nastąpił efekt kuli śnieżnej. Bańka pęczniała. Aż z hukiem pękła, kiedy Sutryk ponownie wygrał wybory na prezydenta Wrocławia, a Załęczny nagle zniknął. 

Jak wytłumaczyć tę koincydencję?

- Prezes Śląska czasami pojawiał się jeszcze w przestrzeni publicznej. Sporadycznie odpisywał jakiemuś kibicowi na Twitterze, wrzucił coś na Facebooka, ale nie ma nawet porównania między charakterem jego pracy sprzed wyborów samorządowych a jego zaangażowanie po wynikach wyborów. Wcześniej Załęczny był wręcz nadaktywny. Kibice to już dawno wychwycili. Nikt nie ma złudzeń. On jest sprawnym marketingowcem. Był rzecznikiem wrocławskiego Aquaparku i tutejszego Towarzystwa Budownictwa Społecznego. W Śląsku nie zrobił nie wiadomo czego, ale pobudził trybuny, to mu trzeba oddać. Wystarczyło jednak, żeby Sutryk wygrał wybory i Załęczny przestał być otwarty na kibiców. I mam też wrażenie, że po wykonaniu misji stał się ciężarem dla samego prezydenta i jego ludzi z ratusza, bo Śląsk jest fatalnie zarządzany. Jesienią wyszyły wszystkie rzeczy, z którymi Załęczny nie poradził sobie na poziomie zarządczym. O ile tak katastrofalnie grający zespół ogląda dużo ludzi - ostatnio około 10 tysięcy, średnio 17, co jest piątym wynikiem w lidze, to reszta się sypie, wali i pali. Klub jest administracyjnie zniszczony, grają w nim słabi i przepłaceni piłkarze. 

Śląsk pali publicznymi pieniędzmi w piecu. 

- Załęczny zaakceptował na przykład transfer Juniora Eyamby, który zarabiał 40 tysięcy złotych miesięcznie, a po kilku tygodniach oczywiste było, że nie umie grać w piłkę i trzeba będzie się z nim jak najszybciej pożegnać, co zresztą się stało. Śląsk obrał kurs na górę lodową. Ba, już w tę górę lodową przywalił. Leży, sześciu trenerów mu odmówiło, nikt nie chce pracować z tymi ludźmi. Miasto straciło cierpliwość do Załęcznego, który stał się dla nich obciążeniem wizerunkowym. Kibice go nie lubią, drwią z niego. Urzędnicy z magistratu nie potrzebują dodatkowych problemów, już i tak mają bez liku własnych afer i skandali. Próbują się prezesa pozbyć. Trafiłem na poszlakę. Z różnych źródeł zasypano mnie plotkami, że jego żona pracowała w Młodzieżowym Centrum Sportu Wrocław. Postanowiłem to sprawdzić i wysłałem do MCS pytania o nią. Jest RODO, na nic nie liczyłem, zwykle w takich sprawach nie otrzymuję konkretnej odpowiedzi. Tymczasem MCS odpisało mi po trzech dniach z bardzo wyraźnym zaznaczeniem, czym żona Załęcznego się zajmowała i ile zarobiła. 12 miesięcy w ciągu dwóch miesięcy wakacyjnych, a więc wcale nie jakoś dużo, ale z jakiegoś powodu to ona dostała tę pracę tuż po wyborach wygranych przez Sutryka, w którego zwycięstwie mniejszą lub większą rolę odegrał Załęczny. 

Nie byłoby sprawy, gdyby żona Załęcznego miała kompetencje do pracy Młodzieżowym Centrum Sportu. 

- A ona prowadzi zakład kosmetyczno-fryzjerski. Nie wierzę, że została zwerbowana w normalnym konkursie. Zatrudniono ją po znajomości. Zarobiła kilkanaście tysięcy złotych. Czasy się jednak zmieniły, informację dostałem przecież nie dlatego, że ktokolwiek w ratuszu próbuje Załęcznego ratować, tylko właśnie dlatego, żeby jego głowę jeszcze dłużej przytrzymać pod wodą, aż nie wytrzyma. Magistrat gra na to, żeby Załęczny się zwolnił. Po rundzie Śląsk wydał bełkotliwe oświadczenie, że wszystko będzie dobrze i pracujemy dalej, poniżej również podpis prezesa. W weekend słyszałem, że losy Załęcznego są przesądzone i odejdzie. Czy coś się w tej kwestii zmieniło? Wątpię. 

Obraz Załęcznego kluczącego i lawirującego na spotkaniu z wrocławskimi radnymi jest najlepszym symbolem jego zagubienia w sprawach administracyjnych? Jeszcze niedawno mówił, że potrzebuje 25 milionów złotych od miasta, żeby „zrobić coś porządnego”...

- Proszenie o 25 milionów złotych to obraz tego, jak Śląsk funkcjonuje od lat. Myślenie roszczeniowe. Trwanie przy miejskiej kroplówce. Wyciąganie rąk po publiczne pieniądze. I, żeby jeszcze ta kasa była mądrze inwestowana. Nie, ona jest przejadana, marnotrawiona, wyrzucona w błoto. Trwający sezon to najdotkliwszy tego przykład. Kolosalne pieniądze otrzymują beznadziejni zawodnicy, nie tylko ten Eyamba. Młody Filip Rejczyk, który jeszcze niczego w seniorskiej piłce nie pokazał, zarabia być może nawet 80 czy 70 tysięcy miesięcznie! Podobną kwotę inkasuje Yehor Matsenko, fajny chłopak, ale piłkarsko odstający. Załęczny jest temu winien. Nie zna się. Jest sprawny w gadce, składaniu obietnic, marketingu, ale głupieje wobec kryzysu, nagle nie wie, co powiedzieć i jak się z tego dołka wykaraskać. To spotkanie zorganizowali radni sprzyjający Sutrykowi. Miały padać łatwe pytania: jaka na Śląsku jest frekwencja, a jaka była wcześniej? W domyśle: „wspaniały Sutryk”. Byle tylko zniechęcić ludzi do merytorycznej dyskusji o przyszłości Śląska, która musi się odbyć. Miasto Wrocław chce za pośrednictwem zewnętrznej firmy zrobić audyt klubu, ale pytanie, czy on aby na pewno będzie w pełni rzetelny, niezależny od komend i instrukcji ludzi z magistratu. 

Jak wielki bezpośredni wpływ na działalnie Śląska Wrocław ma prezydent Jacek Sutryk?

- Nie wchodzi do szatni i nie rzuca rozkazów, więc z perspektywy niedzielnego kibica Ekstraklasy można pomyśleć, że nie jest jakoś wielce wpływowy i nie dochodzi tu do jakichś patologii. Ale już na jego bezpośrednie polecenie tuż po meczu wyrzucony został dyrektor sportowy Dariusz Sztylka, którego zastąpił David Balda. 

Czyli zdarza się wyraźna ingerencja Sutryka. 

- Sutryk często podejmuje decyzje w sprawie Śląska, ale w klubie ktoś inne je przekazuje. Łącznikiem zazwyczaj jest Damian Żołędziewski, prawa ręka prezydenta w urzędzie, również absolwent Collegium Humanum. Człowiekiem Żołędziewskiego jest Patryk Załęczny. To on go wymyślił, pozwolił mu zostać prezesem. W Śląsku z tytułu brudnego mariażu z polityką mamy do czynienia z przerostem zatrudnienia. W klubie pracują ludzie z klucza polityczno-towarzyskiego. Dyrektorem zarządzającym ds. marketingu i sprzedaży jest Aleksander Łoś, który całą swoją karierę zawodową spędza w spółkach związanych z politykami. Jego był kiedyś marszałkiem województwa, niedoszłym posłem Platformy Obywatelskiej. W strukturach znajduje się również Rafał Filipowski, brat Arkadiusza Filipowskiego, jednego z najbliższych współpracowników Sutryka. To są właśnie sposoby prezydenta Wrocławia: wrzucanie do Śląska ludzi bez kompetencji, byle tylko zarabiali na nim pieniądze, ponoć podobne przypadki można mnożyć, prawdę o tym wykaże dopiero uczciwy audyt. 

Na bezpośrednie polecenie Sutryka tuż po meczu wyrzucony został dyrektor sportowy Dariusz Sztylka, którego zastąpił David Balda. Prezydent Wrocławia często podejmuje decyzje w sprawie Śląska, ale w klubie ktoś inne je przekazuje. Łącznikiem zazwyczaj jest Damian Żołędziewski, prawa ręka prezydenta w urzędzie, również absolwent Collegium Humanum. Człowiekiem Żołędziewskiego jest prezes Patryk Załęczny. To on go wymyślił, pozwolił mu zostać prezesem. W Śląsku z tytułu brudnego mariażu z polityką mamy do czynienia z przerostem zatrudnienia. W klubie pracują ludzie z klucza polityczno-towarzyskiego

~ Marcin Torz, dziennikarz

Myślisz, że Śląsk służy Sutrykowi tylko do cynicznego zbijania kapitału politycznego?

- Chodzę na mecze Śląska od ponad 30 lat. Nigdy przed tym, jak Sutryk został kandydatem na prezydenta miasta, nie widziałem go na meczu. Chodziłem też na VIP-y, więc na pewno by mi nie umknął. Pojawiać zaczął się dopiero, jak ważna stała się dla niego opinia Wrocławian. Jego gadanie, że jest wielkim kibicem można włożyć między bajki. Nie bywał ani przy Oporowskiej, ani na Stadionie Miejskim. Na Śląsku cynicznie zbija polityczny kapitał. I organizuje imprezki.

Imprezki?

- Urzędnicy nie są w stanie dokładnie odpowiedzieć, na jakiej zasadzie działa jego loża na Stadionie Miejskim. Sutryk organizuje tam imprezy, zaprasza ludzi, płacą za to podatnicy, tak to się kręci. Futbol go nie interesuje. Nikt się na to nie nabierze. Chciałem go kiedyś namówić, żeby pokopał na turnieju charytatywnym. Odpowiedział: „Wiesz, nie umiem”. Nie umie grać w piłkę, nawet podwórkowo, na litość boską. Nie kuma tego. Nie czai bazy. Jak wymienia nazwiska piłkarzy, to jest to nienaturalne, jakby uczył się ich na pamięć. 

Boisz się, że prywatny inwestor się nie znajdzie i Śląsk zostanie w toksycznym związku z ratuszem?

- Nie boję się. Śląsk zostanie tanio wyceniony. Nikt już nie pozwoli urzędnikom wywindować jego ceny o 45 milionów złotych, co odstraszyło spółkę Westminster. Wrocław ma potencjał na dużą piłkę i poważny biznes: zaangażowani kibice, duże miasto, ładny stadion, który może sam na siebie zarabiać. Chętni się znajdą, ale ratusz nigdy Śląska nie sprzeda, dopóki ludzi nie zaczną wywierać na nim poważnej presji. Do tej pory było tak, że jak przychodziło, co do czego, to kibice nabierali wody w usta i milczeli. Tak być nie może, Sutryk i jego poplecznicy muszą czuć przymus społeczny: albo prywatyzacja, albo bunt.

Jacek Sutryk/Newspix/Newspix

Władze Śląska przyprowadziły piłkarskich turystów

Radosław Bąk, były szef marketingu Śląska Wrocław: - Nie chciałbym wskazywać palcem, że upadek Śląska jest wyłączną winą prezydenta Sutryka, ale na pewno jest on odpowiedzialny za nieumiejętność sprywatyzowania klubu i utrzymywanie go pod miejską kroplówką. 

Śląsk jest klubem politycznym?

- Zawsze kojarzony był z wojskiem, takie ma korzenie. Dawniej na jego trybunach potrafili jednak siedzieć obok siebie ludzie z różnych stronnictw politycznych, od śp. Jerzego Szmajdzińskiego po przedstawicieli ZChN. Klub ich jednoczył, aż został zawłaszczony przez cyniczne gierki wyborcze. Nigdy nie podobało mi się, że podczas kampanii różnych polityków wykorzystywane były emblematy Śląska. I choć nie ma nic złego w tym, że miasto w jakiś sposób wspiera piłkę nożną, tak jak instytucje kultury, filharmonie czy teatry, to ratusz jest od zarządzania tkanką miejską, a nie od zajmowania się profesjonalnym sportem. We Wrocławiu proporcje zostały zaburzone: nie ściąga się sprawnych menadżerów piłkarskich, tylko nominuje przypadkowych ludzi z politycznego nadania. Na tym polega wadliwość systemu. 

W marketingu Śląska przeszedłeś drogę od szeregowego pracownika do szefa działu, więc obserwowałeś to niemal z każdej możliwej strony. 

- Klub był uzależniony od ratusza. Od tego, czy miasto da tyle, czy tyle, zależnie, jak wiatr zawieje, jakie frakcje w magistracie przejmą władzę, ciągłe kalkulacje. Mieliśmy duże problemy z pozyskiwaniem sponsorów zewnętrznych, którzy nie chcieli babrać się w tej konfiguracji. Pamiętam czasy, kiedy każdą złotówkę oglądało się bardzo uważnie. Obsesja oszczędzania, na wszystkim, łącznie z papierem do ksero i gaszeniem światła na korytarzu, byle tylko szerokim gestem nie wydawać publicznych środków. Po czym wajcha nagle się przekręciła, bo zbliżały się wybory. „Hurra! Lecimy, budujemy skład! Musi być medal, bo jest kampania!”, zabrzmiało. Wybory się skończyły. Na budżecie ciążyły pensje przepłaconych piłkarzy. Poziom sportowy spadł drastycznie. W gabinetach rozsiedli się ludzie z politycznego nadania. Nad tym ogromnie jako wrocławianin boleję. Chciałbym, żeby ten klub był profesjonalny, zarządzany przez mądrych menadżerów, roztropnie wydających pieniądze. Niech miasto ich wspiera. Pomoże przy budowie akademii, której nie ma. Dzieci trenują po boiskach rozrzuconych po całym mieście. To jest straszne. Rodzice młodych piłkarzy mówią, że na godną infrastrukturę czekają od lat. Lech, Legia i coraz więcej innych klubów Ekstraklasy, a nawet I ligi są lata przed nami. 

W 2023 ratusz wyceniał klub na 8 milionów złotych. W 2024 - na 53 milionów złotych. To jest dopiero absurdalne działanie magistratu na szkodę Śląska. 

- Nie mam żadnego interesu, żeby promować firmę Westminster, ale nie rozumiem decyzji ratusza. Czytałem o dokonaniach pana Mariana Ziburske i liczyłem, że przyjdą ludzie z zewnątrz, ze świeżym podejściem, spoza polskiego piekiełka. Skończyło się tak, jak zawsze: miasto pokazało, że wcale nie chce Śląska nikomu sprzedać. Drastyczna zmiana wyceny klubu to był policzek wymierzony w firmę Westminster i innych potencjalnych inwestorów. 

Ile w tym złej woli prezydenta Sutryka?

- Żadne ważne decyzje nie zapadają w gabinetach przy Oporowskiej. Strategicznie klubem zarządza właśnie prezydent Sutryk, nikt inny. Ratusz jest właścicielem Śląska. W pewnym momencie radni dyskutowali przecież, czy Jacek Magiera powinien być trenerem, czy też powinien zostać zwolniony. Na Boga, kuriozum, wydaje mi się, że miejscy radni mają poważniejsze problemy do rozwikływania niż rozstrzyganie, czy trenerem klubu ma być ten, czy inny pan. 

Prezes Załęczny jest w tym układzie koniunkturalistą, szkodnikiem czy postacią tragiczną?

- To nie jest menadżer sportu. Przed nominacją nie miał żadnego doświadczenia w prowadzeniu klubu. Wcześniej przez chwilę pracował w Śląsku, ale generalnie oparł karierę na spółkach miejskich. Nagle w jego rękach znalazła się bardzo droga zabawka. Prezydent Sutryk liczył, że uda mu się odnieść sukces w roku wyborczym i tak też się stało. 

Ile było w tym jego zasługi?

- Mniej niż się wydaje. Frekwencję nakręcali sami kibice. Wystarczy zobaczyć, jakie pomysły rzucali na Twitterze. Kilku z nich wykazuje się po stokroć większą kreatywnością niż ludzie, którzy w klubie biorą za to ciężkie pieniądze. Ci ostatni nie są w stanie wymyślić nic więcej niż akcja pt. „Kup dwie herbaty, a trzecią dostaniesz gratis” na meczach, gdzie temperatury są minusowe. Parodia, ręce opadają.

Prezes Załęczny to nie jest menadżer sportu. Przed nominacją nie miał żadnego doświadczenia w prowadzeniu klubu. Wcześniej przez chwilę pracował w Śląsku, ale generalnie oparł karierę na spółkach miejskich. Nagle w jego rękach znalazła się bardzo droga zabawka. Prezydent Sutryk liczył, że uda mu się odnieść sukces w roku wyborczym i tak też się stało. Ile było w tym jego zasługi? Mniej niż się wydaje

~ Radosław Bąk, były szef marketingu Śląska

Załęczny to wykwalifikowany marketingowiec...

- Wsadzili go na wysokiego konia, bo kiedyś w klubie był i coś tam może wie. Jest niezły PR-owo, nawiązał kontakt z kibicami w social mediach, różne rzeczy poobiecywał, tylko że jak zaczęły się kłopoty, to wyszło, że kompletnie nie potrafi tak wielką organizacją zarządzać. Mówił, że musiał czasowo przenieść biuro na Oporowską, bo nie mógł kontrolować tego, co wyprawiał trener Magiera, którego od pewnego momentu działał na własną ręką, działając z miastem, ale poza prezesem. Skończyło się więc trochę na tym, że - nie lubię tego określenia, ale tu pasuje jak ulał - „ogon kręcił psem”. 

Magiera też był jednak sportowo o wiele bardziej od Załęcznego doświadczony i kompetentny. 

- Tak, ale nikt nie może być ponad klub, ale czego można było się spodziewać, skoro nie potrafili uciszyć Davida Baldy, który na prawo i lewo opowiadał głupoty. Usadził go dopiero... właśnie Magiera, a więc podwładny przełożonego. Załęczny był w tym dziwnie nieobecny, zagubiony. Jak Balda i Magiera przeprowadzali mu kolejnych piłkarskich turystów, powinien uderzyć pięścią w stół, a tego nie zrobił, tylko bezkrytycznie przyjmował wszystkie kolejne wynalazki, które błyskawicznie okazywały się kosztownymi niewypałami. Podpisanie kontraktu z Patrykiem Klimalą na takich warunkach to kryminał. Oddanie bez walki Patricka Olsena do Rumunii tak samo. Okoliczności odejścia Nahuela Leivy w Izraelu? Kompromitacja. Nawet bezsensowne wydaje się machnięcie ręką na Patryka Janasika i Martina Konczkowskiego wobec całej rundy problemów z bocznymi obrońcami. Ogromnym błędem było również przedwczesne sprzedanie Karola Borysa. Zamiast promować 17-letniego chłopaka, Załęczny i Balda latali do mediów i opowiadali, jak słabym Borys jest nibym zawodnikiem. Mistrzowie negocjacji!

Śląsk ma 10 punktów po 18 meczach. Spadek do I ligi jest nieunikniony?

- Pamiętam spadki do II ligi i do III ligi. Pamiętam porażkę z Techniczną Obsługą Rolnictwa Dobrzeń Wielki w 2004 roku. Bywałem w Myszkowie, gdzie graliśmy w piłkę i niczego takim miejscom na peryferiach polskiej piłki nie umniejszam. Po prostu przykro było oglądać upadek Śląska. W 2024 roku te demony wróciły, lecimy w przepaść. Nie mieliśmy żadnego planu B po zwolnieniu Magiery. Przeskoczenie trenera z rezerw do pierwszej drużyny wyszło na dobre Jagiellonii, ale Adrian Siemieniec przygotowywał się do tej roli przez lata. Michał Hetel jeszcze półtora roku temu był skautem. Nie mam do niego pretensji, że przegrał kilka meczów i nie dogadywał się z Dymkowskim. Za tragedię, bo tak tylko można nazwać drogę od wicemistrzostwa Polski na dno Ekstraklasy, winni są włodarze klubu. I naprawdę zachęcam serdecznie wszystkich zainteresowanych kupnem Śląska do informowania o swoich zamiarach. Jako środowisko wywrzemy maksymalną presję na jak najszybszą prywatyzację Śląska, którą w czasie kampanii obiecał zresztą Sutryk.

Patryk Załęczny i Jacek Magiera/Newspix/Newspix

Gabinetowe rewolucje w Śląsku

Śląsk wciąż szuka trenera. Gazeta Wrocławska informowała, że przed meczem z Radomiakiem faworytem władz był Valdas Dambrauskas. Litwin od lat cieszy się wysoką renomą w ligach o podobnym statusie do polskiej ligi. Pracował na Cyprze - w Omonii Nikozja, w Grecji - w OFI Kreta, w Chorwacji - w Hajduku Split i HNK Gorica, w Bułgarii - w Łudogorcu Razgrad. Gdy jednak zobaczył, w jak beznadziejnym położeniu zimować będzie Śląsk, odmówił jakichkolwiek rozmów. Bartosz Wieczorek z TVP Sport informuje, że kosza czerwonej latarni Ekstraklasy dali również Waldemar Fonalik i Marcin Brosz, który woli awansować z Bruk-Betem niż spaść ze Śląskiem. Przegląd Sportowy w gronie potencjalnych kandydatur podrzuca nazwisko Pavola Stano z Górnika Łęczna. Meczyki - Gino Lettieriego i Iwajło Petewa. Gdzieś w tle słychać o Jerzym Brzęczku. Portal Śląsknet pisze, że to fałszywe tropy. Jedno jest pewne: Śląsk aktualnie szuka strażaka, którego nazwisko poznać mamy do końca tygodnia. 

W źródłach zbliżonych do ratusza słyszymy też, że na włosku wisi posada Patryka Załęcznego, Wrocław będzie chciał ogłosić prawdziwy konkurs na prezesa Śląska, a w tym czasie pełniącym obowiązki prezesa ma zostać Maciej Potocki, którą już taką rolę w klubie kiedyś pełnił. 

Jacek Sutryk/Newspix/Newspix
Jacek Sutryk/Newspix/Newspix
Patryk Załęczny i David Balda/Newspix/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem