Partner merytoryczny: Eleven Sports

Top 12 ligowych inauguracji

Na dzień dobry liga serwowała: pieniądze w reklamówce, Wielki Mur Chiński, polskiego Barnerda Tapie, Carringtona, nokaut kelnerki, piętę "Lewego" i inne smakołyki.

Liga Konferencji. Waldemar Sobota: Gramy za Śląsk, gramy za Polskę. Wideo (POLSAT SPORT)/Polsat Sport/Polsat Sport

Z naszą ligą jest jak z najbliższą rodziną. Z nią niedobrze, ale bez niej - jeszcze gorzej. Na szczęście już tylko godziny dzielą nas od startu sezonu 2021/22. Pierwsze śliwki to przeważnie robaczywki i, patrząc za siebie, na starcie ligi interesujących meczów było jak na lekarstwo. Jednak tuzin udało się znaleźć. Przypomnijmy (oby nie parszywą!) "12" najciekawszych meczów na inaugurację rozgrywek Ekstraklasy z czasów w miarę współczesnych, czyli połowa lat 70. XX wieku i później. Warto podkreślić, że zbadaliśmy jedynie ligowe premiery, które odbywały się latem. Przecież do 1962 r. liga startowała w marcu.

1. 08.08.2008 r. Lech Poznań - GKS Bełchatów 2-3 (1-0)

Bramki: Rengifo 45’, Lewandowski 67’ - Jarzębowski 50’, Wróbel 76’, Henriquez 81’(sam.)

Już w pierwszej kolejce rozgrywek konkurs na gola sezonu Ekstraklasy został rozstrzygnięty. I to przez debiutującego młokosa, Roberta Lewandowskiego, który ledwie pięć minut wcześniej zastąpił Dimitrije Injaca. Po skutecznym strzale Robert nie zrobił obowiązkowej rundki jak typowy nieopierzony ligowiec, tylko uśmiechnął się lekko, przybił piątkę i... gramy dalej. Wiedział, że jest dobry. Poza tym gdzieś przeczytał, że skauci zagraniczni zwracają uwagę, by nie tracić głowy nawet po bramce.

Kibicuj naszym na IO w Tokio! - Sprawdź

Tak właśnie z okresu poznańskiego zapamiętał go kolega z Lecha, Piotr Reiss:
- On nie pokazuje po sobie ani złości, ani wielkiej radości. Cały czas wygląda na bardzo spokojnego i nigdy nie wiadomo, czy się złości, czy cieszy, bo taką ma naturę.

Bełchatów oddał jedynie dwa celne strzały w meczu i po obu bramkarz "Kolejorza" musiał wyciągać piłkę z siatki. Trzecia bramka padła, gdy po lekkim strzale Ujka futbolówka odbiła się od Luisa Henriqueza i zmyliła Kotorowskiego.

Po siedmioletniej przerwie na ławkę trenerską w Ekstraklasie wrócił Paweł Janas. Mało kto się spodziewał zwycięstwa prowadzonego przez niego Bełchatowa, zwłaszcza że przeciwnikiem był Lech Poznań Franciszka Smudy, czyli drużyna z wielkimi ambicjami. Janas ze Smudą swój najsłynniejszy bój stoczyli późną wiosną 1996 r., kiedy na Łazienkowskiej Legia przegrała z Widzewem 1-2 i straciła w ten sposób na rzecz rywala mistrzostwo Polski.

"Janosik" tym razem wygrał, mimo że to poznaniacy mieli zdecydowaną przewagę w meczu. Pierwszy występ w barwach Lecha zaliczyli Semir Sztilić, Robert Lewandowski, Manuel Arboleda, Sławomir Peszko i Tomasz Bandrowski. Czy było kiedyś w naszej lidze bardziej udane okno transferowe?

2.       24.08.1998 r. Ruch Radzionków - Widzew Łódź 5-0 (4-0)
Bramki: Jarosz 12’, Janoszka 14’ i 32’, Żymańczyk 18’, T. Fornalik 70’

Absolutny beniaminek Ekstraklasy, Ruch Radzionków, zanotował w gorące piątkowe popołudnie prawdziwe wejście smoka. Weterani z przedmieść Bytomia, tacy jak 33-letni Józef Żymańczyk - wcześniej przez długie lata piłkarz halowy, 37-letni Marian "Ecik" Janoszka i 39-letni Andrzej Wróblewski odnieśli efektowny sukces, jaki nieczęsto zdarza się ligowym debiutantom.
W ciągu niespełna dwudziestu minut łodzianie (którzy rok wcześniej z hakiem kopali w Lidze Mistrzów!) zainkasowali cztery trafienia, szybko i efektownie grające "Cidry" po akcjach ze skrzydła Myszora i Sierki siały zniszczenie w łódzkich szeregach. Głównym katem Widzewa był rzecz jasna słynny Janoszka, sędziwy napastnik fantastycznie potrafiący grać głową. Ogarnięci manią wielkości, która dawno już przeminęła, zawodnicy Widzewa zlekceważyli swoich rywali dokumentnie. Rywali dobił brat byłego selekcjonera i jego asystent w mistrzowskim Piaście Gliwice.

3. 29.07.1995 r. Lechia/Olimpia Gdańsk - Śląsk Wrocław 2-1 (0-1)

Bramki: Ciliński 46’, Król 61’ - Grech 39’

62. sezon polskiej ekstraklasy zaznaczył się dwiema istotnymi zmianami. Po raz pierwszy zwycięstwo było premiowane trzema punktami i po raz pierwszy wolno było dokonać trzech zmian w meczu.
Najwięcej widzów w pierwszej kolejce - 14 tysięcy - przyszło na stadion w Gdańsku, na mecz fuzyjnego tworu Lechii/Olimpii. Wieść gminna niesie, że wojskowy Śląsk tylko dlatego zgodził się na mecz w Gdańsku, ponieważ otrzymał rozkaz od generała Tadeusza Wileckiego - ówczesnego szefa Sztabu WP i ministra obrony narodowej Zbigniewa Okońskiego. U generała interweniowała podobno prezydentowa Wałęsowa. W przerwie, piłkarzy Lechii odwiedził w szatni sam prałat Henryk Jankowski, śpiewał Bohdan Łazuka. Ogólnie - cyrk. A najśmieszniejsze było to, że wedle ówczesnych przepisów fuzyjny twór był zupełnie legalny. Inne zdanie miał prezes PZPN Marian Dziurowicz, co ostatecznie zdecydowało o niepowodzeniu Lechii/Olimpii.

Okładka biografii Grzegorza Króla "Przegrany"/

A jak wspomina to spotkanie ówczesny debiutant i bohater, zdobywca zwycięskiej bramki, 17-letniego wtedy Grzegorz Król. Oto fragment jego jakże udanej autobiografii. Niestety, rzecz jest nie do kupienia. Nakład wyczerpany!

"Do przerwy dostawaliśmy w dupę 0-1, ale w drugiej połowie wyrównaliśmy, a w sześćdziesiątej drugiej minucie, jak dziś to pamiętam, strzeliłem na 2-1. Euforia! W szatni dostaliśmy premie. Wypłacili nam je prosto z kas biletowych. Do domów wracaliśmy więc z reklamówkami pełnymi banknotów".

4. 30.07.1994 r. Stomil Olsztyn - Zagłębie Lubin 2-2 (1-1)

Bramki: Jasiński 41’, 50’ - Czajkowski 45’, Przerywacz 55’

Oprócz siatkówki, z Mirosławem Rybaczewskim na czele, wielki sport rzadko gościł w Olsztynie. Starsi kibice wspominali wyczyny lekkoatletów, w tym wspaniały rekord świata w trójskoku na Stadionie Leśnym autorstwa Józefa Schmidta. Socjalistyczne władze piłkarskie przez lata nie mogły się zdecydować: postawić na Stomil czy Warmię. Stanęło na tym pierwszym, przede wszystkim dzięki zakładowi patronalnemu. Kokosów jednak nie było. Gdy Ekstraklasa była już na wyciągnięcie ręki zdarzały się dezercje - do III-ligowego niemieckiego Vfl Herzlake wyjechał najlepszy strzelec zespołu, Cezary Baca. Po awansie wrócił. Z tamtego kierunku przybył też olsztynianin Adam Zejer. Jednak jego certyfikat nie dotarł na czas - jak głosiły nagłówki: "ligowa premiera odbyła się bez Zejera".

Pierwszą bramkę w sezonie zdobył Andrzej Jasiński, na pomeczowej konferencji dumnie występujący w koszulce Bayernu Monachium.

"Piłka Nożna" sierpień 1994 r./

I liga wywołała ekscytację olsztynian. Na mecz z Zagłębiem przyszło 10 tysięcy fanów, niepełen stadion tłumaczono tym, że mecz transmitowały aż dwie lokalne stacje radiowe - komercyjna WAMA i Radio Olsztyn, więc część kibiców wolała zostać nad jeziorami przy odbiornikach. Za dwa tygodnie na meczu z Legią był już komplet 12 tysięcy widzów. To był warmiński świeży powiew w Ekstraklasie, w Olsztynie w tamtym sezonie publika była najliczniejsza. Reszta rodaków miała wtedy inne sprawy na głowie.

Już wtedy (27 lat temu!) gazety pisały, że stadion Stomilu z zewnątrz nie przypomina areny sportowej. Upstrzony reklamami, stał się największą w mieście przestrzenia handlową. Dziś nie wygląda wcale lepiej, zaryzykowałbym, że o wiele gorzej.

"Dobrze, że w środku, w przeciwieństwie do stołecznego Stadionu X-lecia, przynajmniej w środku gra się jeszcze w piłkę. Dożynkowy obiekt jest własnością miejską i szuka dodatkowego źródła dochodu".

"Piłka Nożna" zastanawiała się, czy finanse które starczały w II lidze wystarczą w I?  Czy król olsztyńskich masarzy, Piotr Wieczorek, nie przerazi się wymogami ekstraklasowych graczy? W tej sytuacji defensywa została wzmocniona wiekowym Bogusławem Oblewskim. "Nawet się nie spocił" - chwalił swego piłkarza po meczu z Zagłębiem Lubin, znany poławiacz piłkarskich pereł, trener Bogusław Kaczmarek.

Ekstraklasa. Prawie tysiąc osób na treningu ekstraklasowego klubu! Piłkarze szykują się na europejskie puchary. Wideo/INTERIA.TV/INTERIA.TV

5. 08.08.1992 r. Siarka Tarnobrzeg - Olimpia Poznań 3-0 walkower

To była chyba najbardziej absurdalna inauguracja w historii Ekstraklasy. Trzy lata później przeniesiona do Gdańska Olimpia, dzięki interwencji ministerstwa zagrała w lidze, do Tarnobrzega nie dojechała.  Dlaczego tak się stało? To temat na dłuższą opowieść, może nawet kryminalną, jako że Olimpia Poznań za komuny była klubem milicyjnym. Stąd klub z Golęcina był mało popularny, posiadał śladową liczbę kibiców. Wraz upadkiem systemu większość klubów popadła w tarapaty, a zwłaszcza te z patronatem mundurowym. Wystarczy prześledzić losy Gwardii Warszawa, Błękitnych Kielce, Gwardii Szczytno czy właśnie Olimpii Poznań. Jakiś czas wcześniej, ówczesny minister obrony narodowej Antoni Macierewicz stwierdził, że w kontekście klubów dawniej milicyjnych widzi sens startu w dwóch dziedzinach: strzelectwo i judo. Te dyscypliny są przydatne w zawodzie, reszta jest zbędna.

"Piłka Nożna" lipiec 1992 r./

A było tak. W pierwszych dniach lipca 1992 r. prezes Olimpii Poznań Jerzy Strzykała zdecydował się sprzedać pierwszoligową drużynę piłkarską. Wedle wcześniejszych ustaleń, prawo pierwokupu miał Bolesław "Bolo" Krzyżostaniak (właściciel firmy "Bolplast") , ale "paskarska", jak sam to ujął, cena siedmiu miliardów złotych skutecznie odstraszyła potencjalnego kupca. W efekcie złośliwi zaczęli go przezywać "cienkim Bolkiem". Wtedy do akcji wkroczył Ryszard Górka (dorobił się na handlu paliwami, właściciciel firmy "Erge") - nazywany wtedy: "polski Bernard Tapie - i za 15 miliardów (przed denominacją złotego) przejął sekcję. Umowa była tak sprytnie zawarta, że już po wpłacie połowy (7,6 miliarda) dobrodziej nabywał prawa do piłkarzy Olimpii, dlatego gdy to uczynił przestał odbierać telefon. 

Tak naprawdę Górce chodziło o przejęcie dwóch srebrnych olimpijczyków Olimpii - Brzęczka i Mielcarskiego. Z rozpędu kupił cały klub, zgodnie z przysłowiem: "by napić się piwa, trzeba było kupić cały browar".

Pan "Erge" wykoncypował sobie, że z urzędu do Lecha Poznań przeniesie czterech "piłkorzy" (Jerzego Brzęczka, Grzegorza Stencla, Grzegorza Mielcarskiego i Dariusza Wojciechowskiego) - "Kolejorz" sposobił się przecież do startu w Pucharze Europy (poprzedniku Ligi Mistrzów). Wyliczenia wskazywały jednoznacznie, iż w przypadku awansu do ósemki zysk zamknie się kwotą 2,5 miliona dolarów. Łatwo wyliczyć, że Górce wyszłoby "z górką". 

W międzyczasie Górka spotkał się z przedstawicielami II-ligowej Warty Poznań - podpisano umowę o nieodpłatnym przekazaniu dziewiątki piłkarzy Olimpii - Szułcika, Sadzawickiego, Sobkowiaka, Przerady, Borówki, Suchomskiego, Mazurkiewicza, Magowskiego i Soczyńskiego.

Tydzień później mecenas Andrzej Wach zakwestionował poznańską fuzję. Podnosił mianowicie, że fuzja dokonała się bez uchwały Walnego Zgromadzenia Zarządu Olimpii. PZPN nakazał przystąpić Warcie do rozgrywek II ligi, Olimpii do ligi I. Było to już po meczu w Tarnobrzegu, który się...nie odbył.

Najnowsze informacje z Igrzysk Olimpijskich - Sprawdź 

Jacek Zieliński, dziś ceniony komentator piłkarski, wtedy pomocnik Siarki Tarnobrzeg:

- Oczywiście, że pamiętam ten dzień. To wtedy Tarnobrzeg miał po raz pierwszy gościć Ekstraklasę. Normalnie szykowaliśmy się do meczu, wyszliśmy na rozgrzewkę. Po mieście już jeździł samochód, z którego było słychać, że meczu nie będzie, bo goście nie przyjadą. Mimo to, stadion był prawie pełen, a my, by nie zawieść publiki, rozegraliśmy gierkę wewnętrzną. Wcześniej sędzia odgwizdał walkower.

Miejscowi czekali na poznaniaków, było im obojętne czy przyjedzie Warta czy Olimpia. Tymczasem w Nowej Hucie trener Krzysztof Buliński długo perswadował zawodnikom, by pojechali na inauguracyjny mecz z Zawiszą do Bydgoszczy. W ostatniej chwili znany nowohucki dobrodziej i restaurator, Stanisław Kmita (więcej o nim za chwilę), dowiózł do Bydgoszczy Krzysztofów Tyrpę i Popczyńskiego. Zdziesiątkowany Hutnik zdołał znad Brdy wywieźć cenny remis.

Po walkowerze w Tarnobrzegu, zarząd Olimpii zrozumiał (rychło w czas!), co tu jest grane, dlatego wypowiedział Górce umowę. Niestety dla nich, Górka dopełnił warunków i za 7,6 miliarda stał się właścicielem  Brzęczka i Mielcarskiego wartych razem grubo ponad miliardów 20. Czy ktoś mówił, że nasza liga nie jest ciekawa?

Ciąg dalszy tej historii był taki, że 15 sierpnia 1992 r. Brzęczek po raz ostatni zagrał w Olimpii Poznań (1-1 z "Jagą"), w tym samym spotkaniu uczestniczył Grzegorz Mielcarski. Dwa tygodnie później Brzęczek grał już w Lechu, gdzie partnerował mu m.in....Mirosław Okoński. Mielcarski wrócił do Olimpii, na wiosnę był już w Servette Genewa. Klub z Golęcina ostatecznie spadł z ligi, ulegając ŁKS 1-7 w słynnej niedzieli cudów. Miejsce Olimpii zajęła...Warta Poznań. Lech z Brzęczkiem w składzie został mistrzem, ale tylko dzięki interwencji PZPN, która anulowała mecze ŁKS i Legii w ostatniej kolejce. Panowie Brzęczek i Mielcarski spotkali się w kolejnym sezonie w Górniku Zabrze.

6. 28.07.1990 r. Hutnik Kraków - Stal Mielec 2-2 (0-1)

Bramki: Waligóra 62` (karny), Walankiewicz 87’ - Sajdak 24’, 73`

Siedem lat wcześniej Widzew zapłacił Gwardii Warszawa za Dariusza Dziekanowskiego szokujące 21 milionów złotych. W 1990 r. przeciętne wynagrodzenie wynosiło około miliona złotych zł, a Lech Poznań dał Wiśle Kraków miliard dziewięćset milionów złotych (!) za Kazimierza Moskala - to jakieś 200 tysięcy dolarów. "Piłka Nożna" krzyczała z okładki w komentarzu, że to "epoka miliardów!" i o "Ekstraklasie Balcerowicza".  Siłą rozpędu do ligi weszły kluby oparte o kombinaty bogate za poprzedniego systemu - istniejący od zaledwie 13 lat Igloopol Dębica (finansowany przez Kombinat Rolno-Przemysłowy w Dębicy) i Hutnik Kraków (gdy zaczynał rozgrywki zakończone pierwszym w historii awansem do I ligi wspierała go Huta imieniem Lenina, która wkrótce zaczęła nosić imię Sendzimira). Raczkujący kapitalizm nie przyniósł ulgi. Piłkarze protestowali, nie chcieli grać. Przed startem sezonu, Józef Nowak, kierownik sekcji Hutnika, narzekał, że awans oznacza: "Same kłopoty. Hutnik ma sześć pierwszoligowych sekcji, a środki na finansowanie zaledwie jednej. Huta im. Sendzimira wymówiła etaty wszystkim sportowcom i trenerom, a ostatnio rozważała przekazanie obiektów władzom miasta lub dzielnicy. Hutnik nie jest w stanie sam się utrzymać, nawet przy pomocy naszego Zakładu Remontowo-Budowlanego. Być może część sekcji trzeba będzie rozwiązać? Jedyny zawodnik, którego chcemy pozyskać to bramkarz Konrad Paciorkowski." Golkipera pozyskać się nie udało, a w obliczu bankructwa dotychczasowego systemu finansowania sportu, do akcji wkroczyli tzw. "sponsorzy". Z pomocą pospieszył Stanisław Kmita, który ogłosił, że za zwycięstwo każdy gracz Hutnika otrzyma 100 tys. zł, a strzelec pierwszej bramki dodatkowo 500 tys. zł. Skończyło się inauguracyjnym remisem ze Stalą Mielec 2-2. Po pół "bańki" za dwa inaugaracyjne gole skasowali Mirosław Waligóra i Leszek Walankiewicz.

Nowohucki restaurator Stanisław Kmita/

Osiem dni później beniaminek z Nowej Huty miał rozegrać derbowy mecz na stadionie Wisły. Kmita znowu obiecał hutnikom premie za wygraną i po pół miliona zł strzelcom pierwszych goli dla... obu drużyn. Było 1-1. Po pół miesięcznej pensji dostali Waligóra i wiślak Mateusz Jelonek.

Hojność nowohuckiego restauratora przysparzała mu popularności. "Kmita znów zubożał", "Szczodra ręka Kmity", "Dobry pan Kmita", "Carrington z Nowej Huty" (Blake Carrington był magnatem naftowym w serialu "Dynastia", emitowanym przez TVP1 w latach 1990-1993 - przyp.), "Kmita - radość dawania", "Hutnik i Kmita - to spółka znakomita", "Anioł nad piłką", "Przepis na biznesmena", "Kibic z gorącym portfelem" - media prześcigały się w wychwalaniu inicjatora egzotycznego - z dzisiejszego punktu widzenia - futbolowego sponsoringu. Pisały o nim "Nowy Dziennik" w USA i "Czerwony Sztandar" na Litwie. Ten drugi nazwał go "szalonym milionerem".

7. 09.08.1987 r. Jagiellonia Białystok - Widzew Łódź 1-1 (1-0)

Bramki: Michalewicz 7` - L. Iwanicki 74`

Jagiellonia Białystok była objawieniem na polskiej scenie piłkarskiej i kibicowskiej. Zresztą nie tylko na polskiej: na Jackowie w Chicago prawdziwym rarytasem były oglądane wiele dni po fakcie na VHS (niech młodzież sprawdzi w słownikach ki czort) mecze Dumy Podlasia. Wówczas "Jaga" jak walec przejechała się po drugiej lidze, najczęściej w obecności kompletu 35 tysięcy widzów na gościnnym stadionie Gwardii.

Historyczny debiut w I lidze przyniósł pewne rozczarowanie. Trenerem Jagiellonii był Janusz Wójcik, uznany za Białostocczanina Roku, a w kuluarach nazywany "Melonem", nie z racji purpurowego pąsu na facjacie, a raczej z tego, że zwykł mawiać: "na to potrzeba tyle melonów, na to tyle..."itd. Chodziło oczywiście o stare miliony złotych.

Apetyty były wielkie, rzeczywistość okazała się nieco mniej różowa. Niektórym marzyły się już wtedy europejskie puchary. Ale już pierwszy mecz mocno ostudził zapały. "Przekłuty balon" - tak swoją relację z tego spotkania zatytułowała jedna z gazet. Okazało się, że ekstraklasa stawia znacznie większe wymagania niż II liga. Dość szybko noszony wcześniej na rękach trener Wójcik pożegnał się ze swoją posadą, a Jagiellonii przyszło walczyć o utrzymanie, zamiast o medale.

8. 10.08.1986 r. GKS Katowice - Legia Warszawa 5-2 (2-0)

Bramki: Hetmański 5’, Biegun 20’, Kubisztal 49’, Piekarczyk 56’, Furtok 83’ - Arceusz 46’, Dziekanowski 84’

Technicznie nie była to pierwsza, a druga kolejka, ale legioniści wrócili z Chin (grali w turnieju Wielkiego Muru Chińskiego) spóźnieni, i dla nich był to pierwszy mecz w sezonie. Dodajmy, że wrócili opromienieni zwycięstwem w chińskim turnieju.
Strona Legia.com pisała po latach:
Przy okazji pobytu w Chinach dziecięce marzenia spełnił ówczesny szkoleniowiec Legii Jerzy Engel. "Chiny od dziecka kojarzyły mi się z bajeczną grą kolorów. Kiedy wreszcie miałem możliwość być w Chinach, a ponadto wygrać tam turniej o Puchar Wielkiego Muru Chińskiego z warszawską Legią, wszystko co wyobrażałem sobie jako dziecko, potwierdziło się" - wspominał po latach. Zwycięzcy turnieju o Puchar Wielkiego Muru Chińskiego sezon 1986/1987 zakończyli jednak dopiero na piątym miejscu. W drużynie z Łazienkowskiej grali wówczas m.in. Jacek Kazimierski, Kazimierz Buda, Paweł Janas, Dariusz Kubicki, Dariusz Wdowczyk, Zbigniew Kaczmarek, Jan Karaś, Dariusz Dziekanowski czy Witold Sikorski.

Chyba doskwierała im różnica czasu, bo pomimo piekielnie mocnego składu po powrocie przegrali wysoko w Katowicach i za karę zostali ukarani ujemnym punktem. Od tamtego sezonu za przegraną w wysokości trzema bramkami i więcej karano punktem ujemnym, a zwycięzców nagradzano trzema punktami. "Normalną" wygraną honorowano punktami dwoma. Jak skwitował to ówczesny znany gracz: można mecz sprzedać, a i tak go wygrać. Wziąć kasę od obu stron. 

Ale mecz w Katowicach na pewno był czysty. Piłkarze magnata Mariana Dziurowicza dostawali różne podpórki, ale byli również piekielnie silni, szczególnie w ofensywie, gdzie grali trójką: Koniarek - Furtok - Kubisztal.

Obrońca Piasta Marcin Pietrowski po porażce z Lechią Gdańsk. Wideo/Michał Zichlarz/INTERIA.TV

9. 31.07.1985 r. Górnik Zabrze - Zagłębie Sosnowiec 6-0 (1-0)

Bramki: Iwan 31’, 70’, Dankowski 59’, Matysik 62’, Komornicki 67’, Kostrzewa 89’

Wciąż jesteśmy na Śląsku i wciąż jest gorąco. Górnik Zabrze, który po 13 latach odzyskał tytuł mistrza kraju, rozpoczął kolejny sezon z wysokiego C. Natarciem kierował świeżo pozyskany z Sosnowca ... Jan Urban, który teraz w 2021 r. wraca do Zabrza w trenerskiej roli.

Zabrska drużyna była wówczas w takim gazie, że gdyby wstawić ją na boisko zamiast reprezentacji Polski - z Bońkiem i Dziekanowskim przecież wtedy - nie byłoby wielkiej różnicy. Na wieńczący sezon meksykański mundial pojechali następujący uczestnicy tamtego meczu: Urban, Komornicki, Zgutczyński, Matysik i Pałasz. A Marek Kostrzewa został w domu tylko dlatego, że Marek Ostrowski z Pogoni Szczecin był kolegą Włodzimierza Smolarka. To zupełnie jak z Robertem Lewandowskim i Sławomirem Peszko.

Jako ciekawostkę można podać, że gol Waldemara Matysika (pseudo: "Muppet") był bramką nr 1300 w historii występów Górnika w ekstraklasie. Górnik przez cały sezon dominował, co przypieczętował mistrzostwem, i w kolejnych dwóch latach też. Potem raz jeszcze triumfował Ruch Chorzów. A potem skończyła się komuna i przez trzy dekady ligowa korona nie zawitała na Górny Śląsk ani razu.

10. 11.08.1984 r. Radomiak Radom - Bałtyk Gdynia 3-0

Bramki: Szymanek 8’, Banaszek 39’, Mrozek 63’

Chcieliśmy trochę pograć w I lidze - marzyło się bramkarzowi "Zielonych", Krzysztofowi Koszarskiemu. Udało się połowicznie, Radomiak spadł po jednym sezonie i wrócił dopiero w 2021 r., ale Koszarski stał między ekstraklasowymi słupkami w ponad dekadę, najdłużej w Zagłębiu Lubin.

Ekstraklasa w orwellowskim roku 1984/

Za bohatera pierwszej kolejki należało uznać znanego fotoreportera Eugeniusza Warmińskiego, który jako jedyny przewidział, że beniaminek odprawi Bałtyk Gdynia aż 3-0 i zostanie pierwszym liderem.

Posiłki przyjechały ze Szczecina (Adam Benesz), z Zabrza (Andrzej Szymanek). Z Kielc nie dojechały.

- Za Zenona Zawadę, Błękitni podali taka kwotą, jakbyśmy chcieli kupić całą drużynę, nie jednego zawodnika. Umiemy liczyć - mówił prezes beniaminka Marian Telęga. Komplet 13 tysięcy widzów zgotował "Zielonym" ogromną owację. Nowe francuskie koszulki, nowy elektroniczny zegar, zaprogramowany na 90 minut, a nie dwa razy 45. Nowy okazały tunel, umożliwiający przejście z szatni prosto na doskonałą murawę. Było odświętnie i głośno, sklep monopolowy na ul. 1 Maja, niecały kilometr od stadionu, nie mieścił chętnych. Andrzej Szymanek zdobył historyczną, pierwszą bramkę dla Radomia w Ekstraklasie.

11. 30.07. 1979 r. Wisła Kraków - Szombierki Bytom 4-0 (2-0)

Bramki: Wróbel 26’, 31’, Kmiecik 81’, Iwan ’87

Do składu "Białej Gwiazdy" został przywrócony Andrzej Iwan, któremu skrócona została roczna dyskwalifikacja za... pobicie jednej z kelnerek w nowohuckiej restauracji "Stylowa". Wisła, z Adamem Nawałką w składzie, zagrała jak kilka miesięcy wcześniej, gdy była o krok od awansu do czegoś co dziś nazywamy Ligą Mistrzów. Jednak goście ze Śląska, pod wodzą Huberta Kostki, szybko się otrząsnęli po zimnym prysznicu na inaugurację. Na jesień grali jak z nut, bijąc m.in. Legię Warszawa 5-0 i Widzew Łódź 3-0. Na półmetku objęli pozycję lidera tabeli, na wiosnę też nie spuszczali z tonu. I to Szombierki na koniec sezonu zostały sensacyjnym mistrzem Polski.

12. 17.08.1974 r. Arka Gdynia - ŁKS 1-0 (1-0)

Bramka: Z. Kupcewicz 38’

Treściwe przemówienie wiceprezydent miasta, Anny Jemieluch, dwa okolicznościowe puchary - od federacji "Żeglarz" i branżowego klubu Pogoń Szczecin, i można było po raz pierwszy w historii Ekstraklasy kopnąć piłkę w Gdyni. Jeszcze wzajemne wręczenie wiązanek kwiatów - łodzianom żółto-niebieskiej, gdynianom - biało-czerwonej. Pierwsza bramka dla Arki w historii występów w najwyższej klasie rozgrywek była autorstwa Zbigniewa Kupcewicza i została przywitana kipieniem żółto-niebieskiego wulkanu - to słynna "Górka", o której mówił nam młodszy brat Zbigniewa, najlepszy wtedy na boisku, niespełna 19-letni Janusz.

- Większość punktów zdobywaliśmy na tym stadionie, na wyjazdach szło nam gorzej. Na Ejsmonda najbardziej rozwijaliśmy skrzydła. Nie byliśmy krezusami finansowymi, na wyjazdach graliśmy defensywnie. Swoje robiła "Górka". Jak się wychodziło na plac gry przez "dziuplę" i widziało te flagi, no bajka! - mówił nam Janusz Kupcewicz.

"Jak to się stało, że Ekstraklasę wywalczył klub, którego baza obejmuje jedno (jedno!) boisko?" - po gdyńskiej inauguracji w 1974 r. pytała prasa. Główny mankament obiektu - zbyt mała pojemność. Stadion dosłownie "pękał w szwach". Tym pechowcom, którzy nie dostali się na obiekt zostały dwa okoliczne wzgórza. Red. Tomasz Wołek sprawozdawał, że były one dosłownie "oblepione" kibicami.

"Piłka Nożna" sierpień 1974 r./


Największą popularnością cieszył się reprezentacyjny bramkarz Jan Tomaszewski. Zarówno przed wyjściem na boisko jak i po meczu był oblegany przez łowców autografów. "Tomek" wystąpił w Gdyni w niebieskiej koszulce z numerem 2, niczym na boiskach w RFN. Spod prysznica wyszedł w żółtym trykocie z numerem 3, ale któż by nie rozpoznał bramkarza wielkoluda?

Sobotni mecz pokazał, jak wielkie jest zainteresowanie i zapotrzebowanie na futbol na Wybrzeżu po 11-letniej posusze (Lechia spadła z ligi w 1963 r.). Na mecz z ŁKS sprzedano 13 tysięcy wejściówek, ponadto rozdano tysiąc wolnych kart wstępu dla członków klubu i trzy tysiące zaproszeń dla pracowników zakładów patronackich. Dodajmy nieustaloną liczbę gapowiczów. Można sobie wyobrazić, jaki ścisk panował na stadionie, jeśli przyjmowało się, że mieścił on między 12 a 15 tysięcy widzów. Prasa pisała, że przy Ejsmonda było nawet 20 tysięcy kibiców, co może świadczyć o tym, że wszystkie normy bezpieczeństwa zostały złamane. Planowano zbudowanie w niedalekiej, korzystnej lokalizacji obiektu na 35 tysięcy widzów. 11 przedsiębiorstw podjęło się realizacji budowy. Póki co, ustalono, że 3/4  bieżni będzie zajęte dostawionymi ławkami.

Maciej Słomiński

Top 12 ligowych inuguracji/

 

 

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem