Lech Poznań znalazł sposób na zminimalizowanie błędów. To matematyka
- Liverpool FC mówi, że nie może sobie pozwolić na transfery w wysokości 100 mln funtów. A skoro nie, musi szukać innych rozwiązań i powinien widzieć to, czego nie dostrzegają inni. My jesteśmy w Lechu podobni, tylko na inną skalę. Też musimy szukać rozwiązań i widzieć więcej. Temu służyć może nauka, aby zminimalizować ryzyko popełnianych błędów - mówią Bartłomiej Grzelak i Tomasz Piłka z działu naukowego, który ma wspierać Lecha Poznań matematyką.
Lech Poznań uruchomił w klubie dział naukowy, co może nieco dziwić. Klub sportowy bowiem nie jest uczelnią, by prowadzić badania naukowe - tak się wydaje. Nic bardziej mylnego, przekonują w Kolejorzu. Właśnie tutaj badania są szczególnie potrzebne i Lech będzie je prowadził.
Radosław Nawrot: Irytuje was porównywanie do filmu "Moneyball"?
Bartłomiej Grzelak, Tomasz Piłka: Nie. Samo nawiązanie do koncepcji z "Moneyball" nie irytuje, bo łączy się z historią wszystkich działów nauki w klubach Europy, nie tylko w Lechu. Chodzi bowiem w każdym takim wypadku o to, o co chodziło w filmie, czyli maksymalizację zysków przy niższych kosztach. To jest clue filmu i naszej działalności.
Podczas niedawnej konferencji w Londynie szef działu badań Liverpool FC, Ian Graham powiedział, że jego klub nie może sobie pozwolić na transfery w wysokości 100 mln funtów. A skoro nie, musi szukać innych rozwiązań i powinien widzieć to, czego nie dostrzegają inni. My jesteśmy w Lechu podobni, tylko na inną skalę. Nie mamy inwestorów, którzy wyłożą z kieszeni grube miliony, więc też musimy szukać rozwiązań i widzieć więcej. Temu służyć może nauka, aby zminimalizować ryzyko popełnianych błędów.
Czytałem niedawno wypowiedź Karla-Heinza Rummeniggego, który powiedział, że futbol finansowo się zaraz zawali, o ile czegoś nie zrobimy. On proponuje ostre ograniczenia i limity. W wypadku Lecha mówimy o optymalizacji zysku, czyli ograniczeniu wszelkich pomyłek czy wpadek. Da się?
- Da, zapraszając do piłki nożnej naukę. Prosty przykład, gdybyśmy się chcieli przyjrzeć temu, co robiliśmy dobrze, a co źle powiedzmy dwa lata temu, nie możemy tego zrobić. Nie mamy takich danych. A naszą koncepcją, którą zaaprobował Lech, jest wykorzystanie danych historycznych do teraźniejszości, a przede wszystkim do przyszłości. Analiza dotychczasowych danych pozwala określić, co może wydarzyć się w przyszłości. To lepsze zrozumienie decyzji, które podejmujemy.
CZYTAJ TAKŻE: Lech Poznań jak "Moneyball". Sięga po matematyków
W wypadku klubów angielskich 65 proc. kosztów to wynagrodzenie, 25 proc. to transfery, a 10 proc. to koszty funkcjonowania klubu. Jeżeli uda się przesunąć te składowe o 2-3 punkty procentowe, to oznacza to bardzo istotną zmianę. U nas jeszcze nie, bo u nas kluby nie są na tak zbliżonym poziomie jak w Anglii, by takie detale miały ważkie znaczenie, ale pamiętajmy, że zachodnia kultura tego typu przychodzi do nas z około 10-letnim poślizgiem. Potrzebujemy więc może nie aż tylu lat ale, jednak kilku, by lepiej wykorzystywać pieniądze i zasoby ludzkie przy użyciu dostępnych narzędzi analitycznych.
To znaczy, że czynnik ludzki będzie odgrywał coraz mniejszą rolę w porównaniu z takimi narzędziami? Na przykład w wypadku transferów coraz mniejsze znaczenie będzie miało ludzkie oko?
- W lidze angielskiej 50 proc. transferów to niewypały, a 50 proc. jest udanych, mierzonych liczbą występów, goli, asyst etc. Musimy oszacować, na co mamy wpływ. Analityka piłkarska w niewielkim stopniu może służyć polepszeniu gry, w znacznie większym polepszeniu skautingu i dokonywanych wyborów transferowych. A zatem im mniejsze są błędy skautingu, im więcej wydamy na lepszych zawodników, im więcej słabych ogniw wymienimy na zawodników lepszych, tym większe to może mieć potem przełożenie na pozycję w tabeli, wygraną i awans.
Weźmy przykład Firmino z Liverpoolu FC, który wiedział, że zawodnik ściągany bezpośrednio z ligi angielskiej jest droższy, bo ma już doświadczenie gry w tych rozgrywkach. Firmino tymczasem był zawodnikiem Hoffenheim, czyli średniego zespołu ligi niemieckiej. Nie miał doświadczenia w lidze angielskiej, w reprezentacji, przeciętna liczba strzałów zamienionych na bramki. Miał jednak coś, co pozytywnie go zweryfikowało - dobrze wyglądał w danych analitycznych, był mobilny i szybciej podejmował decyzje z piłką. Liverpool oszacował sam, na ile go wycenia i tyle zaproponował. Połączył dane z ludzkim okiem i obserwacją.
Powiedziałeś "klub nie może sobie pozwolić" w kontekście Liverpoolu. Lech mówi to samo. Czy to znaczy, że w czasach pandemii, bardzo trudnych dla futbolu, konieczność popchnie kluby w stronę szukania naukowych analiz, by mniej się mylić?
- Podczas niedawnej konferencji StatsBomb w Londynie padło takie stwierdzenie, że gdyby odbyła się ona 10 lat temu, większość na sali stanowiliby sceptycy. Teraz jest inaczej. Wprowadzenie pojęć analitycznych w sporcie nie jest łatwe i wymaga cierpliwości. Takich standardów jak w NBA czy NFL nasze kluby by nie udźwignęły, ale to pokazuje jak racjonalnie Amerykanie podchodzą do sportu. W nauce jest tak, że najpierw robisz badania, a potem wyciągasz wnioski.
Wszystkie skróty Ligi Mistrzów online w Interia Sport - ZOBACZ!
A zatem piętą achillesową wprowadzenia nauki do sportu jest gromadzenie danych?
- Tak. Mamy narzędzia i ludzi do tego, by te dane gromadzić. Możemy współpracować z uniwersytetami i naukowcami, my to robimy. Sport może i powinien być obiektem badań naukowych i analitycznych. Różnica jest taka, że my założyliśmy w Lechu dział naukowy trzy miesiące temu, a Ajax Amsterdam czy Liverpool FC działa w tej materii od 10 czy 11 lat.
Kiedy więc mówimy kibicom, że Lech ma dział naukowy i będzie przywiązywał większą wagę do danych i wyciągał z nich wnioski, to mówimy o dość dalekiej przyszłości?
- Badania naukowe potrzebują czasu. Są pewne rzeczy w kwestii przygotowania motorycznego, które mogliśmy poprawić już teraz, od razu. Mogliśmy wykorzystać już teraz narzędzia pokazujące jak zawodnicy pracują w tygodniu, stworzyć profile motoryczne, porównywać ich ze sobą. To udało się zrobić. Za 3-4 lata będziemy jednak w zupełnie innym miejscu niż obecnie, o ile damy sobie czas na korzystanie z naukowych badań.
Lech ma także dane na temat lig, z których sprowadza swoich piłkarzy? To nie są ligi topowe w Europie.
- Ma, one są dostępne. Nawiązaliśmy współpracę ze StatsBomb właśnie dlatego, że oni dają dane bardzo szczegółowe, np. pokazują umieszczenie poszczególnych zdarzeń boiskowych w miejscu i czasie. Nic nam nie powie, że zawodnik miał 80 proc. dokładnych podań, gdy nie wiemy, gdzie te podania były i kiedy. Nie wiemy, czy był blisko przeciwnika, pod presją, czy w trzeciej strefie finalizacji itd.
A zatem, gdy Jakub Kamiński ma najwięcej odbiorów w Lechu, to też jeszcze o niczym nie świadczy?
- O niczym, o ile nie wiemy, gdzie to było, w którym momencie i czy utrzymuje tę liczbę przez cały mecz. Zwłaszcza że robi to w miejscach, w których oczekuje tego od niego trener. Ma wysoki współczynnik pressingowy. Lech teraz z obecnym stylem gry defensywnej, z dużą liczbą przechwytów, realizuje po prostu pewien plan. Dział analityczny w takim wypadku pokazuje, czy jest on realizowany.
CZYTAJ TAKŻE: Angielski klub, który awansował dzięki matematyce
Nowe dane biegowe na temat lig wskazują na to, że Polska jest na drugim miejscu w Europie pod względem prędkości powyżej 19,8 km/h. To jednak nie daje nam odpowiedzi, jak często takie biegi o wysokiej intensywności mają miejsce i z jaką częstotliwością zawodnik potrafi je wykonywać, a także jak są rozłożone w czasie. Liczba przebiegniętych kilometrów i wykonanych sprintów drużynowo nie mówi kompletnie niczego. Powie dopiero wtedy, gdy tę liczbę rozłożymy na czynniki, zobaczymy w której strefie były odbiory, co się po tym odbiorze wydarzyło, ile odpoczynku wymagał po sprincie i tego typu ważne kwestie.
Statystyk nie można wyciągać z kontekstu i trzeba umieć je czytać, rozumieć. W przeciwnym razie mogą okazać się niebezpieczne, prowadzić do błędnych wniosków. Bez danych jednak uprawiamy hazard, niczego nie wiemy.
Jesteście pogromcami mitów?
- Jak często słyszeliśmy zarzut, że Lech za mało biega? Odpowiadam wtedy: ale po co ma biegać, jeżeli utrzymuje się przy piłce? Robiliśmy takie zestawienie, skąd biorą się biegi o wyższej intensywności w czasie meczu. Okazało się, że wszystkie takie biegi jak high speed running czy sprint brały się z tego, że doszło do straty piłki pod bramką przeciwnika, wynikały z pościgu w takiej sytuacji.
A zatem ważne jest, by zobaczyć, w którą stronę miały miejsce te sprinty - do przodu, do tyłu, do boku. Bez tej wiedzy nie możemy mówić o tempie gry, o niczym nie możemy powiedzieć niczego sensownego.
Analiza statystyczna nie może opierać się na danych zagregowanych, takich jak liczba odbiorów czy przebiegniętych kilometrów. Musimy sięgać głębiej, szukać większego kontekstu.
W Brentford czy FC Midtjylland obrażają się na "Moneyball", gdyż mówią, że u nich nie wylatuje się za słabe słupki statystyczne. One dostrzegają człowieka. Jak więc rozłożyć proporcje miedzy nauką a ludzkim okiem, nosem?
- Żeby to wywnioskować, potrzebowalibyśmy jeszcze kilku lat. Teraz nie jesteśmy w stanie tych proporcji określić. Używalibyśmy na razie danych do wstępnej filtracji potencjalnych zawodników, a potem podeprzeć je obserwacją.
Piłka nożna nie zostanie odarta z ludzi i ich obserwacji. System nie wprowadzi zmian na boisko, nie zagra za człowieka meczu i nie podejmie za niego decyzji, nawet tych sugerowanych.
Czy jest opór wobec wkroczenia nauki do futbolu?
- Zawsze będzie. Zawsze znajdą się osoby, które nie akceptują naszych metod, gdyż albo poczują się zagrożone, albo ich nie rozumieją. Edukacja to kolejny istotny czynnik, by ludzie rozumieli, co robimy i po co. Także edukacja kibiców, którzy są odbiorcami naszych działań w klubie. Zależy nam na tym, by mieli świadomość, że wiemy co robimy.
Sporą karierę w obserwowaniu meczów robią "expected goals". To rodzaj "co by było, gdyby"? Do czego to się może przydać?
- Mapa strzałów pokazuje, czy zespoły są skuteczne w tym, co robią. Można mieć 20 strzałów na bramkę, ale żaden prawdopodobnie nie skończy się golem, bo tak wskazują dane.
Tak można uświadomić sobie bezsens swoich poczynań?
- Tak. DFB - niemiecka federacja (tym podzielili się na konferencji organizowanej przez Leicester FC 2 lata temu) miała swego czasu problem w Niemczech ze strzelaniem bramek, więc zaczęła sprawdzać, z jakich miejsc oddawane są strzały. Szukała wyjaśnienia, po co zawodnicy oddają strzały z dystansu, chociaż te nie mają szans powodzenia. I ustalili, że wynika to ze złego ustawienia partnerów, strzelający nie mieli innej opcji.
W futbolu mamy dzisiaj nie tylko expected goals, ale i expected threat, czyli ocenę zagrożenia, expected passes itd. One składają się na ocenę, czy akcja była udana i czy miała sens i w jaki stopniu zagrażała przeciwnikowi.
Może być tak, że gdy w przyszłości Lech będzie chciał zatrudnić nowego trenera, przyjdzie do działu naukowego i powie: policzcie mi, kto to ma być?
- Na pewno będzie to wsparcie ostatecznej decyzji. Będziemy wykorzystywali bazy danych i ich analizę nie tylko w kwestii sportowej, ale i biznesowej Lecha, a może i marketingowej. Wszystko po to, by mieć jak najwięcej informacji i pokazać, na co mamy wpływ.
I gdy dyrektor sportowy powie, że jest w 80 procentach przekonany do transferu, to będzie to 80 procent wyliczone?
- Do tego będziemy dążyć. Cały proces i zamiar budowania działu naukowego jest po to, żeby mieć mocne wnioski po analizie. Jak najwięcej danych, by ułatwić i uzasadnić decyzję.
Kontuzje też można wyliczyć?
- Podjęliśmy próbę stworzenia narzędzi, które kontrolują obciążenie i parametry zmęczenia u zawodników. Używamy systemu Catapult, które pokazują w szczegółach to, co zawodnicy robią na boisku w trakcie meczu czy treningu - ile przebiegli, jakim dystansem, jakie progi prędkości, ile hamowań, przyspieszeń i kiedy i w jakim miejscu na boisku.
Kontuzje nie biorą się tylko z predyspozycji czy złego treningu. Wiele kontuzji bierze się stąd, że zawodnik jest w świetnej formie fizycznej, gra i strzela dużo, po czym organizm tego nie wytrzymuje. Szukamy wskazówek, czego jest za dużo i sugestii dla trenerów zajmujących się przygotowanie fizycznym, kiedy i z czym należy odpuścić w danym momencie.
Jak dane są gromadzone? Jakie to systemy i czy można im zaufać?
- One pochodzą z wielu źródeł. To systemy GPS-owe z atestem UEFA. Korzystamy też z zewnętrznych systemów które zostały przez nas napisane, analizujące zdarzenia, które mają miejsce podczas spotkań. Wartością dodaną jest to, że wszystkie te dane zestawiamy ze sobą i nie bazujemy na jednym źródle. Trzymamy je w wydzielonych repozytoriach, do których dostęp mają tylko osoby wskazane przez klub.
Czy jest możliwe, że wszyscy żyliśmy w błędzie i wadliwie ocenialiśmy to, co się tutaj działo. Posłużę się przykładem Mohamada Keity, o którym mówiło się, że nie dał rady, bo zawiodła go głowa. Może to wcale nie była głowa?
- Mogło tak być, aczkolwiek pamiętajmy o tym, o czym mówiłem. Musimy rozróżnić to, na co mamy wpływ i co możemy zanalizować, a co nie. Jeżeli zawiodła go psychika, tego nie jesteśmy w stanie ocenić. To jeden z tych czynników, które bardzo trudno określić.
W ligach wydających większe pieniądze niż my sprawdza się i to. Inwigilacja życia prywatnego, sprawdzanie co zawodnicy robią, aby stworzyć ich profile osobowościowe. To działa niemal tak jak profilowanie w kryminalistyce. My nie jesteśmy w stanie sobie na to pozwolić.
Gdy mówimy o analizie danych i wykorzystaniu nauki, do głowy przychodzi "Moneyball", Brentford, FC Midtjylland, teraz Lech Poznań. A jak to wygląda w skali świata?
- Zaawansowane Science Department ma FC Barcelona. Real Madryt współpracuje z Microsoftem. Co ciekawe, gdy potrzebował do analizy przetwarzania obrazu wykorzystywał grę komputerową FIFA, by uczyć maszynę cech zachowań zawodników na boisku. Manchester United zatrudnił pierwszy raz szefa działu naukowego, do tego dochodzą Aston Villa i Liverpool FC, a Manchester City zrekrutował zapalonego blogera po Harvardzie do analizy danych. Olympique Lyon, StatsBomb używają też Sparta Praga i Ferencvaros Budapeszt. O Stanach Zjednoczonych nie wspominam. Rynek dopiero szuka ludzi i rozwoju, a wiele klubów wciąż nie jest gotowych na przyjęcie nauki.
A ilu ludzi pracuje w dziale nauki w Lechu?
- My dwaj, do tego dwóch mocno współpracujących z nami profesorów z UAM. Przychodzi Adam Owen, którego wielu kojarzy z pracą w Lechii Gdańsk, ale on w ostatnich latach ma osiągnięcia w kwestii naukowego podejścia do przygotowania motorycznego. Antonin Čepek przy współpracy z Karolem Kikutem wprowadzili zespół na wyższy poziom przygotowania fizycznego. Do tego dochodzi grupa najlepszych 10 studentów, którzy zostali zrekrutowani i będą wspomagać naszą pracę.
Rozmawiał Radosław Nawrot