Trener Dariusz Żuraw nie tylko odetchnął z ulgą, ale i wiąże z nowym napastnikiem spore plany. Jak zdradził, po powrocie Mikaela Ishaka po kontuzji będzie chciał próbować gry dwoma napastnikami, co jest dość istotnym przełomem w najnowszej taktyce "Kolejorza".Aron Johannsson pozornie mógłby wyglądać na zbawcę "Kolejorza" - rzeczywiście, kogoś w rodzaju "wujka z Ameryki", który przybywa tu na białym, islandzkim kucu i golem w debiucie wydobywa go z największych problemów od lat. I to jeszcze po asyście nowego celu zmasowanej krytyki - Jana Sykory. Mógłby tak wyglądać także dlatego, że jego życiorys i piłkarski dorobek jest jednym z najlepszych w obecnej kadrze "Kolejorza". Johannsson - z USA do Lecha Poznań Mówimy wszak o reprezentancie USA, który z tą drużyną (wybrał Stany Zjednoczone jako jedną z dwóch swoich ojczyzn, jako junior grał dla Islandii) wystąpił nawet na mundialu - w meczu z Ghaną na mistrzostwach świata w 2014 roku. Z obecnej ekipy Lecha Poznań nikt inny nie może tego o sobie powiedzieć. Aron Johannsson ma za sobą grę w Bundeslidze (Werder Brema), lidze holenderskiej (AZ Alkmaar), a także duńskiej i ostatnio szwedzkiej, gdzie jako gracz Hammarby sam przekonał się o sile uderzeniowej Lecha Poznań w formie. Słowem, to bardzo dobry piłkarz, któremu jednak kariera nie ułożyła się idealnie. Sponiewierały ją kontuzje. Zanim więc uznamy, że oto trafił się okazyjnie Wujek Sam, który przynosi receptę na problemy "Kolejorza", pamiętajmy o tym, że to piłkarz bardzo podatny na kontuzje. Inaczej by tu nie trafił. To powód zwrotu w jego karierze, powód ominięcia szczytów, które mogły go czekać w lepszych ligach niż Ekstraklasa i powód jego transferu do Lecha. Ten wykorzystał fakt, że nikt go nie znał i zaskoczył Ekstraklasę nowym napastnikiem. To też nie potrwa długo. A to z kolei prowadzi do konkluzji, że Aronem Johannssonem trzeba się cieszyć, póki czas. Jest rozwiązaniem doraźnym i tymczasowym, a nie panaceum. Takim zastrzykiem, który miał zakamuflować objawy, a nie uleczyć organizm. Lech Poznań wygrał. I co dalej? Trener Dariusz Żuraw jest chyba tego świadom, gdy mówi, że chociaż po wygranej 1-0 ze Śląskiem Wrocław przyjdzie nieco ulgi i może będzie się pracowało lżej, to jednak jedno zwycięstwo nikogo nie urządza i niewiele dało. Stoi to nieco w sprzeczności z tym, co powiadał wcześniej, iż "Kolejorz" potrzebuje jedno zwycięstwa, aby się odblokować. Tak się wtedy wydawało, dzisiaj wiemy, że problem jest poważniejszy i nawet jeżeli po pokonaniu Śląska przyjdzie seria wygranych jak w poprzednim sezonie, to i tak już wiemy, że Lech niedomaga. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź Szkoleniowiec "Kolejorza" już przecież takie jedno zwycięstwo dostał - z Radomiakiem Radom w Pucharze Polski. Po karnych, bo po karnych, ale jednak zwycięstwo, po którym piłkarze padali sobie w ramiona. Mówiono, że taka wygrana da mu solidnego kopa i doprowadzi do przełomu. Nie doprowadziła, więc jaką mamy gwarancję, że tak stanie się po meczu ze Śląskiem Wrocław? Aby go wygrać, poznaniacy musieli sięgnąć po nadzwyczajne środki, mieć nieco szczęścia i cieszyć się tym, że akurat trafił im się zespół z Wrocławia - w tym roku niemrawy, nieudolny i bez formy. Śląsk nie wygrał w tym roku meczu, nie stosował nacisku i nie stawił Lechowi na tyle dużego oporu, by można było mówić o wygranej stanowiącej na pewno przełom. Ekstraklasa - wyniki, terminarz i tabela