Partner merytoryczny: Eleven Sports

Do połowy czerwca Widzew będzie miał nowego właściciela? Tyle zaoferował

W połowie czerwca walne zgromadzenie stowarzyszenia ma zdecydować, czy odda Widzew nowemu właścicielowi. Jedyny chętny – Tomasz Stamirowski – zapewnia, że w ciągu pięciu lat zainwestuje w klub 15 mln zł.

I liga. Tomasz Łapiński: Na grę Widzewa nie da się patrzeć (POLSAT SPORT). Wideo/Polsat Sport/Polsat Sport

Najpierw należy wyjaśnić jak wygląda sytuacja czterokrotnego mistrza Polski. 100 procent akcji spółki akcyjnej Widzew, której drużyna występuje w pierwszej lidze należy do Stowarzyszenia Reaktywacja Tradycji Sportowych. Jego członkowie w 2015 roku uratowali klub przed likwidacją. Obecnie liczy około 20 osób. Klubem na co dzień zarządza wybrany przez SRTS zarząd, a nadzoruje rada nadzorcza spółki.

Członkowie stowarzyszenia od dłuższego czasu przyznają, że taka formuła właścicielska już się wyczerpała. Była dobra, kiedy trzeba było błyskawicznie ratować klub i potem rozpocząć jego odbudowę. Do tego tam gdzie 20 członków, tam dużo trudniej o jednomyślność. Tworzą się układy, grupy interesów i w zależności, kto zdobędzie więcej głosów, ten chce rządzić. Nie zawsze dla dobra klubu.

3,5 mln złotych od kibiców, 4 mln od sponsorów

- Stowarzyszenie powstało głównie po to, by uratować Widzew - potwierdza Piotr Pietrasik, prezes SRTS. - Kiedy dwa lata temu podjąłem się tej roli, na pierwszym spotkaniu powiedziałem, że klub musi znaleźć inwestora. W stowarzyszeniu społecznie działa około 20 osób. Każdy z nas prowadzi różne interesy i nie ma czasu, by zaangażować 100 na proc. w klub, a inaczej się nie da.

Widzew jest łakomym kąskiem - klub nie ma długów, za to ma ogromną rzeszę kibiców na trybunach. Od otwarcia nowego stadionu w 2017 roku co sezon wyprzedawał stadion - karnety kupowało ponad 16 tys. kibiców, choć najpierw grał w trzeciej lidze. I nawet w czasach pandemii sprzedano wszystkie miejsca, choć przez długi czas mecze rozgrywano bez publiczności. Nowy właściciel może więc liczyć na stały przychód. W tym sezonie było to około 3,5 mln zł. Do tego dochodzą wpłaty od sponsorów nieco ponad 4 mln złotych, a także z wynajmu lóż biznesowych - 1,8 mln złotych. Jak na pierwszą ligę to kwoty zawrotne.

Co roku budżet klubu rośnie. W kończącym się sezonie to grubo ponad 17 mln złotych. Nic dziwnego, że piłkarze chętnie tu przychodzą. Najlepsi mogą liczyć nawet na zarobki około 60 tys. zł miesięcznie. W pierwszej lidze! Duże wydatki na kontrakty nieco zachwiały budżetem klubu i zarząd przyznał, że trzeba zacisnąć pasa.

Dziura 2 mln złotych do zasypania

- Sytuacja finansowa może nie jest najlepsza, ale stabilna. Klub nie ma długów, jest wypłacalny i na bieżąco reguluje zobowiązania. Kibice nie mają się o co martwić - uspokaja Pietrasik. - Prognozowana strata za sezon 2020/2021 wyniesie około 2 mln złotych, ale to zostanie pokryte z zaoszczędzonych pieniędzy w poprzednich latach. Nie jest tak, że w kasie są pustki.

Jest jednak też druga twarz - sportowa. Widzew ma ogromne problemy, by potencjał finansowy przekuć w sukcesy na boisku. W 2018 roku do drugiej ligi awansował dopiero po dramatycznym zwycięstwie (3:2) z Sokołem Ostróda w ostatniej kolejce. Na tym poziomie spędził jednak dwa lata. Do pierwszej ligi awansował też z wielkim problemami. W ostatnim meczu przegrał nawet ze Zniczem Pruszków, ale nie wykorzystał tego GKS Katowice. Gdyby śląski zespół wygrał, Widzew nadał byłby w drugiej lidze. W tym sezonie miał walczyć o ekstraklasę, a skończył w środku tabeli. Od czasu reaktywacji, czyli w ciągu ostatnich sześciu lat zespół miał już 11 trenerów. Trudno więc mówić o stabilizacji. Średnio szkoleniowiec pracuje przy al. Piłsudskiego pół roku. Tylko jeden - Marcin Kaczmarek - wytrwał cały sezon.

Osiem zapytań, cztery oferty

Dlatego właśnie stowarzyszenia rozpoczęło szukanie nowego właściciela. Przez ostatnie pół roku do klubu wpłynęło osiem zapytań. Cztery podmioty złożyły oferty, ale teraz na stole negocjacyjnym leży już tylko jedna. - Pierwsza wpłynęła oferta turecko-belgijska, ale nie była atrakcyjna finansowo. Najbardziej konkretna była propozycja hiszpańska [od Moisesa Israela Garzona, prezydenta CD Numancia - przyp. red.]. Opiewała na 20 mln złotych, ale było w niej wiele niejasności. Zaprosiliśmy go do Łodzi, mieliśmy wiele pytań, miał do nas wrócić z odpowiedziami, ale tematu już nie podjął - przyznaje Pietrasik. - Była oferta polska, ale na niską kwotę i mało konkretna. Po prezentacji, nie było naszego zainteresowania. Ostatnio zgłosili się Austriacy, ale mieli czas do 31 maja, by przesłać propozycję. Nie zrobili tego, dzwonili z prośbą o przedłużenie i zapewniali, że nawet przedstawią gwarancje bankowe, ale na razie nawet nie dostaliśmy oferty. W tym momencie jest tylko jedna propozycja od Tomasza Stamirowskiego.

Stamirowski jest członkiem SRTS, wcześniej był nawet jego prezesem i członkiem rady nadzorczej Widzewa. Jeśli chodzi o biznes, to jest partnerem zarządzającym firmy Avallon, która zajmuje się tzw. wykupami menedżerskimi. W uproszczeniu Avallon wykłada pieniądze na przedsiębiorstwa, które mają problemy finansowe lub szukają środków na rozwój.

15 mln zł za 79 proc. akcji

- Pan Stamirowski zamierza dokapitalizować spółkę kwotą 15 mln w ciągu pięciu lat, ale już w czerwcu miałby wpłacić 4 mln zł. To dałoby nam wyższy budżet niż w poprzednim sezonie i sportowo pozwoliłoby na walkę o wyższe cele - przyznaje Pietrasik. - Wybraliśmy zespół negocjacyjny, który rozmawia z panem Stamirowskim. Do środy ma być przedstawiony projekt umowy inwestycyjnej. Na walnym zgromadzeniu odbędzie się głosowanie, czy przyjąć ofertę. Czas nas trochę nagli, bo dobrze byłoby, gdyby Widzew już z nowym właścicielem rozpoczął kolejny sezon.

Z oferty Stamirowskiego wynika, że do końca czerwca wpłaci 4 mln złotych, kolejne 6 mln zł w ciągu trzech kolejnych lat. 5 mln zł ma pozyskać poprzez sprowadzenie do klubu sponsorów. Jeśli warunki zostaną przyjęte, obejmie 79 proc. akcji, a 21 proc. pozostanie w gestii stowarzyszenia.

- W sezon 2021/2022 wejdziemy albo z nowym właścicielem, albo nadal stowarzyszenie Reaktywacji Tradycji Sportowych pozostanie jedynym akcjonariuszem. To powinno wyjaśnić się do połowy miesiąca. Jeśli dojdzie do transakcji, to pieniędzy w klubie będzie więcej - dodaje Pietrasik. - Jeśli oferta nie zostanie zaaprobowana przez walne zgromadzenie, zostaniemy z mniejszym budżetem, a co za tym idzie będzie mniej pieniędzy na transfery. Pewnie trzeba będzie też zweryfikować cele sportowe.

Wątpliwości budzi jednak fakt, że Stamirowski za Widzew zapłaci właściwie symboliczną złotówkę. Pieniądze, który ma zainwestować, pójdą na bieżącą działalność klubu, którego będzie właścicielem. Stowarzyszenie, które nadal będzie miało część akcji, nie zarobi nic. A pieniądze mogłoby przeznaczyć np. na budowę bazy treningowej. - To rzeczywiście jeszcze jest sprawa do negocjacji. Moglibyśmy rozpocząć inwestycję w ośrodek treningowy, bo miasto jest skłonne wydzierżawić nam odpowiedni teren w trakcyjnej cenie - przyznaje Pietrasik. - Oferta pana Stamirowskiego jest na pewno warta uwagi. Ważne jest też to, że to osoba z Łodzi, związana emocjonalnie z klubem. Zapowiedział, że spółka nadal ma być non profit, czyli nie będzie wypłacał sobie dywidendy od zysków.

Kibice Widzewa Łódź mają powód do radości/Kacper Kirklewski/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem