Jerzy Jastrzębowski: Nie czuję się wypalony
Trener Jerzy Jastrzębowski w wieku 32 lat poprowadził Lechię Gdańsk do Pucharu Polski. Dziś kończy lat 70, a praca szkoleniowa wciąż sprawia mu przyjemność.
Maciej Słomiński, Interia: Jest pan wychowankiem Lechii Gdańsk, ale mam wrażenie, że najbardziej pamiętną bramkę strzelił pan właśnie Lechii w jej domu przy Traugutta.
Jerzy Jastrzębowski, trener Bałtyku Gdynia: - Debiutowałem w seniorach w wieku 16 lat. W wieku 23 lat zostałem powołany do wojska. Siedzibą Pomorskiego Okręgu Wojskowego była Bydgoszcz i tamtejszy Zawisza miał na ręku silniejsze karty niż Lechia. Najpierw spędziłem dwa tygodnie w tzw. "unitarce" na Słowackiego we Wrzeszczu, przyjechał specjalnie po mnie kapral, nie mogłem jechać sam, byłem przecież przed przysięgą. W Zawiszy trener Bronisław Waligóra zorganizował testy, grałem w II lidze. Tak się złożyło, że przyjechaliśmy na Lechię, kopnąłem taką "świecę" do góry, bramkarz gospodarzy, Krzysztof Słabik, krzyknął "Moja!", by nagle ujrzeć piłkę w siatce.
W Zawiszy grał wtedy 18-letni Zbigniew Boniek.
- Nie chcę mówić o przyjaźni, ale mieliśmy ciepłe, serdeczne relacje. Zapowiadał się na dobrego piłkarza i takim został.
Karierę piłkarską zakończył pan przedwcześnie, przed trzydziestką.
- Byłem zawodnikiem II-ligowej Goplanii Inowrocław. W przerwie zimowej pojechaliśmy wypocząć z żoną w góry, do Karpacza-Bierutowic. Prozaiczna historia: trzyletni syn złamał nogę w udzie, wyjątkowo nieprzyjemna sytuacja, obie nogi w gipsie, żona nie dawała rady, musiałem pomóc jej zająć się dzieckiem. W międzyczasie władze klubu rozwiązały ze mną umowę, zostałem zwolniony z etatu na którym byłem. Uniosłem się honorem, powiedziałem że jak tak, to ja kończę karierę! Dziś myślę, że mogłem schować honor do kieszeni.
- Wyszło to panu na dobre, bo przygodę trenerską zaczął pan z przytupem - od Pucharu Polski, który zdobył pan z III-ligową Lechią w 1983 r., by w nagrodę zagrać z wielkim Juventusem Turyn.
- Celem był awans do II ligi, gdyby go nie było, zostalibyśmy zwolnieni z pracy. Puchar Polski, nie chcę mówić, że był przy okazji, ale wyszedł niejako niechcący. To nas napędzało, każda kolejna pokonana przeszkoda.
Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie
Jaki był sekret waszego sukcesu?
- Przede wszystkim mieliśmy utalentowanych zawodników. Jacek Grembocki, Darek Wójtowicz, potem doszedł Jurek Kruszczyński i wielu innych. Każdy z nich chciał się wybić, byliśmy bardzo głodni.
Wielu było wtedy głodnych za komuny, jednak nie każdy zdobywał Puchar Polski.
- Nie ukrywajmy, lekceważono nas. Przyjeżdżały ligowe tuzy i myśleli, że wygrają z nami na jednej nodze. Widzew grał wtedy regularnie w pucharach, Ruch Chorzów był w ligowej czołówce. Ze Śląskiem Wrocław, ówczesnym liderem Ekstraklasy, wygraliśmy po dogrywce, trzy tygodnie po zakończeniu rundy w III lidze. Dziś raczej nie do pomyślenia. Bardzo solidnie trenowaliśmy, była współpraca z AWF.
No właśnie o treningi chciałem spytać i pana nominalnego asystenta Józefa Gładysza. Pracowaliście na równych prawach, czy była hierarchia?
- Na równych absolutnie, pod takim warunkiem podjęliśmy pracę. Poza tym muszę przyznać, że Józek z tym swoim zaciętym charakterem, odpowiadał za sprawy motoryczne. Wszystkie ścieżki na górce między stadionem i szpitalem drużyna znała na pamięć.
W międzyczasie w Lechii poprawiło się organizacyjnie.
- Tak, gdy zaczynaliśmy byliśmy w strasznym dołku. Potem przyszedł prezes Andrzej Januszewski i jako klub III-ligowy pojechaliśmy na zgrupowanie do renomowanego ośrodka "Startu" w Wiśle. Prezes wyprostował kwestie sprzętowe, etaty, podstawowe sprawy, a jednak kluczowe.
Niektórzy mówią, że mocno pomagał wam Nikodem Skotarczak, słynny "Nikoś".
- Śmiać mi się chce jak to słyszę. To był wtedy młody człowiek, to nie ten ojciec chrzestny mafii kilka lat później. Wtedy Lechia była klubem wielosekcyjnym, wszyscy byliśmy jedną rodziną, on grał w rugby, przyjaźniliśmy się. Były mecze rugbiści kontra piłkarze itd.
Był sponsorem?
- Nie. Był kolegą moich piłkarzy.
Kojarzy się pan najbardziej z Lechią, ale z okazji pana urodzin chciałem zahaczyć o inne zajęcia trenerskie. Po pierwszym pobycie w Lechii pracował pan w Dębicy.
- Tak, dwukrotnie. Najpierw tamtejsi piłkarze grali pod szyldem Igloopol potem Pegrotour. Nazwy mogą dziś budzić uśmiech, ale "Igloopol" to było na tamte czasy potężne przedsiębiorstwo, produkowało m.in. konserwy dla marynarzy. Założycielem sekcji piłkarskiej był śp. Edward Brzostowski, wiceminister rolnictwa i gospodarki żywnościowej oraz prezes PZPN. Organizacji klubowi mogła pozazdrościć krajowa konkurencja. Prowadziłem takich piłkarzy jak Jacek Zieliński, Leszek Pisz, Olek Kłak i Sławek Majak.
Wrócił pan na wybrzeże, do Arki Gdynia. Nie było przykrości z powodu gdańskiego rodowodu?
- Inne czasy, inni ludzie, nie było takich animozji jak dziś. Awansowaliśmy z III ligi do II, wprowadzałem do bramki nastoletniego jeszcze Jarosława Krupskiego. Niewiele osób może poszczycić się pracą we wszystkich największych klubach Trójmiasta - dwóch z Gdańska (Lechia i Polonia) oraz dwóch z Gdyni (Arka i Bałtyk). Poczytuję to sobie za zaszczyt, chociaż w sercu zawsze będę biało-zielony. Trener pracuje tam, gdzie go chcą.
Z Miedzią Legnicą otarł się pan o Ekstraklasę.
- Mimo że z miasta wojewódzkiego ten klub żył wtedy w głębokim cieniu Zagłębia Lubin. Miedziowi włodarze zdecydowanie stawiali na Zagłębie, myśmy mieli w drużynie "odrzuty" z Lubina - kieszonkowy rozgrywający Dariusz Baziuk, Daniel Dyluś, Jarosław Gierejkiewicz, Dariusz Płaczkiewicz, Marcin Ciliński. Mimo to w 1991 r. zajęliśmy w II lidze czwarte miejsce i zagraliśmy w barażu o wejście do Ekstraklasy ze Stalą Mielec, z Adamem Fedorukiem w składzie. Po wygranej 3-1 u siebie (prowadziliśmy 3-0 do przerwy), ulegliśmy 0-3 na wyjeździe. Odszedłem, bo miałem wrażenie, że nie wszyscy gramy do jednej bramki, że nie wszystkim zależy na dobrych wynikach, tak jak mnie. Rok później ta drużyna w bardzo podobnym składzie, jako klub II-ligowy zdobyła Puchar Polski. Już beze mnie.
Ciągnie wilka do lasu, a pana na północ.
- To może dziś wydawać się nieprawdopodobne, ale w pierwszej połowie lat 90. XX wieku to Pomezania Malbork była najwyżej notowanym i najlepiej zorganizowanym klubem z regionu pomorskiego. Tak było dopóki sponsorem była fabryka makaronu "Malma" z jej prezesem Michaelem Marbotem. Warunki do treningu były kiepskie, ale organizacyjnie naprawdę nie mieliśmy na co narzekać. Jacek Manuszewski, Bogusław Lizak, Sylwester Wyłupski czy Marek Kwiatkowski - ci wszyscy piłkarze grali potem w Ekstraklasie.
Wreszcie, po długiej peregrynacji, pod koniec ubiegłego stulecia wrócił pan do Lechii.
- Moje rozstanie z klubem nastąpiło, ponieważ zmienił się zarząd, a mnie jednostronne zmieniono uposażenie. Szatnia była po mojej stronie, co w piłce nie zawsze jest regułą. Jeden z piłkarzy, Maciek Lewna, biegał w koszulce: "Jastrząb Jerzy jest ok". To było miłe.
Potem jeszcze raz pracował pan w Lechii. Przed końcem rozgrywek zmienił pana asystent Marcin Kaczmarek.
- Nie mam żalu, przecież to ja mu podałem rękę, gdy po zerwaniu więzadła krzyżowego wziąłem go do Unii Tczew. Prowadziłem Lechię, walczyliśmy o awans do III ligi, były derby z Gedanią, które przegraliśmy w dramatycznych okolicznościach 3-4, prowadząc wcześniej 3-1. Dostaliśmy bramkę, jakiej nigdy wcześniej, ani później nie widziałem na boiskach. Gedania wykonywała rzut różny, jej zawodnik musnął piłkę, pobiegł dalej. Inny podbiegł do narożnika, podprowadził piłkę w pole karne i z tego padła bramka. Obrońcy stali jak wmurowani, nie wiedzieli, że tak można! Jeden, jedyny raz w życiu coś takiego widziałem, a oglądam mecze wiele lat! Po tym spotkaniu miałem zebranie z zarządem, gdzie sam powiedziałem, że jak następnego meczu nie wygramy to odchodzę. W Sztumie graliśmy z Olimpią, mój były zawodnik Tomek Mazurek strzelił nam w 89. minucie bramkę na 1-1. Potem Marcin Kaczmarek przejął drużynę i wszedł z nią do III ligi.
Przez moment był pan na bocznicy, hobbystycznie prowadząc oldboyów Lechii, ale wrócił pan na karuzelę. Dziś jest pan trenerem w III-ligowym Bałtyku Gdynia.
- Jesteśmy na szóstym miejscu, celem jest pierwsza ósemka. W marcu mamy do rozegrania cztery mecze z wymagającymi rywalami. Potem tabela zostanie podzielona na grupę spadkową i grającą o awans. Po ubiegłorocznym powiększeniu spadnie z III ligi aż osiem drużyn.
O Bałtyku było głośno, gdy padliście ofiarą oszusta, niejakiego Kamila Ż.
- Dziś wszelkie zaszłości są już wyprostowane, wielka w tym zasługa naszego prezesa Jacka Paszulewicza. Niech oznaką normalności będzie to, że po każdej rundzie piłkarze chcieli od nas odchodzić z powodów organizacyjnych, a dziś wszyscy zostają. Co więcej. kilka interesujących nazwisk puka do naszych drzwi. Niech będzie dla nich przykładem przypadek Mateusza Kuzimskiego i jego droga.
Maczał pan palce w jego karierze?
- Mateusz przyjechał na wakacje z Anglii, gdzie miał dobrą, godziwie płatną pracę. Pracowałem wtedy w Unii Tczew, przyszedł z prośbą, że chciałby się poruszać. Namówiłem go, by spróbował swych sił w Bałtyku. Co ryzykujesz? - pytałem. Dziś spełnia marzenia i gra w Ekstraklasie.
Jeszcze o obecną drużynę Lechii chciałem zapytać.
- Na pewno trener Stokowiec dobrze zdiagnozował drużynę, nie szarpie się, nie porywa się z motyką na słońce. Osiągnął historyczny wynik, tego nikt mu nie zabierze. Wydaje mi się, że na jesień coś się popsuło w grze defensywnej Lechii. Nad tym trzeba pracować.
Cieszy się pan, że wreszcie ktoś, po 36 latach powtórzył wasz pucharowy sukces?
- No pewnie, przecież ja im życzę jak najlepiej. Nie chcę narzekać, ale wydaje mi się, że nasz puchar jest przez klub nieco zapomniany, miło by ktoś o nas pamiętał oprócz kibiców. Przecież my też jesteśmy częścią klubu.
Jest pan zadowolony ze swojej trenerskiej drogi?
- Na pewno Lechia była dla mnie fantastyczną trampoliną, ten pierwszy okres w trenerce szedłem jak burza. Puchar Polski, mecze z Juventusem, wizyta u papieża. Bez piłki, by tego nie było.
32 lata i trofeum w roli trenera. Był pan Julianem Nagelsmannem tamtych czasów.
- Coś jest w trójmiejskim powietrzu, bo Czesiek Boguszewicz poprowadził Arkę do pucharu, gdy był jeszcze młodszy, przed trzydziestką.
Potem pańska kariera przyhamowała.
- Zgodzę się, mogłem osiągnąć więcej. Jacek Grembocki, mój były piłkarz mówił, że moje nazwisko padało w kontekście objęcia Górnika Zabrze, gdy on tam grał. Byłem na rozmowach w mocnych wtedy Polonii Bytom i Pogoni Szczecin. Nie żałuję żadnej decyzji, cieszę się z tego co mam. Wciąż praca sprawia mi przyjemność, czuję że wciąż się nie wypaliłem.
Czego życzyć w okrągłą rocznicę urodzin?
- Dwóch rzeczy. Zdrowia i sukcesów sportowych. Wprowadzałem Bałtyk z IV do III i z III do II. Lubię o coś walczyć. Tym czymś może być kolejny awans o klasę wyżej.
Rozmawiał Maciej Słomiński
Więcej na ten temat
PKO Ekstraklasa 07.12.2024 | Lechia Gdańsk | 1 - 0 | Śląsk Wrocław | |
PKO Ekstraklasa 01.02.202514:45 | Motor Lublin | - | Lechia Gdańsk |