Maciej Słomiński, Interia: Rok 2020 był bardzo specyficzny, wiele osób chciałoby, by jak najszybciej się skończył. Z panem chyba jest inaczej. Mateusz Kuzimski, napastnik Warty Poznań: - Rzeczywiście, nie mam prawa narzekać, choć jeszcze parę godzin zostało, poczekajmy z podsumowaniami, wiele może się zdarzyć (śmiech). Rok 2020 będę wspominał pozytywnie, zadebiutowałem w wymarzonej Ekstraklasie. Bardzo cieszę się z miejsca, w którym jestem. Zaryzykuję, że to najlepszy rok w mojej dotychczasowej, piłkarskiej karierze. 13 na 14 meczów rozegranych, w tym 11 od pierwszej do ostatniej minuty. Cztery gole dla beniaminka Ekstraklasy, Warty Poznań. Ma pan bardzo przyzwoite statystyki. - Jak każdy sportowiec odmierzam czas nie latami, a sezonami. Nie chwalę dnia przed zachodem słońca, zobaczymy co wydarzy się w drugiej części rozgrywek. Jestem pełen optymizmu. W przeszłości parę osób postawiło na mnie krzyżyk, cieszę się, że udowadniam, że jednak do czegoś się nadaję. Ma pan kogoś konkretnie na myśli? - Nie, mówię bardziej ogólnie, myślę, że te osoby same to dostrzegają. Warta Poznań nie słynie z ofensywnego stylu gry, jest pan najczęściej osamotniony w linii ataku. Jak z perspektywy samotnego napastnika wypada porównanie gry w I lidze i Ekstraklasie? - W Ekstraklasie intensywność gry jest znacznie wyższa. Obrońcy dają niewiele miejsca na konstrukcję akcji. Nie jest łatwo znaleźć pozycję do strzału, szczególnie przy naszym stylu gry. Tym bardziej cieszę się, że parę razy udało się trafić do siatki. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! No właśnie, który z tych czterech goli był najważniejszy, który dał najwięcej radości? - Tak się złożyło, że moje bramki dawały "Zielonym" punkty. Strzelałem gole na 1-0 ze Stalą Mielec i 2-1 z Wisłą Kraków. Jednak zdecydowanie najlepszym momentem, takim który zapamiętam do końca życia, był mój pierwszy gol w Ekstraklasie - na 1-0 z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Tym bardziej, że ta bramkowa akcja w ogóle się na taką nie zapowiadała. Niewiele zabrakło, aby do pana debiutu w Ekstraklasie w ogóle nie doszło. Przed sezonem negocjacje z I-ligową Arką Gdynia były na finiszu. Pana kontrakt był już na e-mailu. - Zgadza się. Arka przedstawiła mi kontrakt, rozmawiałem telefonicznie z trenerem Mamrotem i panem Kołakowskim. W międzyczasie pojawiła się opcja gry w Ekstraklasie. Trener Warty, Piotr Tworek znał mnie z Chojniczanki, szybko udało się dobić targu. To nie było pana pierwsze podejście do Arki. Do Gdyni mógł pan trafić już dekadę temu. Żółto-Niebiescy grali wtedy na najwyższym szczeblu rozgrywek. - Jesienią 2010 roku Gryf z mojego rodzinnego Tczewa zakończył już rozgrywki w IV lidze, zostałem zaproszony do występów w drużynie Arki w Młodej Ekstraklasie. Wtedy przepisy pozwalały na taki ruch. Dostałem normalny płatny kontrakt, choć tylko na miesiąc. Grałem w jednej drużynie z Mateuszem Szwochem czy Rafałem Siemaszko. Nieźle pokazałem się jako 19-letni chłopak, w dwóch meczach strzeliłem dwie bramki - Legii Warszawa i Śląskowi Wrocław. To było fajne przetarcie, grałem m.in. przeciw Danielowi Łukasikowi i Rafałowi Wolskiemu, Piotrowi Ćwielongowi i Łukaszowi Madejowi. To była połowa rozgrywek, miał pan ważny kontrakt z Gryfem, Arka musiała zapłacić. - W Tczewie ktoś liczył na szybki zarobek, dlatego rzucili zaporową kwotę - 100 tysięcy złotych. Arka nie była skłonna tyle dać, ale jako że moje miasto rodzinne sympatyzuje z tym klubem, kibice wpadli na pomysł zrzutki, by zebrać pieniądze i mnie wykupić. Inicjatywa wyszła z kręgów kibicowskich, nie klubowych. Ostatecznie kwoty nie udało się zebrać, nie wiem, ile zabrakło. Mnie na pewno było miło, że kibice mnie cenią. Na początku grudnia stał się pan bohaterem głośnego reportażu brytyjskiej BBC. - Byłem zaskoczony. Zarówno tym, że ktoś chce ze mną rozmawiać, jak i echem, jakim odbił się ten materiał. Anglicy znaleźli chłopaka, który przebywał u nich nie po to, by grać w piłkę, a w celach zarobkowych, a kilka lat później strzela bramki w lidze w innym kraju. Rozmawialiśmy w sumie jakąś godzinę, wspólnie z tłumaczem, by nie popełnić jakiejś gafy, jak inny polski piłkarz kilka lat temu (śmiech). Słynny "solić kiper"! Czy pracując przy obróbce warzyw w Anglii wciąż wierzył pan w karierę piłkarską? - Sam wyjazd do Anglii wyraźnie wskazywał, że nie wiążę swej przyszłości z piłką. Starałem się jednak podtrzymywać formę, po pracy biegałem, chodziłem na siłownię, grałem na siódmym ligowym poziomie. Nie będę kłamał, że nie było chwil zwątpienia. Dziś jest pan w Ekstraklasie. - Wiara nigdy do końca nie zgasła. W czasie wakacji wróciłem do Polski, dostałem propozycję z III-ligowego Bałtyku Gdynia i stanąłem przed poważnym dylematem: czy kontynuować dobrze płatną pracę w Anglii, czy za mniejsze pieniądze starać się gonić piłkarskie marzenia? Postawiłem wszystko na futbolową kartę, zdarzały się finansowe poślizgi, jednak koniec końców nie mogę na Bałtyk złego słowa powiedzieć. Dobrze wykonywałem swoją pracę, w drugim sezonie w Gdyni zdobyłem w lidze 26 goli i zostałem dostrzeżony przez I-ligową Bytovię, stamtąd poszedłem do Chojniczanki. Dziś jestem w Warcie. Pana akcje idą w górę, ale gdy spojrzy się na skład "Zielonych" jedno nazwisko zdecydowanie rzuca się w oczy - chodzi oczywiście o Łukasza Trałkę. - To nasz lider na boisku i poza nim. Osoba bardzo potrzebna naszej niedoświadczonej drużynie. Warto zamienić z nim choć kilka słów, od razu człowiek korzysta. Prawie 400 meczów w Ekstraklasie nie wymaga komentarza, jego podpowiedzi są na wagę złota. Zawodnik bardzo inteligentny i mocny mentalnie. W meczu z Wisła Kraków nie wykorzystał rzutu karnego, ale nie załamał się i potem poprowadził nas do zwycięstwa. Warta rozgrywa mecze ligowe w Grodzisku Wielkopolskim. Jak wyglądają kwestie bazy "Zielonych"?- Na co dzień trenujemy w poznańskim "Ogródku", na mecze jeździmy do Grodziska. Lepiej byłoby grać i trenować w jednym miejscu. Na to nie mamy wpływu. Raków Częstochowa pokazał, że można dobrze punktować poza domem. Warta więcej punktów zdobyła na wyjazdach, chociaż dla nas każdy mecz jest właściwie wyjazdowy. W rundzie wiosennej musimy to zmienić i wygrywać w Grodzisku. Na koniec chciałem zapytać o pana cele na ten sezon. Do tej pory cztery gole, to ile na koniec rozgrywek? 10 bramek? - Nie określę swoich indywidualnych celów publicznie, nie chcę na siebie nakładać presji. Wiadomo z czego rozlicza się napastników, chcę strzelać - im więcej, tym lepiej. Pomóc sobie i drużynie. Tabela nie kłamie - na jej końcu znajduje się trzech beniaminków. Podbeskidzie ma dziewięć punktów, Warta i Stal Mielec - po 13. Do I ligi spada tylko jedna drużyna. - Jestem przekonany, że możemy się spokojnie utrzymać. Bez względu na rywala musimy walczyć o punkty. Wierzę, że suma piłkarskiego szczęścia równa się zero. Mieliśmy mecze, w którym nie mieliśmy prawa stracić punktów, a tak się działo. Wierzę, że na wiosnę szczęście nam dopisze i los odda to co zabrał. Rozmawiał Maciej Słomiński Tego jeszcze nie widziałeś! Sprawdź nowy Serwis Sportowy Interii! Wejdź na sport.interia.pl!