Dariusz Motała: Lech Poznań nie ma prawa się tak tłumaczyć
- Lech Poznań powinien jechać do rywala i robić swoje. A piłkarze słyszą: "Wyjdzie następnym razem", "spokojnie, w sezonie jest 30 meczów" itd. To ciągłe szukanie usprawiedliwień musi mieć wpływ na zespół. Smutna prawda jest taka, że dziś w Polsce nikt nie ma respektu przed Lechem - mówi Dariusz Motała.
Bartosz Nosal, Interia.pl: Stwierdziłeś niedawno, że projekt Piotra Rutkowskiego ma szanse wypalić, ale brakuje odwagi, polotu i trochę szaleństwa. Współpracowałeś przy Bułgarskiej i z obecnym właścicielem-prezesem Lecha, i z Dariuszem Żurawiem oraz Tomaszem Rząsą, więc możesz czuć się trochę niezręcznie, ale to pytanie dręczy wszystkich kibiców w Poznaniu. Czemu znowu wszystko poszło nie tak?
Dariusz Motała, były dziennikarz Canal Plus, team manager w Lechu Poznań, dyrektor sportowy w GKS Katowice, Zagłębiu Lubin i Odrze Opole: - Myślę, że kryzysu Lecha nie możemy zamykać tylko w kadencji trenera Żurawia i dyrektora Rząsy. Zastanawiałem się, kiedy ostatnio Lech był w stanie utrzymać stały, wysoki poziom przez 2-3 sezony. Musimy się cofnąć do kadencji Mariusza Rumaka, gdy było najpierw 4. miejsce, potem dwa wicemistrzostwa i w końcu mistrzostwo już za Macieja Skorży, po którym nastąpił głęboki kryzys. Niestety, w tej dekadzie sukcesy są jak takie pojedyncze strzały, wyskoki, jak teraz awans do Ligi Europejskiej. Przy okazji: to stara sprawa, ale jako kibic nigdy nie zrozumiem tego, jak można było odpuścić mecz w Lizbonie, by wystawić pierwszy skład na Podbeskidzie... Uważam, że obecna kadra Lecha nie jest tak zła, jak wskazują na to wyniki. Zastanawia mnie, jak to jest, że na początku nowi piłkarze są w bardzo dobrej formie, a po roku są cieniem samego siebie. Satka, Ramirez, Kostewycz w pierwszej fazie prezentowali się świetnie, a z czasem stracili swoje walory. Ostatnio padły słowa o problemach z murawą, były też inne usprawiedliwienia. Lech to nie jest klub, który powinien się tak tłumaczyć. On wręcz nie ma prawa się tłumaczyć. Powinien jechać do rywala i robić swoje. Takie komunikaty, to ciągłe szukanie usprawiedliwień, musi mieć wpływ na zespół. Piłkarze słyszą: "Nie wyjdzie teraz, wyjdzie następnym razem", "spokojnie, w sezonie jest 30 meczów" itd. Smutna prawda jest taka, że dziś w Polsce nikt nie ma respektu przed Lechem. Raków przyjechał do Poznania na ćwierćfinał Pucharu Polski i zrobił tu, co chciał.
W temacie komunikacji, ale z kibicami, Lecha Poznań czeka też spora zagwozdka, bo zbliża się jubileusz stulecia klubu, a nawet na najlepszych pomysłach na jego obchody cieniem mogą się położyć kiepskie wyniki sportowe.
- Można powiedzieć, że z kibicem zawsze najlepiej jest komunikować się wynikami, trofeami i zwycięstwami. Nie wiem, czy nawet najlepsze akcje społeczne czy marketingowe wystarczą, jeśli nie będzie wyniku sportowego. Legia zapowiedziała na stulecie klubu mistrzostwo i je zdobyła. To było, w takim sportowym ujęciu, bezczelne. W Lechu coś podobnego pewnie nie nastąpi, bo klub jest w innym momencie. Tym niemniej, kibice oczekują zdecydowanych ruchów. Pewnie nie tyle samej deklaracji, że "Kolejorz" ten tytuł zdobędzie, co prawdziwej walki od pierwszej kolejki do ostatniej kolejki. Jeśli minimalnie się nie uda, jeśli ktoś będzie odrobinę lepszy - trudno, kibice powiedzą: "zrobili, co mogli". Taka sytuacja, jaką mamy dziś, gdy na początku marca, Lech jest po sezonie, to coś niewyobrażalnego.
Mam wrażenie, że władze Lecha Poznań, nawet jeśli słyszą, co mówi im otoczenie - kibice czy dziennikarze - to nie słuchają. Zamykają się w swoim sposobie myślenia.
- Zdaję sobie sprawę, że gdy jesteś wewnątrz klubu, gdy w nim pracujesz, pewne sygnały odbierasz inaczej. Mnie jednak zawsze interesował pogląd tych, którzy nie są w tym sosie, ludzi z zewnątrz. Ich opinie uważałem za cenne. Wymiana myśli tylko ze współpracownikami - to za mało. Zastanawiam się, jakie jest pole widzenia obecnych władz klubu. Mam wrażenie, że Lech boi się podpowiedzi z zewnątrz. Łączę tę obawę ze strachem o to, że np. jakiś pomysł wypłynie do informacji publicznej wcześniej niż trzeba. Ale to nadal byłby dobry pomysł.
Napisałeś też ostatnio, że w Polsce przeceniamy rolę dyrektora sportowego, że oni nadal znaczą dużo mniej niż np. w Bundeslidze. Ok, ale to przecież też jeden z zarzutów do Piotra Rutkowskiego, że nie chce się podzielić władzą. Wielu kibiców uważa, że nawet jeśli w Lechu jest dyrektor sportowy, to niewiele zmienia, bo Tomasz Rząsa uchodzi za człowieka koncyliacyjnego.
- Polskie kluby nie mówią dyrektorom sportowym: masz tu trzy miliony, rób co chcesz. Nie, zadaniem dyrektora sportowego jest wyłapanie turbookazji, zwłaszcza na rynku zagranicznym. Uważam, że jest za to dużo do zrobienia, jeśli chodzi o polski rynek. Lech powinien osłabiać konkurencję i wyciągać najlepszych graczy z innych klubów, to też pokazuje siłę. Jasne, taka polityka może się kłócić z systemem dobrze funkcjonującej akademii i wprowadzaniem wychowanków, w czym Lech jest najlepszy w Polsce. To istotne ograniczenie w działaniu potencjalnego dyrektora sportowego. A jednak uważam, że "Kolejorz" ściąga za mało ligowców, którzy jeszcze nie chcą wyjechać, a jednocześnie mogą być istotnym wzmocnieniem.
Jak Alan Czerwiński.
- Tak, przy czym pomysł ściągnięcia go był w klubie już dawno. Przeciwnik mojego punktu widzenia może powiedzieć, że z nim w składzie nie mógłby się rozwinąć Robert Gumny, jasne. Ale przecież przykładów piłkarzy, których można było ściągnąć, ale trzeba było dostrzec w nich potencjał, jest sporo, myślę choćby o Kamilu Piątkowskim zanim przeszedł on do Rakowa. Nawet jako Odra Opole próbowaliśmy go sprowadzić, ale wybrał inaczej. Moim zdaniem Lech mógłby próbować podpisywać dłuższe umowy z młodymi piłkarzami i zostawiać ich na wypożyczeniu w macierzystym klubie na sezon czy dwa. Iwo Kaczmarski błysnął w Koronie jako 16-latek, dziś też jest już w Rakowie. Dla mnie to przegapiona okazja. Lech ma gotówkę, więc mógłby inwestować w takie młode talenty, mógłby wydawać ją inaczej niż to robi. Inna sprawa jest taka, że Lech szuka zawodników, którzy nie wchodzą w kominy płacowe, nie płaci najwięcej w Polsce, to nie jest klub pierwszego wyboru w kraju.
Lech jest drugim wyborem po Legii?
- Pewnie średnią płac ma drugą, ale są zespoły, które pojedyncze kontrakty mogą płacić większe niż Lech.
Czy myślisz, że Lech Poznań zdecyduje się na zatrudnienie nowego dyrektora sportowego, który dostanie dużo większe kompetencje, z którym Piotr Rutkowski realnie podzieli się władzą w kwestiach sportowych? Wśród plotek padło nazwisko Artura Płatka.
- Pytanie, czy taka silna osobowość, zgodziłaby się na to, by nie mieć decydującego głosu w temacie trenera czy wszystkich transferów. Bo taki silny dyrektor musiałby być też twarzą całego projektu, twarzą budowania zespołu. Nie prezes, nie trener, a właśnie dyrektor sportowy. Uważam, że krok po kroku pewne zmiany w tym kierunku w Lechu następują, pewne mury są kruszone. Ale struktury klubu nie da się wywrócić w ciągu jednego roku. Nie sądzę, by latem pojawił się tu ktoś w pełni niezależny od zarządu.
Ostatni raz widzieliśmy się latem, na derbach Poznania, ale niższego szczebla, między Lotnikiem a Polonią Poznań. Czym się teraz zajmujesz?
- Od września jestem dyrektorem niepublicznego liceum sportowego GES Sport Academy przy szkole Gaudium Et Studium. Mamy na razie jedną klasę, 24 uczniów, niedługo ruszy kolejny nabór. Szkolenie nadzoruje Jerzy Cyrak, asystent Mariusza Rumaka z Lecha. Chcemy stworzyć dobrą ofertę edukacyjną i do tego mieć klasy o profilu sportowym. Działamy inaczej niż wiele szkół sportowych, gdzie edukacja jest na drugim planie. W GES-ie stawiamy sobie ambitny cel: połączyć wysoki poziom edukacyjny z rozwojem sportowym.