Partner merytoryczny: Eleven Sports

Tomasz Korynt: Głowa nie tylko do strzelania

Tomasz Korynt ma zdecydowanie ciekawy życiorys. Syn wybitnego reprezentanta Polski, wychowanek Lechii Gdańsk, z której przeszedł do Arki Gdynia(!), by z niej odejść za miedzę do Bałtyku. W ten sposób skompletował swoisty trójmiejski hat-trick. W międzyczasie znalazł czas by w trybie dziennym skończyć Politechnikę Gdańską. Zdecydowanie jednak identyfikuje się z Arką, w której spędził najlepszy piłkarski czas i jej dotyczyła rozmowa.

Adam Marciniak po meczu Lech - Arka. Wideo/Andrzej Grupa/INTERIA.TV

Maciej Słomiński, Interia: Od przybytku głowa nie boli, a od goli? Pana znakiem firmowym była fantastyczna gra tą częścią ciała, niczym innego trójmiejskiego goleadora, Andrzeja Szarmacha.

Tomasz Korynt, najlepszy strzelec Arki Gdynia w Ekstraklasie: - Wbrew pozorom głową strzeliłem nawet nie połowę moich bramek. Statystyki nie były tak rozwinięte jak dziś, ale było to bardziej koło czwartej części. Głową można nie tylko strzelać, możną nią też piłkę zgrać, przedłużyć i nią pomyśleć.

41 goli dla Arki w Ekstraklasie daje panu zdecydowane prowadzenie w tabeli strzelców gdyńskiego klubu. Następny w kolejności Janusz Kupcewicz ma 26 trafień, ale on swego dorobku nie powiększy w przeciwieństwie do trzeciego na podium Rafała Siemaszki, który ma 18 bramek. Tak czy owak może Pan spać spokojnie.

- W pewnym momencie czułem na plecach oddech Marcusa, który sporo strzelał i przegonił mnie w ogólnej klasyfikacji strzelców, tyle że on większość trafień zaliczył na niższym szczeblu.

Marcus powoli kończy karierę, następców na horyzoncie nie widać.

- Rotacja zawodników jest obecnie większa niż kiedyś. Nie spędziłem w Arce Bóg wie ile czasu, pięć sezonów, z czego ten ostatni można spisać na straty. Raz, że spadliśmy z ligi, dwa że zdobyłem zaledwie jednego gola.

Z obecnej kadry Arki ligowym obserwatorom wpadł w oko Gruzin Dawit Schirtładze.

- Szkoda że pod koniec rundy jesiennej złapał kontuzję, bo sporo wnosił do ofensywnych poczynań Arki. Może nie jest wybitny biegowo, ale sprytny, dobrze utrzymujący się przy piłce, niezły w grze kombinacyjnej i zespołowej. Obok czterech strzelonych bramek zaliczył kilka asyst.

Konkurencję Gruzin ma mocno ograniczoną. Holendrowi Fabianowi Serrarensowi liczono mecze bez celnego strzału na bramkę. Rafał Siemaszko jest niemalże legendą Arki, ale jego kariera ma się ku końcowi.

- Rafał wchodząc na końcówki może jeszcze stworzyć zagrożenie pod bramką rywala, do końca bym go nie skreślał. Moim zdaniem przy braku Schirtladze, na środku ataku trener Arki powinien postawić na Macieja Jankowskiego, który grając na skrzydle nie pokazuje wszystkich swoich walorów. Jankowski jest jedynym, poza wysokimi stoperami, zawodnikiem, który potrafi grać głową.

Siedzimy w barze o nazwie i adresie Olimpijska 5. To dziś siedziba Arki, pod tym samym adresem zdobywał pan ekstraklasowe gole dla Bałtyku Gdynia. Szczególnie o jednej z nich opowiadano jeszcze długo na gdyńskich podwórkach i skwerach.

- W meczu ze Stalą Stalowa Wola zachowałem się dosyć sprytnie. Gdy bramkarz podrzucił piłkę by ją wykopać w pole, zaszedłem go od tyłu, trąciłem głową i skierowałem do pustej bramki. Kuriozalny gol. W tej chwili byłoby to raczej niezgodne z przepisami.

Grał pan na obu gdyńskich stadionach - przy Ejsmonda i Olimpijskiej. Gdzie się lepiej strzelało?

- Nie da się tego porównać, to był inny czas. Arka miała zawsze więcej kibiców, inna atmosfera panowała na jej stadionie. Natomiast czas spędzony w Bałtyku też wspominam bardzo dobrze, zanotowaliśmy awans do Ekstraklasy, strzelałem bramki w zwycięskich barażach z Piastem Gliwice.

Nie możemy uciec od najważniejszej części ciała. Głowa służyła panu nie tylko do strzelania goli. Dziś studia może skończyć niemal każdy, na czele z zaocznym AWF, ale studia dzienne na Politechnice Gdańskiej w latach 70. XX wieku to było coś. Pan je skończył i to w dodatku w trybie dziennym. Jak to było w ogóle możliwe do pogodzenia z zawodowym graniem w piłkę?

- Zaczynałem studia będąc zawodnikiem Lechii. Nie było łatwo, na pewno pomógł fakt, że budynek Politechniki jest dosłownie przez płot ze stadionem przy Traugutta. Na treningi miałem niedaleko, przez płot skakałem prędzej niż Wałęsa (śmiech). Na wykładach najczęściej nie bywałem, ale koledze kupiłem długopis i kalkę, przez którą robił notatki. O ksero nie było wówczas mowy. Dużo uczyłem się sam, "na szczęście" na mecze wyjazdowe czy w Lechii czy w Arce mieliśmy daleko, więc wkuwałem po drodze. Bardzo często po południu trenowałem sam, albo indywidualnie z piłką z trenerem Ryszardem Kuleszą. Czasem przyszły selekcjoner zostawiał mi rozpiskę i biegałem 10 x 200 metrów plus 20 x 100 metrów w samotności. Nie oszukiwałem, bo nie było kogo. Najwyżej siebie, ale przecież nie o to chodzi.

Profesorowie nie stosowali taryfy ulgowej gdy widzieli, że to Pan?

- Nie ukrywam, że niektórzy z nich okazywali zrozumienie. Gdy egzaminy pokrywały się z meczami czy zgrupowaniami mogłem je zdawać w innym terminie. Ale jak już dochodziło do nich, nie było pobłażania. Profesor od geometrii wykreślnej męczył mnie przez ponad dwie godziny. 

Może był lechistą, a pan kończąc studia będąc już arkowcem?

- Pracę dyplomową broniłem w środę rano 4 czerwca 1980 roku. O 17 graliśmy z GKS-em Katowice, strzeliłem dwie bramki w meczu wygranym 2-1. To był dobry dzień.

Czyj to pomysł te studia? Pana, mamy, taty? A może was wszystkich?

- Oboje rodzice powtarzali, że nauka jest najważniejsza, że piłka obok. Ojciec jako trener trampkarzy sprawdzał chłopcom oceny. W domu panowała atmosfera mobilizacji do nauki.

Pana ojciec był legendą Lechii. Po kolejnym nieudanym szturmie na bramy Ekstraklasy z drugoligowego Gdańska z Bogusławem Kaczmarkiem przeszliście do ekstraklasowej Gdyni.

- Miałem jeszcze dobrą propozycję z Widzewa, który właśnie stawał się Wielki. Życie to sztuka wyborów. Może byłoby więcej sukcesów w Łodzi? Z drugiej strony w Trójmieście była dziewczyna, jeszcze nie żona. Sprawy sercowe miały wpływ.

Tomasz Korynt/Wojciech Stróżyk/East News
Ekstraklasa. Arka straciła gola zza połowy boiska. Wideo/INTERIA.TV

O napisy jakie długo były widoczne w Gdańsku, że jest Pan zdrajcą, nie będę pytał. Wszystko zostało powiedziane. Chciałem zapytać o co innego - jak pan student Politechniki odnajdywał się w mało intelektualnym środowisku piłkarzy?

- W Arce akurat mieliśmy dość ciekawe grono, kilku studentów - Andrzej Dybicz po studiach ekonomicznych, Czesław Boguszewicz, Andrzej Bikiewicz i "Bobo" Kaczmarek po AWF-ie. Nie bywaliśmy liderami tabeli, ale tylu żaków co my nie miał nikt inny w Ekstraklasie. Odpowiadając na pytanie: intelektualnych debat nie toczyliśmy. O mechanice nikomu nie opowiadałem, nikt tego nie był ciekaw.

Najlepszy mecz pana Arki?

- Chyba 3-0 z Legią Warszawa, z Deyną, Ćmikiewiczem, Smolarkiem, Janasem i Kustą w składzie. Wynik ustalono po 38 minutach, a prasa pisała o koncercie dwóch Panów K. Chodziło o Janusza Kupcewicza i mnie.

W ciemno obstawiam, że z 41 goli dla Arki większość padła po podaniach Kupcewicza, brązowego medalisty mundialu w Hiszpanii.

- Janusz był reżyserem gry, ale siły w pomocy naszego zespołu były rozłożone równomiernie. Andrzej Dybicz i Bogusław Kaczmarek nie tylko specjalizowali się w odbiorze piłki, ale umieli też doskonale ją rozegrać. "Bobo" jest kojarzony głównie jako trener ale jako zawodnik był bardzo ambitny, dobry technicznie. Doskonale też potrafili obsłużyć mnie skrzydłowi. Dwie bramki w jedynym naszym boju pucharowym z Beroe Stara Zagora zdobyłem po dośrodkowaniach Wiesława Kwiatkowskiego.

Ojciec był pana najsurowszym recenzentem?

- Był moim trenerem już w trampkarzach. Zza linii częściej zwracał mi uwagę niż reszcie chłopców. Coś tam pod nosem mu odpowiadałem, nie za bardzo się z tym zgadzałem. Raczej jego metodą było wskazywanie niedociągnięć, a nie chwalenie, chociaż w późniejszym okresie zdarzało się to również.

Do końca był takim zadziorą? Pamiętam Ppna Romana z imprezy z okazji 70-lecia Lechii, której został ogłoszony najlepszym piłkarzem w historii ex aequo ze Zdzisławem Puszkarzem. Podchodzą dziennikarze z gratulacjami za wygraną, na co pan Roman ostro zareagował: jaka wygrana? Dzidek to mój wychowanek, ale jakie on ma sukcesy w porównaniu ze mną? Był bardzo wzburzony.

- Musiałem ojca uspakajać i sytuację łagodzić. Z wiekiem pewne rzeczy zamiast stępić to się wyostrzyły. Poza tym miał sporo racji, miał prawo się zdenerwować - Dzidek był świetnym piłkarzem, ale rozegrał jeden mecz w kadrze, a ojciec 35. To tak jakby dziś Lewandowski zremisował w plebiscycie z piłkarzem z ligi polskiej.

Chodziliście z ojcem zarówno na mecze Arki jak i Lechii.

- Kiedyś znajomi arkowcy zaprosili mnie na piwo przed jednym z meczów derbowych. Pub napchany do granic możliwości. Kibice Arki zaczęli śpiewać niecenzuralne piosenki o Lechii. Ojciec się wkurzył i odebrał jako atak na siebie. "Ja reprezentant Polski, a oni mnie tak przywitali!".  Musiałem go uspokajać i wyprowadzić, bo by mi zszedł na serce. Wziął to do siebie, niepotrzebnie. Za chwilę szła grupka arkowców śpiewając bardziej kulturalnie, ojciec się rozpromienił: o zobacz jacy fajni kibice! Zupełnie zapomniał o nieprzyjemnym incydencie sprzed chwili.

Pan Roman do samego końca był w dobrej formie. Odszedł w wieku 89 lat.

- Oprócz rzeczywiście słabej pamięci, fizycznie był na medal. Wszystkie wyniki badań na świetnym poziomie. Cały czas był radosny, zadowolony z życia, o to przecież chodzi.

Liga startuje zaraz - czy widząc sytuację Arki w tabeli zachowuje pan spokój?

- Oj nie, nie można być spokojnym. Przed sezonem zakładałem, że Arka nie będzie w czołówce tabeli i miałem rację. Będzie do końca ciężka walka o utrzymanie. Poza sportową, niepokoi trudna sytuacja organizacyjna. Miasto się wycofało, wiadomo dlaczego, nie wiadomo kiedy wróci. Wierzę w utrzymanie Ekstraklasy w Gdyni. Bardzo ważna jest atmosfera w drużynie. Mam nadzieję, że ten konflikt między kibicami a właścicielami nie przeniesie się na zespół.

Jest Michał Nalepa, który się identyfikuje z Arką, da się pokroić za klub.

- No tak mamy jednego, kiedyś było dziesięciu takich albo chociaż ośmiu. Czy obcokrajowcom będzie aż tak bardzo zależało?

Słyszy się prawie same pozytywne opinie o trenerze - Serbie Aleksandarze Rogiciu.

- Wiem, że sztab chwali sobie współpracę z trenerem. Słucha uwag, nie udaje najmądrzejszego. Dużo analizuje.

Pan jest długowieczny jak ojciec - wciąż w wieku 66 lat żwawo porusza się po boisku.

- Kończyłem zawodowe granie w Orle Choczewo w wieku 45 lat w 1999 roku. Jeszcze może bym pograł trochę tylko szczękę mi złamali. To była IV liga (czyli dzisiejsza III liga, wyżej niż dziś grają rezerwy Arki), strzeliłem w sezonie 34 bramki. W meczu z Gryfem Słupsk chciałem uderzyć piłkę głową...

...znowu ona!

- Obrońca dosięgnął mnie od tyłu, nos złamany, górna szczęka spadła. I to był koniec. Trzy miesiące byłem zadrutowany, jadłem przez słomkę.

Wiemy już, że głowa się Panu przydawała. A studia?

- Kończyłem kierunek samochody i ciągniki. Myślałem, że po zakończeniu kariery będę miał warsztat samochodowy i wykorzystam nabytą wiedzę, stało się inaczej. Przez jakiś czas prowadziłem firmę transportową, zainspirował mnie Józef Młynarczyk. Obecnie za znajomymi mamy wiatraki za Grudziądzem, tym się zajmuję. Nie narzekam, interes się kręci, wiatraki też, dziś mocno wieje (śmiech).

Rozmawiał Maciej Słomiński

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem