Zimowe transfery Legii? Same niewypały
Legia ma już siedem punktów przewagi nad Pogonią Szczecin i Rakowem Częstochowa. Gdyby nie fakt, że całkiem niedawno udawało się jej roztrwonić taką przewagę, można by uznać, że nikt już ekipy Czesława Michniewicza nie dogoni. Do zakończenia rozgrywek pozostaje jeszcze 10 kolejek, do zdobycia jest 30 punktów, mistrza czekają między innymi mecze z Pogonią i Lechem, w polskiej lidze każdy może wygrać z każdym, ale…
Ewidentnie widać, że drużyna z Warszawy robi postępy. Coraz bardziej rozwijają się zawodnicy, którzy grali poniżej swoich możliwości (Kapustka, Luquinhas, Slisz). Zespół ustawiany jest inaczej niż za czasów Aleksandara Vukovica, inaczej rozłożone są akcenty, akcje próbuje się budować środkiem boiska, wymieniając wiele podań. Legioniści wyprowadzają piłkę własnego przedpola starannie, sporo ryzykując, a nie posyłając długą piłkę do przodu. Przebłyski miewają młodzi. A to Skibicki, a to Włodarczyk czy Kostorz. Zachwycać się tym trudno, zdarzają się takie wpadki jak z porażki z beniaminkami (Stal Mielec, Podbeskidzie) czy w Pucharze Polski (Piast Gliwice), ale generalnie coś pozytywnego w tym zespole zaczyna się dziać. Potencjał jest przez Michniewicza w miarę dobrze wykorzystywany, punkty Legia zdobywa systematycznie, nawet kiedy ta ma tylko lekką przewagę. Zdarzają się serie zwycięstw, które w polskiej lidze od razu windują drużynę ponad resztę stawki.
Pewnie byłoby jeszcze lepiej, gdyby w zimowym okienku transferowym ekipa została realnie wzmocniona. Krótko po zamknięciu okna transferowego, śmiało jednak już można ocenić, że na razie są to właściwie same niewypały. Pozyskani zawodnicy nie tylko nie są wzmocnieniem w kontekście rywalizacji na arenie europejskiej latem, ale nawet teraz tylko na krajowym podwórku. Owszem obrońca Artem Szabanow z Dynama Kijów grywa już nawet w pierwszym składzie, ale może on co najwyżej pełnić rolę solidnego wypełniacza, kiedy drużyna znajdzie się w tarapatach kadrowych. Bez gwarancji jakości. Zdążył już zresztą zawalić mecz z Piastem. Jego rodak napastnik Nazaryj Rysyn imponuje pewnością siebie, nawet nieco przesadną. Ale tylko poza boiskiem. Jest kompletnie nieprzygotowany do gry. W sparingu rezerw z IV-ligowym Zawiszą Bydgoszcz niczym się nie wyróżnił i zszedł z boiska z kontuzją. Uchodzący ponoć za duży talent 20-letni Albańczyk Ernest Muci zagrał pół mecz z Górnikiem Zabrze, ale widać, że to gracz podwórkowy. Może i wyróżniał się w swojej ojczyźnie, ale pewnie dlatego, że nie ma tam wielkiej presji, rywale na wiele pozwalają, liga nie jest fizyczna. Muci gra jak zawodnik z Centralnej Ligi Juniorów. Dopóki nie podbiegnie do niego rywal i ostro nie zaatakuje, prezentuje się nawet dobrze...
Uzbek Jasur Jakszibojew jest w tym gronie nowych legionistów piłkarsko zdecydowanie najlepszy, za to zupełnie nieprzygotowany fizycznie i przede wszystkim mentalnie do zmiany klimatu. Przybysz z bardzo odległej strefy kulturowej i religijnej ma problem z aklimatyzacją w Warszawie. A że jest raczej introwertykiem, o kontakt z nim bardzo trudno. Poza tym dołączył do drużyny, która była już po zimowym okresie przygotowawczym, czyli w najgorszym dla niego możliwym momencie na walkę o miejsce w składzie.
Reasumując, ktoś w Legii narobił zakupów na ostatniej przecenie, ale raczej po to, aby jakieś transfery przeprowadzić, a nie realnie wzmocnić drużynę. To swego rodzaju alibi przed opinią publiczną. Chcieliście transferów, to macie.
Doszukiwać się w tym jakiegoś sensu albo strategii nie sposób. Nawet charakterystyka nowych zawodników ani pozycje, na których występują, nie pokrywają się z najpilniejszymi potrzebami drużyny. Nie jest żadną tajemnicą, że źródłem pozyskiwania choćby graczy z Ukrainy zostało odkryte dopiero podczas zgrupowania w Dubaju i gry kontrolnej z Dynamem Kijów.
Dyrektor sportowy Radosław Kucharski okazyjnie złapał dobry kontakt i strony postanowiły, że dobiją jakiegoś targu. No i w pakiecie zostanie dorzucony jeszcze jeden zawodnik, który nie ma szans na grę w Dynamie (Rusyn). Z całym szacunkiem, ale zapewnienia o długofalowej strategii, obserwacjach, wnikliwym skautingu, zakrawają na brednie.
Jasne, że brak spektakularnych wzmocnień wynika z niewesołej sytuacji ekonomicznej Legii i to akurat można nawet zrozumieć. Nikt się nie spodziewał, że przez tak długi czas klub zostanie pozbawiony wpływów z tzw. dni meczowych, które dla warszawskiej drużyny były większe niż w większości klubów. Nikt nie zakładał pandemicznego kryzysu.
Jeśli klubu jednak nie było stać na transfery, to po prostu nie należało robić fasadowych wzmocnień i nadwyrężać budżetu na graczy, którzy do końca sezonu i tak tylko będą gdzieś tam ocierać się o pierwszy zespół, nieustannie dochodzić do formy i całkiem przyzwoicie kasować.
Kibice z pewnością nie obraziliby się, gdyby usłyszeli jasny komunikat: nie stać nas, stawiamy na tych co mamy, a zamiast nowych z zewnątrz mocniej promujemy swoją młodzież. Wbrew pozorom kilku rozwojowych zawodników z akademii w szerokiej kadrze się znajdzie. Nawet jeśli bardzo nie pomogą, to rozwiną się w tym czasie, zwiększą swoją wartość, będą gotowi na następne sezony. A w obecnej sytuacji, kiedy jednak sięgnięto po kilku obcokrajowców i jakieś pieniądze w nich zainwestowano, to jednak pojawi się presja, aby z nich korzystać. Kosztem młodych Polaków oczywiście.
Nie oszukujmy się, mimo tych kłopotów, Legia jest na autostradzie do obrony mistrzostwa Polski. Dalej jest jednak ściana. Z taką strategią personalną, nawet druga Liga Europy, która za moment zostanie powołana przez UEFA do życia, to będą zbyt wysokie progi.