Aby ratować Legię, Mioduski sam się powinien odsunąć
Znęcanie się nad Legią, to od minionego czwartku ulubiony sport w tzw. środowisku piłkarskim. Skalę klęski mistrza podkreślił jeszcze Lech, który uporał się z aż czterema rywalami na drodze do Ligi Europy, ratując honor polskiej piłki klubowej. Klub z Poznania jednocześnie wskazał, że dotychczasowe problemy naszych drużyn na arenie międzynarodowej z awansem do rozgrywek drugiej kategorii w Europie, to nie jest kwestia budżetu, ale umiejętnego zarządzania. I właśnie z powodu permanentnych błędów w tej kwestii właściciel Legii Dariusz Mioduski powinien się czym prędzej... przesunąć. Dla dobra swojego i klubu - pisze specjalnie dla Interii Cezary Kowalski, który będzie u nas regularnie komentował postawę "Wojskowych" w swym cyklu "Z pazurem".
Żeby nie było żadnych wątpliwości: Mioduski to bardzo inteligentny menedżer, człowiek z klasą, który pięknie potrafi wypowiadać się w mediach, wywiady z nim są ciekawe, a programy telewizyjne w których przestawia wizję rozwoju, ogląda się z otwartą buzią. Problem w tym, że robi zupełnie inaczej niż mówi. Jego impulsywne reakcje, decyzje podejmowane pod wpływem chwili błyskawicznie rujnują to wszystko co niby starał się wypracować i co istniało jedynie w sferze werbalnej.
Wymienił siedmiu trenerów, trzech dyrektorów sportowych, niezliczoną liczbę ludzi w strukturach klubu za swojej kadencji, a Legia po tych manewrach ani razu nie zagrała w europejskich pucharach. Jego poprzednik, z którym się skłócił Bogusław Leśnodorski, któremu zarzucano rozrzutność, pewną niefrasobliwość i działanie na zasadzie instynktu w europejskich rozgrywkach występował systematycznie. I takie są fakty, czy się to komuś podoba czy nie, czy kibicuje jednemu czy drugiemu.
Właściciel Legii musi zrozumieć, że jego ruchy powodują bałagan, że popełnia wciąż te same błędy przez co klub drepcze w miejscu zamiast się rozwijać i wciąż musi sobie zadawać pytanie, jak tu błyskawicznie kogoś sprzedać, aby utrzymać płynność finansową i mieć pieniądze na wypłaty dla kolejnych niewypałów transferowych. Owszem, częste zmiany trenerów to nie jest nic nadzwyczajnego nawet w lepszym piłkarskim świecie, ale tu proponowane są od sasa do lasa. Jaka to jest wizja klubu, jeśli każdy kolejny trener pochodzi z innej planety? Każdy z nich preferuje zupełnie inny styl, ma inne doświadczenia. Tu nie ma nawet namiastki kontynuacji, jakiegoś przygotowania nowego człowieka czy też realizacji planu B.
Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że rozmowa telefoniczna z obecnym trenerem wyglądała tak: "Halo, pan Czesław? Panie, tu jest 150 tysięcy złotych, weź pan to i ratuj!".
Bez względu na to czy był to dobry wybór (wciąż uważam, że tak), trudno określić to wynikiem długofalowego działania, o który tak często i z taką swadą Dariusz Mioduski mówi.
Sytuacja Legii jest oczywiście kiepska, ale nie bez wyjścia. W klubie, w którym jedynym pewniakiem są od jakiegoś czasu tylko zmiany, powinna czym prędzej zostać dokonana kolejna. Tym razem ta najbardziej istotna. Właściciel powinien zatrudnić prezesa albo dyrektora sportowego z prawdziwego zdarzenia, naprawdę zaufać i oddać większość władzy. Po prostu przyznać się sam przed sobą, że mimo dobrych i szczerych chęci wciąż, jak mówi młodzież, "nie ogarnia".
A gdyby ktoś uważał, że to zbyt surowa ocena, niech raczy zwrócić uwagę na fakt, że w meczu o Superpuchar Polski (jeśli w ogóle się odbędzie) na ławce nie zasiądzie trener drużyny, choć na solidnej liście płac są dwaj.