Partner merytoryczny: Eleven Sports

Pół wieku temu Włodzimierz Lubański zrobił coś niezwykłego. W podzięce usłyszał drwiny

Włodzimierz Lubański to fantastyczny napastnik, symbol Górnika Zabrze już na zawsze. A jednak 50 lat temu nawet on od kibiców i dziennikarzy usłyszał gorzkie słowa. Jak to możliwe?!

Liga Mistrzów. Juventus Turyn – Porto FC 3-2. Wszystkie bramki. Wideo/INTERIA.TV/INTERIA.TV

Lubański na początku lat 70. jest w szczytowej formie. Górnik po dwuletniej dominacji w lidze Legii z Kazimierzem Deyną na czele - w 1971 roku odbiera jej mistrzostwo. Zabrzanie cieszą się z tytułu po raz dziewiąty. W sezonie 1970/71 grają w Pucharze Zdobywców Pucharów. Najpierw łatwo pokonują duński Aalborg i turecki Göztepe Izmir wbijając rywalom łącznie trzynaście goli. Aż sześć z nich jest autorstwa Włodzimierza Lubańskiego. Cała Polska kocha wtedy Górnika.

Pech po raz pierwszy

W ćwierćfinale czeka na zabrzan rywal, który wyjątkowo rozpala wyobraźnię: Manchester City! Rywalizacja z Górnikiem ma dodatkowy, emocjonalny wymiar; przecież w poprzedniej edycji, niespełna rok wcześniej, oba zespoły spotkały się w słynnym wiedeńskim meczu - jedynym do tej pory finale europejskiego pucharu, w którym znalazł się zespół z Polski.

Wszyscy liczą na Lubańskiego. Nic dziwnego rzeczywiście jest wówczas fantastyczny. Rundę jesienną sezonu 1970/71 kończy czterema bramkami wbitymi w meczu Pucharu Polski ze Stalą Rzeszów. Strzela też gole w meczach reprezentacji.

Niestety; jak to zwykle bywa w takich sytuacjach trzy grosze wtrąca... pech. Nie można tego inaczej nazwać, Pech polega na tym, że dwa tygodnie przed meczem z City, który odbędzie się na Stadionie Śląskim, Włodzimierz Lubański przypadkowo... nadrywa więzadła stawu skokowego. Dramat! Lewą nogę lekarze natychmiast wkładają do gipsu.  Piłkarz opowiadał mi po latach, że "miał wtedy na kostce wielką banię, która wyglądała jak napompowana piłka". Ból dokuczał mu bez przerwy.

Lubański nie bierze oczywiście udziału w pierwszym meczu Górnika w 1971 roku. Nie ma na to szans. Koledzy z drużyny spokojnie radzą sobie jednak bez niego: w ćwierćfinale Pucharu Polski ogrywają u siebie Gwardię Warszawa 3-1.

W Zabrzu nikt nie wyobraża sobie jednak, że taki piłkarz jak Lubański mógłby przeciw Manchesterowi City nie zagrać. Presja ogromna, przecież to mecz o wszystko: o awans, o międzynarodową sławę i o zadowolenie narodu. Włodzimierz Lubański podejmuje więc szaleńczą z dzisiejszej perspektywy decyzję: ściąga gips wcześniej. Lekarze robią wszystko, żeby as mógł wyjść na boisko nakładają okłady, stosują ciągłe naświetlenia. Gonitwa z czasem.

Pech po raz drugi

Decyzję o wyjściu na plac Lubański podejmuje ostatecznie w dniu meczu. Na Śląsku atmosfera podniecenia. Dokładnie pięćdziesiąt lat temu, 10 marca 1971 roku, tłumy prawie od rana walą na Stadion Śląski. Mecz z trybun ogląda ponad 90 tysięcy ludzi! Warunki do gry są jednak trudne, śnieżna zadymka ustaje dopiero przed meczem. Boisko jest jednak odpowiednio przygotowane. Można grać: tylko w niektórych miejscach na murawie widać białe plamy śniegu. I tak dużo lepsze warunki niż trzy lata wcześniej na tej samej murawie podczas pucharowego meczu Górnika z... Manchesterem United. Wtedy na bieżni były zwały odgarniętego śniegu, a murawa zalodzona.  

Zestaw autografów piłkarzy Manchesteru City z 1971 roku/archiwum Henryka Latochy/INTERIA.PL

Paradoks: w chwili szczęścia - zapowiedź klęski. Czyż to nie złośliwość losu, że właśnie po oddaniu strzału po którym Górnik obejmuje prowadzenie, noga znowu zaczyna Lubańskiego mocniej boleć?! A mało kto już pamięta, że mógł Anglikom wbić jeszcze jednego! Pech po raz kolejny: Lubański oddaje ostry strzał jednak piłka podczas lotu nieoczekiwanie lekko skręca i... ostatecznie odbija się od słupka. Drugiego gola dorzuca za to Erwin Wilczek i Górnik wygrywa 2-0. Piłkarze Manchesteru City nie potrafią stworzyć na Stadionie Śląskim właściwie ani jednej stuprocentowej okazji. Śląski szaleje. Zabrze szaleje. Polska szaleje. Duma! Sytuacja przed rewanżem jest świetna.

Pech po raz trzeci

Wydaje się, że przed Górnikiem świat stoi otworem. Przy takiej formie rzeczywiście jest szansa przejść Anglików, łapać Europę i Pana Boga za nogi!

Lubańskiego jednak ciągle boli noga. W jego stanie oczywiste jest żeby w rewanżu nie grał. Lekarze odradzają, ale piłkarz i tak wychodzi na boisko w Manchesterze! Dlaczego? Bo proszą go o to... koledzy z drużyny! "Włodek nawet jak będziesz tylko stał to i tak obok ciebie będzie dwóch Anglików" - mówią. Lubański wybiega więc więc na boisko z bandażem usztywniającym. Jakoś się to trzyma, Włodek ma tylko postraszyć Anglików swoją obecnością w pierwszej fazie meczu.

W rewanżu noga Lubański ma zagrać tylko dla postrachu. Wszystko bierze w łeb... Tak pechowo się składa, że urazów szybko doznają Henryk Latocha i Erwin Wilczek. Już po 25 minutach limit zmian wykorzystany! Lubański musi więc grać z kontuzją przez pełne 90 minut i... nie tylko. Zabrzanie przegrywają w Manchesterze 0-2, potrzeba jest więc dogrywka. To ogromne ryzyko, noga na szczęście wytrzymuje. Wynik już się nie zmienia. Będzie potrzebny trzeci mecz.

Ale niektórzy kibice niezadowoleni. Mecz w błocie, wszyscy piłkarze brudni... Tylko Lubański w nieskazitelnie czystym stroju. Jak to możliwe?! Cóż, przecież nie robi wślizgów, nie walczy. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że mógłby to przypłacić pogłębieniem kontuzji, zdrowiem.

Po meczu piłkarze schodzą do szatni zziajani, w wybrudzonych koszulkach. A Włodzimierz Lubański czyściutki, jakby z pralni wyszedł. Niektórzy zawiedzeni kibice i niektórzy zawiedzeni dziennikarze są bezlitośni.  Nazywają idola prześmiewczo "Białym Aniołem" (Górnik w tamtym spotkaniu zagrał w białych strojach). To niesprawiedliwe, ale kibice nie mają pojęcia jaka jest prawda, jaki jest faktyczny powód tego stanu rzeczy. Lubański nie tłumaczy się publicznie, ale  - przyznał mi po latach - było mu wtedy zwyczajnie przykro.

Potrzebny był trzeci mecz w Kopenhadze. To niezwykła, dramatyczna historia, także pozaboiskowa, na osobną opowieść. Przypomnimy ją na półwiecze.

***
Zestaw autografów angielskich piłkarzy z archiwum Henryka Latochy, który ofiarował pamiątkę autorowi. Bilet z kolekcji Grzegorza Pawłowskiego.

Bilet z meczu Górnik Zabrze - Manchester City w 1971 roku na Stadionie Śląskim/archiwum Grzegorza Pawłowskiego/INTERIA.PL
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem