Lechia Gdańsk. Mario Malocza: Mogę tu grać do końca
Po trwającym kilka tygodni zesłaniu do rezerw, Mario Malocza został przywrócony do pierwszego zespołu Lechii Gdańsk.
Maciej Słomiński, Interia: Nie pomylił pan przed treningiem szatni?
Mario Malocza, obrońca Lechii Gdańsk: Koledzy z rezerw widząc mnie rano żartowali, że spóźniłem się na zajęcia. Żarty jednak na bok, wracam na swoje miejsce do szatni pierwszej drużyny.
Trener Piotr Nowak nadał panu pseudonim "Generał". Zesłanie do rezerw musiało być bolesne, dla kogoś o tak wysokim stopniu wojskowym.
- Chciałem podziękować wszystkim związanym z drużyną rezerw Lechii. Przede wszystkim prowadzącemu drugą drużynę Dominikowi Czajce. To dobry trener i taki sam człowiek. Sprawił, że poczułem się w jego drużynie, jak w domu. Tak samo zawodnicy, bardzo skorzystałem trenując z nimi, mam nadzieję że wzięli ode mnie coś dla siebie. Natomiast nigdy nie ukrywałem, że moim celem jest powrót do pierwszej drużyny. W rezerwach jest kilku młodych, ale już wartościowych zawodników. Lechia nie musi się bać o przyszłość.
Jak ocenia pan swoją formę?
- Ciężko pracowaliśmy w rezerwach. Pierwszy zespół nigdzie nie wyjeżdżał, przygotowywaliśmy się obok na tych samych obiektach co pierwszy zespół. Zagraliśmy kilka wartościowych sparingów. Jestem w rytmie meczowym i jestem gotowy zagrać w meczu o punkty.
Pana powrót do pierwszej drużyny dokonał się w środę. Jak to się odbyło?
- Trener zaprosił mnie na rozmowę, potem jeszcze wieczorem rozmawiałem z wiceprezesem zarządu, Pawłem Żelemem. Dostałem nową szansę i zrobię wszystko, by ją wykorzystać. Nigdy nie ukrywałem, że chcę zostać w Lechii i w niej grać.
Myśli pan, że decyzja o przywróceniu do pierwszej drużyny ma coś wspólnego z tym, że Michała Nalepę i Bartosza Kopacza podstawowych stoperów Lechii jedna żółta kartka dzieli od przerwy w grze?
- To już pytanie do trenera. W każdym razie jestem bardzo szczęśliwy, że wracam na swoje miejsce do pierwszego zespołu.
Grzegorz Wojtkowiak, Milos Krasić. Obaj zostali jak pan zesłani do rezerw. Żadnemu z nich nie udało się wrócić. Pan ciągle wierzył, że się uda?
- Jestem tylko człowiekiem. Nie jestem wolny od chwil zwątpienia. Były różne chwile, jak to w życiu. Udało mi się w głowie poukładać to wszystko, żeby na każdym treningu i meczu walczyć o powrót do pierwszego zespołu.
Tak jakby poprzedni rok nie był wystarczająco dziwny, na początku tego pana ojczyznę Chorwację nawiedziło trzęsienie ziemi.
- Dzień wcześniej polecieliśmy do Dubaju na wakacje. Z jednej strony mieliśmy szczęście, bo dzieci na pewno by się bały. Z drugiej w Chorwacji została nasza rodzina. Martwiliśmy się o nich. Mówili, że co godzinę były wstrząsy. Na szczęście sytuacja się uspokoiła.
Jak wygląda życie w pana ojczyźnie w dobie koronawirusa?
- Od 1 marca otwierają kawiarnie, życie będzie wracać do normy. Oby na stałe.
Na pana profilu w mediach społecznościowych pojawiła się niedawno informacja o 110-leciu Hajduka Split.
- Hajduk to jest mój klub, byłem na świętowaniu jego stulecia. Teraz przez koronawirusa jest trudny okres, obchody 110-lecia nie mogą się odbyć. Klub ma trochę kłopotów, piłkarze chorują. Tu zostałem generałem, tam dorobiłem się stopnia kapitana. Granie w Splicie i w dodatku noszenie opaski było spełnieniem marzeń.
Pana towarzysze niedoli, zesłani do rezerw Mateusz Sopoćko i Rafał Kobryń znaleźli nowe kluby. Jak było z panem, były jakieś konkretne propozycje transferowe?
- Była oferta z Węgier, była z Chorwacji. Jednak po powrocie do Gdańska, który stał się moim drugim domem, robiłem wszystko, by wrócić do składu Lechii. Zawsze to mówiłem i zdania nie zmieniam: mogę tu zostać do końca kariery. Tyle deklaracji, teraz czas by pokazać klasę na boisku.