Wimbledon. Mecz Radwańskiej przełożony na środę
Mecz 1. rundy wielkoszlemowego Wimbledonu Agnieszki Radwańskiej z ukraińską tenisistką Kateryną Kozłową został przełożony na środę. To i pozostałe spotkania, które nie odbędą się zgodnie z pierwotnym planem we wtorek, zostały przesunięte z powodu deszczu.

Już w drugim dniu The Championships 2016 tradycji stało się za dość, gdy krótko po godzinie 16 mecze na otwartych kortach przerwano, a dwie godziny później supervisor - w oparciu o mało optymistyczne prognozy meteorologiczne - podjął decyzję o ich dokończeniu lub przeniesieniu na środę.
Jedynie na korcie centralnym, po zasunięciu dachu, możliwe było kontynuowanie rywalizacji. Na przekór pogodzie, całkiem ciekawy pojedynek stoczyły tam była druga tenisistka świata - Rosjanka Swietłana Kuzniecowa z Dunką polskiego pochodzenia Caroline Wozniacki, byłą liderką rankingu WTA Tour. Lepsza okazała się pierwsza z nich, wygrywając 7:5, 6:4, choć w drugim secie miała wyraźny zastój od stanu 5:1 do 5:4.
Zanim organizatorzy ogłosili, że na otwartych kortach gier kontynuować się po południu nie uda, podjęli decyzję o przesunięciu z kortu nr 17 na kort centralny meczu Amerykanki Coco Vandeweghe (nr 27) z Ukrainką Kateryną Bondarenko. Wyłoni on kolejną rywalkę Węgierki Timei Babos, która kilka godzin wcześniej pokonała Brytyjkę Katie Swan 6:2, 6:3.
Owszem, wydawać by się mogło, że ciekawszą opcją byłoby rozegranie pod dachem choćby meczu trzeciej tenisistki świata - Radwańskiej z Ukrainką Kateryną Kozłową, jednak nie jest to żaden antypolski gest, lecz zdrowy rozsądek i duch fair play, czyli chęć dania Babos i jej przeciwniczce podobnego czasu na odpoczynek przed drugą rundą.
Zwyciężczyni pojedynku Radwańska-Kozłowa potem trafi na Włoszkę Karin Knapp lub Chorwatkę Anję Konjuh, które również nie zdołały wyjść na kort w drugim dniu.
Zanim wtorkowy plan gier został sparaliżowany przez deszcz, drugą rundę bez straty seta osiągnął faworyt gospodarzy Andy Murray, wicelider rankingu ATP World Tour. Triumfator Wimbledonu z 2013 roku w szkocko-angielskim spotkaniu okazał się zdecydowanie lepszy od innego Brytyjczyka Liama Broadiego 6:2, 6:3, 6:4.
W tym "bratobójczym" pojedynku brakło emocji, zaciętości i sportowej werwy, ale trudno się dziwić, skoro Broady już wcześniej mówił: "jestem niesamowicie szczęśliwy z samego faktu, że będę mógł wyjść na trawę kortu centralnego przeciwko Andy’emu". Co ciekawsze, zaraz po przegranym meczbolu sprawiał wrażenie bardziej uradowanego od zwycięzcy. Cóż, brytyjskie poczucie humoru wciąż potrafi zaskakiwać.
Natomiast na korcie nr 12, najmniejszym z tzw. show courts (aren z rozbudowanymi trybunami), Juan Martin del Potro rozegrał pierwszy mecz w Wielkim Szlemie dokładnie po 894 dniach przerwy, czyli od stycznia 2014 roku, gdy odpadł w półfinale Australian Open.
Sympatyczny 27-letni Argentyńczyk, nękany w ostatnich latach kontuzjami i skomplikowanymi operacjami nadgarstka, przypomniał londyńskiej widowni czemu jeszcze nie tak dawno był numerem cztery w rankingu ATP World Tour, wygrywając w pięknym stylu z Francuzem Stephanem Robertem 6:1, 7:5, 6:0.
- To niesamowite przeżycie wrócić do Wielkiego Szlema i to tutaj, w Wimbledonie, gdzie ostatni mecz rozegrałem w półfinale przed trzema laty. Mam za sobą bardzo ciężki czas, pełen zwątpienia, a nawet byłem pod koniec ubiegłego roku bliski zakończenia kariery. Gdyby nie wsparcie rodziny, najbliższych, przyjaciół i tak wielu osób, kibiców, to pewnie by mnie tu teraz nie było. Bez tego wsparcia, zresztą i dzisiaj tylu ludzi mnie wspierało podczas meczu - mówił triumfator US Open 2009 ze łzami w oczach na pomeczowej konferencji prasowej.
Zapewne del Potro będzie mógł liczyć na gorący doping również w drugiej rundzie Wimbledonu, w której czeka go bardzo trudne zadanie. Na jego drodze stanie bowiem rozstawiony z numerem czwartym Szwajcar Stan Wawrinka.
- To będzie bardzo interesujące zagrać przeciwko niemu po tak długiej przerwie. Z jednej strony oczywiście cieszę się, że wreszcie wrócił na kort, bo to świetny gracz i ma bardzo ciekawy tenis. Ale z drugiej strony nie będę ukrywał, ze to nie jest wymarzony rywal na drugą rundę w Wielkim Szlemie, w dodatku tu na wimbledońskiej trawie. Cieka jestem bardzo, jak się ten mecz potoczy - powiedział Wawrinka.
We wtorek Szwajcar stracił seta, zanim uporał się z Amerykaninem Taylorem Fritzem 7:6 (7-4), 6:1, 6:7 (2-7), 6:4.
- To bardzo młody zawodnik, ale już gra bardzo dobrze i jest niesamowicie utalentowany. Trenowałem z nim niedawno w Madrycie i uważam, że ma wielki potencjał. Świetnie serwuje, ma mocny bekhend, no i wydaje się, że w najbliższych latach zagości na dobre w światowej czołówce - uważa Wawrinka.
31-letni Szwajcar należy do grona "nowych 20-latków" - jak okrzyknęła brytyjska prasa przed Wimbledonem zawodników od 30. roku życia w górę, którzy licznie pojawili się w drabince singla mężczyzn. W sumie naliczono ich 49, na 128 graczy, co faktycznie robi wrażenie.
Choć nie jest to wielkoszlemowym rekordem, ponieważ o dwóch więcej 30-latków wystartowało w grze pojedynczej przed miesiącem na kortach ziemnych im. Rolanda Garrosa. Zarówno w Paryżu, jak i w Londynie, miano seniora wśród "weteranów" przypadło Czechowi Radkowi Stepankowi, który otrzymał od działaczy The All England Lawn Tennis and Croquet Club "dziką kartę".
We wtorek Stepanek, który ma dokładnie 37 lat i 226 dni, napsuł sporo krwi porywczemu Australijczykowi Nickowi Kyrgiosowi (nr 14.), zanim przegrał z nim po południu w czterech setach 4:6, 3:6, 7:6 (11-9), 1:6.
Warto podkreślić, że Czech jest dwukrotnie starszy od Taylora Fritza, pokonanego przez Wawrinkę. Amerykanin ma bowiem 18 lat i 256 dni.
Skąd się bierze fenomen "nowych 20-latków"? Wystarczy zerknąć do wtorkowego wydania "The Daily Telegraph", w którym przypomniano, że jeszcze dwie dekady temu większość tenisistów w wieku 30-32 kończyła zawodowe kariery. Co się zmieniło, że teraz ta granica mocno się przesunęła w górę? Otóż, jak twierdzi jeden z oksfordzkich profesorów, bardzo rozwinęły się techniki regeneracji mięśni po ciężkich meczach oraz rozmnożyły się bardzo pomysłowe i zdrowe diety wydłużające żywotność komórek w naturalny sposób. Wskazał także postępy w technologii produkcji sprzętu tenisowego, które sprawiają, że poszczególne rakiety różnią się niezauważalnymi wręcz detalami technologicznymi, w związku z tym znowu ważnym elementem okazuje się doświadczenie zawodników.
Trudno nie przytoczyć tu przykładu Rogera Federera, który w poniedziałek udanie rozpoczął walkę o swój ósmy tytuł w The Champinships, a rekordowy 18. w Wielkim Szlemie. Szwajcar 8 sierpnia skończy 35 lat i zgodnie z regulaminem będzie mógł od tego dnia występować w cyklu turniejów dla "weteranów", u boku Johna McEnroe, Stefana Edberga, Gorana Ivanisevicia oraz wielu innych byłych tenisistów.
Na razie jednak Federer nie przewiduje zakończenia zawodowej kariery, a ponieważ - mimo wieku - jest obecnie trzeci w rankingu ATP World Tour, raczej trudno wskazać powód, żeby miał zmienić zdanie.
A skoro już mowa o "młodych 30-letnich", to bez straty seta osiągnęła drugą rundę we wtorek Amerykanka Serena Williams, triumfatorka ubiegłorocznej edycji Wimbledonu. Amerykanka, która 26 września będzie obchodzić 35. urodziny, również nie myśli jeszcze o sportowej emeryturze. Młodsza z sióstr Williams (starsza 36-letnia Venus jest już też w drugiej rundzie) w swoim pierwszym meczu w Londynie pokonała Szwajcarkę Amrę Sadkovic 6:2, 6:4 i teraz spotka się z rodaczką Christiną McHale. A propos wieku, to warto jeszcze dodać, że Kuzniecowa pokonała Wozniacki dzień po swoich 31. urodzinach.
Pierwsze mecze w tegorocznym Wimbledonie pewnie wygrały też we wtorek m.in. Włoszka Roberta Vinci (nr 6.), Słowaczka Dominika Cibulkova (19.), Francuzka Caroline Garcia (30.).
Natomiast wśród mężczyzn w ich ślady poszli na przykład: Francuz Richard Gasquet (nr 7.), jego rodak Jo-Wilfried Tsonga (12.), Hiszpanie Roberto Bautista-Agut (14.) i Feliciano Lopez (22.), Serb Viktor Troicki (25.), Francuz Benoit Paire (26.) czy startujący z "dziką kartą" Niemiec Dustin Brown, zwycięzca challengera ATP Pekao Szczecin Open (w singlu i deblu) z 2014 roku.
Z Londynu Tomasz Dobiecki