O tym, że pani, Paula Kania i Magda Linette dołączą do składu reprezentacji na igrzyska media i kibice dowiedzieli się w piątkowy wieczór, tydzień przed rozpoczęciem olimpijskich zmagań. Kiedy do pani dotarła ta informacja? Klaudia Jans-Ignacik: Piątek to były zwariowane 24 godziny. Gdy w czasie Wimbledonu opublikowano listę tenisistów, którzy zakwalifikowali się na igrzyska, byłyśmy z Paulą drugie na liście rezerwowych. Już po tygodniu wycofał się jeden z duetów i przesunęłyśmy się na pierwszą pozycję. Później co prawda zrezygnowało dużo zawodniczek, ale ich miejsce w deblu zajmowały inne tenisistki z danego kraju, które miały pierwszeństwo. Straciłam już nadzieję, że się zakwalifikujemy. Zaplanowałam już nawet krótkie wakacje z trzyletnią córką Anielą, ale w piątek rano dostałam telefon z Polskiego Związku Tenisowego, że podobno ktoś jeszcze ma się wycofać i czy w razie czego jesteśmy gotowe lecieć do Rio. Po południu dostałyśmy potwierdzenie, że mamy miejsce w turnieju olimpijskim. Niektórzy tenisiści wprost przyznają, że start w igrzyskach nie jest dla nich priorytetem. Pani zastanawiała się, czy warto w ogóle lecieć do Brazylii? - Nie miałam żadnych wątpliwości. Bardzo się cieszę z tego startu. Zwłaszcza że zdarzyło się to po niefajnym dla mnie, jak na razie, pod względem sportowym sezonie. Myślę, że gdyby mi i Pauli powiedziano, że mamy tylko godzinę na to, by się spakować i lecieć, to też byśmy się zdecydowały. Przez cały dzień później prawie nic nie zjadłam, tak miałam ściśnięty z wrażenia żołądek. Tak naprawdę przez to, że zakwalifikowałyśmy się w ostatniej chwili, tym bardziej doceniam fakt, że zagramy w Brazylii. A jak przebiegła tego dnia rozmowa z partnerką deblową? - Zadzwoniłam do niej tuż po tym, jak dostałam sygnał z PZT. Obie mówiłyśmy "Boże, żeby jak najszybciej dali nam znać, czy rzeczywiście dostaniemy to miejsce". Wlali już w nasze serca nadzieję. To było sześć godzin prawdziwej nerwówki. Po potwierdzeniu naszej kwalifikacji obie się popłakałyśmy. Ode mnie o swojej przepustce olimpijskiej dowiedziała się także przebywająca wtedy w Chinach Magda Linette, która miała startować tam w turnieju WTA, ale już się wycofała z tej imprezy. Gdy do niej zadzwoniłam z wieściami, to krzyknęła "Co?!". My też z Paulą miałyśmy już przygotowane plany startowe na ten okres, ale trzeba być elastycznym. Jak będą wyglądały pani najbliższe dni? Ceremonia otwarcia igrzysk już w piątek, a dzień później rozpoczęcie tenisowych zmagań. - W niedzielę odbierzemy stroje olimpijskie, a w poniedziałek rano wylatujemy. Ślubowanie będziemy mieć na miejscu, razem z pozostałymi naszymi tenisistami i innymi polskimi sportowcami, którzy np. wcześniej udali się do Brazylii i nie było ich na uroczystości w kraju. Cieszę się z tego, bo przed igrzyskami w Pekinie i Londynie brałam udział w ślubowaniu w Warszawie. Więc teraz będzie to coś nowego. Jednym z wiodących tematów przed igrzyskami było i jest niebezpieczeństwo związane z wirusem Zika. Dość duża liczba sportowców - w tym tenisistów - wycofała się podając jako powód właśnie strach przed zakażeniem. Nie robi to na pani wrażenia? - Ze względu na to, że dołączyłyśmy do składu reprezentacji na ostatni moment, jest już za późno, byśmy się zaszczepiły. Na miejscu ma być misja medyczna, która będzie miała przygotowane w razie czego odpowiednie krople i tabletki itp. Jako tenisistki stale podróżujemy po całym świecie. Na pewno trzeba będzie zachować zasady bezpieczeństwa, ale skoro tylu wielkich sportowców będzie w Rio, to chyba o czymś to świadczy. Dostałam ostatnio z 15 maili, w których są informacje dotyczące tego, co powinnam wiedzieć o tych igrzyskach. Muszę się zabrać za przeczytanie ich. Z Kanią ostatnio grała pani w meczu Pucharu Federacji z Amerykankami w lutym... - Ale znamy się już długo i bardzo dobrze. Poza tym nie ma reguły. Nie jest tak, że jak się nie występuje razem i nie trenuje przez kilka miesięcy, to jest się automatycznie na przegranej pozycji. Można grać razem cały czas, a i tak coś nie idzie. Nie jest problemem również to, że wyruszamy do Brazylii dopiero 1 sierpnia. Nadal będziemy miały pięć dni na aklimatyzację. Jesteśmy przyzwyczajone do tego, że zazwyczaj mamy mniej czasu na to przed turniejami WTA. Różnica czasu w tym wypadku też jest dla nas korzystna. Łatwiej się przestawić w tę stronę niż gdyby przyszło nam teraz lecieć do Azji. Dotrzemy na miejsce późnym wieczorem czasu miejscowego i od razu pójdziemy spać. W 2008 roku oraz cztery lata później - w parze z Alicją Rosolską - zakończyła pani udział w turniej olimpijskim na pierwszej rundzie. Do trzech razy sztuka? - Jak będzie, tak będzie. Wszystko przyjmę z uśmiechem. Cieszę się, że Paula i Magda zadebiutują w igrzyskach. Pamiętam swój pierwszy start w tej imprezie - miałam 24 lata i ten występ dał mi "kopa" do dalszej pracy, wpłynął na moje spojrzenie na cały sport. Chciało się po prostu wrócić na kolejną edycję. Rywalizacja na korcie w turnieju olimpijskim przypomina inne zawody tenisowe, ale czymś wyjątkowym jest wioska olimpijska i panująca tam atmosfera. Jest się częścią dużej grupy, jaką jest reprezentacja Polski. Wszyscy się pozdrawiają i trzymają za siebie kciuki... Tego nie da się tak naprawdę opisać, to trzeba samemu przeżyć. Dzięki temu, że w igrzyskach prawo startu mają tylko deble narodowe, nie ma ryzyka, iż wpadnie się na Szwajcarkę Martinę Hingis i Sanię Mirzę z Indii, najlepszy obecnie duet świata. - Ale można dostać na otwarcie siostry Serenę i Venus Williams. Bardzo groźne są też Francuzki Kristina Mladenovic i Caroline Garcia. Dobre pary mają też Rosjanki, a Hingis nawet jeśli nie zagra z Mirzą, to po wycofaniu Belindy Bencic utworzy duet z Timeą Bacsinszky i też będą bardzo wymagającymi rywalkami. Wiele zależy od losowania. Wspomniała pani, że w najbliższych dniach miała udać się na wakacje z córką. Jak ona przyjęła zmianę planów? - Odbyłam z nią w piątek rozmowę na ten temat. Powiedziałam jej, że jadę na igrzyska, które odbywają się co cztery lata i że to dla mnie bardzo ważne. Ona na to "Ok, rozumiem". Na pewno przywiozę jej z Rio wielką maskotkę. Rozmawiała: Agnieszka Niedziałek