Partner merytoryczny: Eleven Sports

Legia Warszawa pokonana po raz szósty. Szkoda tylko kibiców

Legia przegrała szósty mecz z rzędu, a czwarty na własnym stadionie w Ekstraklasie. Tym razem lepsza okazała się Stal Mielec, która pokonała mistrzów Polski 3-1. Szkoda tylko fanów z Łazienkowskiej, którzy przez cały mecz robili co mogli, żeby pomóc swoim nieudolnym graczom.

Legia-Napoli 1-4: Marek Gołębiewski: Wtedy wszystko pękło. Wideo/Zbigniew Czyż/INTERIA.TV

Kibice Legii zrobili wszystko, żeby piłkarze mistrza Polski czuli ich wsparcie. Trybuny wyglądały jakby do stolicy nie przyjechała skromna Stal, ale jeden z klubów europejskiej czołówki.  Przed spotkaniem na Łazienkowskiej można było obserwować efektowany przemarsz kilku tysięcy kibiców spod ich ulubionego pubu "Źródełko" wprost na stadion. Zadziwić mogła liczba klubowych flag i transparentów. Na mecz ze Stalą przyniesiono chyba wszystkie możliwe. Były ich dziesiątki.

Także repertuar przyśpiewek, choć w dużej liczbie niestety wulgarny, mógł imponować różnorodnością. Na "Żylecie" odśpiewano wszystko przeboje z trybun przy Łazienkowskiej, także te sprzed lat. 

Było więc głośno i kolorowo. Kibice gości zostali tak zagłuszeni, że swoje przyśpiewki musieli wykonać w przerwie, kiedy "Żyleta" zeszła z trybun. Mielczan trudno za to jednak skrytykować, bo mieli się z czego cieszyć. Ich zespół do przerwy sensacyjnie prowadził bowiem 2-1. Sensacja nie polegała na tym, że Legia przegrywała, bo można w tym sezonie już do tego przywyknąć, ale na tym, że Stal, która przez ponad 40. minut oddała całkowicie inicjatywę gospodarzom, w końcówce pierwszej części zagrała wyjątkowo skutecznie i z niczego strzeliła dwa gole.

Dwa ciosy przed przerwą

W 42. min najaktywniejszy piłkarza Legii Josue dośrodkował z rzutu wolnego prosto na głowę niepilnowanego Mateusza Wieteski i Legia objęła prowadzenie 1-0, na które uczciwie pracowała od początku meczu. 

Obrońca wraz z kolegami tak się z tego ucieszył, że minutę później puścili środkiem akcję, po której były piłkarz rezerw Legii Maksymilian Sitek, wyrównał. Była to praktycznie pierwsza groźniejsza akcja gości w tym spotkaniu.

Na tym jednak się pierwsza połowa nie skończyła. W doliczonym czasie gry z lewej strony pola karnego strzelał Fabian Piasecki. Trafił idealnie przy prawym słupku bramki Cezarego Miszty i Legia zamiast wysoko prowadzić, przegrywała do przerwy 1-2.

Nieskutecznych piłkarzy pożegnała potężna porcja gwizdów.

Na trybunach zapanowała konsternacja. Wszyscy przypominali sobie grudniowy mecz, przegrany ze Stalą 2-3 po trzech straconych bramkach z rzutów karnych. Wtedy jednak legioniści nie mogli liczyć na żadne wsparcie, bo mecz toczył się przy pustych, pandemicznych trybunach. Teraz kibice robili co mogli, ale nie przekładało się to na lepszą grę gospodarzy. Porażka u siebie ze Stalą, to coś czego nikt w Legii nie zakładał, mimo pięciu wcześniejszych porażek z rzędu. 

W 60. min trener Marek Gołębiewski postanowił coś zmienić. Z boiska zszedł defensywny pomocnik Andre Martins, a za niego wszedł ofensywny Ernest Muci. Zszedł też Yuri Ribeiro, który niewiadomo czemu grał i męczył się na prawej obronie. Lewonożny gracz był łatwy do rozszyfrowania dla rywali, bo przy każdym dośrodkowaniu "ścinał" do środka i przekładał piłkę na lepszą lewą nogę. W efekcie niemal wszystkie ataki gospodarzy sunęły lewą stroną, gdzie grał Filip Mladenović. Jego dośrodkowania były jednak fatalne. 

Równie irytujący byli także obaj napastnicy Legii - Tomas Pekhart i Mahir Emreli, którzy nie stanowili żadnego zagrożenia pod bramką fantastycznie broniącego Rafała Strączka.

Minuty mijały, a Legia nadal waliła głową w mur. Gołębiewski zirytowany machał rękami, ale sam jest sobie winien, bo wprowadził na boisko nieudacznego Lirima Kastratiego, który psuł każdą piłkę, która mu zagrano.

Po jednym z nieudolnych ataków reprezentanta Kosowa goście wyprowadzili jeden z nielicznych kontrataków i wywalczyli rzut rożny. Perfekcyjnie dośrodkował Krystian Getinger, a gole strzelił niechciany w Legii obrońca Mateusz Żyro. Goście prowadzili 3-1 i dalej ośmieszali legionistów nie pozwalając im dochodzić do bramkowych sytuacji.

"Jak złapiemy, połamiemy" i różnego rodzaju "pozdrowienia" dla dyrektora sportowego Radosława Kucharskiego - niosło się pod koniec meczu po stadionie. Szósta porażka Legii z rzędu w lidze, czwarta na swoim stadionie stała się smutnym faktem. 

Radość piłkarzy Stali/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem