Legia Warszawa. Filip Mladenović spotka starych znajomych z Lechii Gdańsk
Mimo że to lewy obrońca i do bramki rywala ma daleko, Filip Mladenović strzela bramki, asystuje i konstruuje akcje ofensywne mistrzów Polski.
Stołeczni dziennikarze zajmujący się Ekstraklasą z mieszaniną podziwu i zdziwienia odkrywają jak dobrym piłkarzem jest Filip Mladenović. "Przegląd Sportowy" pisał o nim, że "wyrasta na lidera mistrzów Polski i czołowego gracza Ekstraklasy", wręcz zastanawiając się, "czy jest już najlepszym piłkarzem ligi?". Tymczasem, dla tych którzy śledzili występy Serba w jego poprzednim klubie, Lechii Gdańsk, postawa "Mladena" w barwach Legii Warszawa nie jest żadnym zaskoczeniem. Na pożegnanie Gdańska klubowy kolega, Chorwat Mario Malocza nazwał go najlepszym piłkarzem Ekstraklasy i wielu kibiców Lechii ze zrozumieniem pokiwało głowami.
Polskie początki jednak nie były różowe. Gdy zimą 2018 roku Serb przybył do Gdańska nieśmiało siedział w kącie szatni, nie zabierając głosu. Dysponował niezłym piłkarskim CV i na tym kończyły się jego atuty. Od dwóch goli strzelonych AS Roma w Lidze Mistrzów w barwach BATE Borysów minęło dwa i pół roku. Czas wypełniony rozczarowującymi pobytami w FC Koln i Standardzie Liege. Przez pierwsze miesiące nad morzem piłkarscy fani przecierali oczy ze zdumienia, myśląc że to jakiś krewny serbskiego gracza przebrał się za "Mladena" i udaje oryginał. Może to jego podobny jak dwie krople wody brat bliźniak? Symbolem tej rozpaczy był przegrany 1-4 mecz w Białymstoku, gdy Serb prezentował się na tle graczy "Jagi" jak dziecko we mgle. Cała drużyna Lechii prezentowała się fatalnie, broniąc się przed spadkiem z Ekstraklasy, mimo że rok wcześniej była o krok tytułu mistrzowskiego.
Problem Mladenovicia tkwił w tym, że przybył do Gdańska po półtora roku bez gry, kompletnie nieprzygotowany do wysiłku. Do formy nie zdołał dojść podczas nieudanej kadencji trenerskiej Adama Owena, cudów nie dokonał także Piotr Stokowiec, który zastąpił walijskiego szkoleniowca. Gwoli sprawiedliwości należy oddać, że Owen widział potencjał w Mladenoviciu, nazywając go swym najlepszym piłkarzem. I to mimo że ligowi obserwatorzy nazywali Serba "skoczkiem narciarskim", z racji mało atletycznej budowy ciała. To już była przesada, jedyny z narodów byłej Jugosławii, który nadawał się do skoków to Słoweńcy, z Primożem Ulagą na czele.
I nagle latem los się odmienił. Na boisku zobaczyliśmy inną drużynę Lechię a na lewej stronie innego, lepszego Filipa Mladenovicia. Dzięki staraniom gdańskich specjalistów od motoryki, serbskie "Pendolino" wróciło na właściwe tory i zasuwało po skrzydle w ostatniej minucie w takim samym tempie jak w pierwszej. Należycie zaczęła funkcjonować lewa kończyna "Mladena". Jeden z trenerów podpowiedział Serbowi, by przed dośrodkowaniem ze stałego fragmentu gry spojrzał w pole karne, a dopiero potem na piłkę. Nie odwrotnie. Zadziałało. W sezonie 2018/19 zdobył 12 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej, najwięcej ze wszystkich obrońców - do trzech bramek dołożył dziewięć asyst. Nikt nie miał więcej kluczowych podań, tyle samo Jesus Jimenez Górnika Zabrze i Żarko Udoviczić ze zdegradowanego Zagłębia Sosnowiec. Ten ostatni po najlepszym sezonie w historii klubu dołączył do Mladenovicia i w Gdańsku zasilił "bałkańską mafię".
Mimo odejścia Milosza Krasicia (zdaniem trenera Lechii Piotra Stokowca był "uczulony na pot"), piłkarze z byłej Jugosławii mocno trzymali się na boisku i poza nim. Biuro prasowe Lechii miało pomysł, by przedstawić piłkarzy kibicom na antenie klubowej telewizji, podczas zimowego zgrupowania w Turcji ideę błyskawicznie przechwycili bramkarz Zlatan Alomerović z Mladenoviciem. W efekcie powstał dość zabawny program "Chodź pomóvić", w którym dwaj bałkańscy piłkarze przeprowadzali z kolegami z drużyny wywiady w języku "polsko-bałkańskim".
"Mladen", dla którego każdy był "brate", pokazał swą sympatyczną twarz, jakże inną od boiskowej, gdzie bywał niemiły głównie dla arbitrów. Tak jakby zapomniał, że z sedziami jeszcze nikt nie wygrał, kolekcjonował żółte kartki nie z powodu zbyt ostrej gry, a raczej kłótni z boiskowymi rozjemcami. Nie odpuszczał też rywalom, a czasem nawet kolegom z zespołu. Jak sam mówił najczęściej spierał się z Michałem Nalepą, Lukasem Haraslinem, z którym grał po jednej stronie boiska, chociaż nam się zdaje, że z Danielem Łukasikiem.
"Przeglądowi Sportowemu" mówił: - Krzyk daje mi moc. Kiedy jestem wkurw..., wtedy jestem najlepszy. Jeśli Mladen będzie siedział cicho, to znaczy, że pora kończyć karierę.
Co ciekawe, jak podkreślają jego znajomi, Filip dziki jest tylko na boisku, poza nim do rany przyłóż. Najbardziej zmotywowany był Mladenović podczas meczu z Legią Warszawa, którą prowadził portugalski szkoleniowiec Ricardo Sa Pinto. Serb miał z nim na pieńku jeszcze z czasów Crvene zvezdy Belgrad i Standardu Liege (raz spotkali się na siłowni, ale nie rozmawiali). Sa Pinto mógł wtedy doznać oczopląsu. Przy linii hasał Mladenović, a za jego plecami dogryzał mu gość wyglądający identycznie. To brat bliźniak, o którym było na początku.
Właściwie co okno transferowe głośno było o odejściu "Mladena" z Lechii. Najgłośniej latem 2019 roku, gdy Crvena zvezda awansowała do Ligi Mistrzów. Jego powrót na Marakanę zależał od przejścia Milana Rodicia z Belgradu do ligi tureckiej. Nic z tego nie wyszło, a zdaniem wtajemniczonych nie chciał wracać do klubu w ojczyźnie, wiedział z czym to się wiąże. Nie znaczy to jednak, że do Serbii nie wrócił, stało się tak w ramach występów w reprezentacji, w której zagrał naprzeciw samego Cristiano Ronaldo. A jeszcze rok wcześniej jak tyczki mijali go piłkarze Sandecji Nowy Sącz i Brukbetu Termaliki Nieciecza. Metamorfoza nieal na miarę kuchennych rewolucji Magdy Gessler!
Sezon 2019/20 Mladenović miał nieco słabszy. Nie zdobył dla Lechii ani jednego gola i miał tylko sześć asyst. Pod jednym względem przebił swe zeszłoroczne osiągnięcie - miał więcej żółtych kartek, bo aż 13. Czy którejś żałuje?
- Żadnej. Jeśli je dostałem, to na pewno zasłużenie - zaznaczył piłkarz, który często balansował na krawędzi, ale ostatecznie w barwach Lechii nie dostał żadnej kartki czerwonej. Tę zobaczył dopiero po ostatnim swoim meczu w barwach Lechii: 24 czerwca 2020 roku z Piastem Gliwice. "Czerwień" pokazał Serbowi trener Lechii, Piotr Stokowiec.
- To fajne było. Jestem jeszcze w szoku po tym co się tam stało - gorąco komentował "Mladen", który ze Stokowcem nadawali na podobnych falach. Ze strony Serba nie usłyszymy gorzkich żali jaki to niedobry trener, w stylu Sławomir Peszki, Artura Sobiecha czy Rafała Wolskiego. Szkoleniowiec wielokrotnie słuchał podczas zajęć, co Mladenović ma do powiedzenia, liczył się ze zdaniem lewego obrońcy. Obie strony na tej współpracy skorzystały. Lechia na stałe zagościła w ligowej czołówce, po 36 latach zdobyła Puchar Polski i zagrała w pucharach, a "Mladen", najlepszy w lidze lewy obrońca wrócił do rodzimej kadry i zapracował na sowity kontrakt w klubie, który regularnie występuje w Europie. Nowym pracodawcą Serba została Legia Warszawa, ale w Gdańsku nikt nie ma żalu. Pobyt Mladenovicia w Lechii można porównać do Abdou Razacka Traore. Obaj lewonożni, obaj byli w Gdańsku przez 2,5 roku, choć to Afrykanin był bardziej spektakularny, to dla obu przychodziło się na stadion Lechii.
Teraz pora na spotkanie starych znajomych. Mecz Legia Warszawa - Lechia Gdańsk już w sobotę, 5 grudnia o godz. 20. Lechiści znają Mladenovicia na wylot, wiedzą jak go zatrzymać, tylko co z tego? Gdy był w Gdańsku, znała go cała liga, a i tak lewą nogą potrafił zrobić coś z niczego.
Maciej Słomiński