Partner merytoryczny: Eleven Sports

Kowalczyk: Balangowicze nie będą umierać ani za Michniewicza, ani za Legię

Legia Warszawa skompromitowała się w Gliwicach, przegrywając 1-4 z Piastem. Była to jej siódma porażka w dziesiątym spotkaniu tego sezonu PKO BP Ekstraklasy. W jej wyniku trener mistrza Polski Czesław Michniewicz pożegnał się ze swoją posadą. - Nie winiłbym tylko trenera, ale też balangowiczów, którzy w takim momencie sezonu, przy grze co trzy dni znajdują czas na balety - uważa były napastnik Legii Wojciech Kowalczyk w rozmowie z Interią.

Prawda Futbolu. Roman Kołtoń i Antoni Piechniczek o przyszłości Czesława Michniewicza. WIDEO/Prawda Futbolu/INTERIA.TV

Do Gliwic Czesław Michniewicz nie zabrał czterech piłkarzy - Lirima Kastratiego, Mattiasa Johanssona, Jurgena Celhaki i Lindseya Rose’a. Wszyscy zostali w Warszawie z powodów pozasportowych.

- A po co miał ich tam ciągnąć, jeśli i tak by ich nie wystawił? - pyta w rozmowie z Interią, Wojciech Kowalczyk. - Jak pobalowali, to niech odpoczną sobie w domu, a nie będą jechać na wycieczkę. Trener Michniewicz długo brał wszystko, co się dzieje w Legii, na siebie, on wychodził do dziennikarzy i się tłumaczył. Teraz pokazał, że to nie tylko jego wina. Pokazał, co się dzieje w tej drużynie. Z piłkarzy, którzy przyszli ostatnio do klubu, utworzyła się grupa balangowa - zauważył były napastnik reprezentacji Polski. 

Ligowa "beczka śmiechu"

"Kowal" uważa, że ściągnięcie latem aż tylu zagranicznych piłkarzy było błędem. 

- To miały być wzmocnienia. A jakim wzmocnieniem jest Kastrati? Zagrał dwa dobre mecze - w Moskwie ze Spartakiem i w Suwałkach z Wigrami w Pucharze Polski. To drugie spotkanie to jednak poziom III-ligowy, więc nietrudno było się tam wyróżnić. Trzeba przyznać, że ładnie się w Legii zameldował. W błyskawicznym tempie przestał jeździć nawet z drużyną na mecze. To piłkarz, który w ogóle do Legii nie pasuje. Okazało się, że nie umie grać na wahadle. Minut nie ma w ogóle, bo wchodzi głównie na końcówki meczów. W lidze nie zagrał dobrego spotkania. Okazało się jeszcze, że baluje między meczami. Co to za wzmocnienie? - retorycznie pyta Kowalczyk.

Zdaniem byłego napastnika Betisu Sewilla największym problemem Legii jest atak.

- Na papierze żaden klub w Polsce nie ma takich napastników. Jest Mahir Emreli, który na początku strzelał mnóstwo goli, jest król strzelców Ekstraklasy Tomas Pekhart, a w rezerwie Rafael Lopes i Kacper Kostorz. Ale prawda jest taka, że ich gra w lidze to "beczka śmiechu".  Emreli się kompromituje, marnując takie sytuacje, jak w Gliwicach, kiedy miał przed sobą pustą bramkę i trafił w słupek. Jak gra w duecie z Pekhartem, to nie są w stanie strzelić żadnego gola. A jak Czech gra sam, to nie ma nawet pół sytuacji. W Gdańsku przez cały mecz Legia miała ze dwie okazje, w tym karnego. Dwa gole Legia strzeliła Rakowowi, ale i tak przegrała. Od tamtego meczu w ofensywie nie grała nic. Gratulacje - ironizuje były legionista.

Kowalczyka nie dziwi fakt, że w Legii powstała grupa imprezowa.

- To są młodzi chłopcy z takich krajów, jak Azerbejdżan, Albania, czy Kosowo. Co oni mogą wiedzieć o Ekstraklasie? Dostali fajny hajs, pokazują się w pucharach i na pewno nie mają zamiaru umierać ani za Michniewicza, ani za Legię. Ich menedżerowie zacierają już ręce. W Europie zagrali parę ładnych spotkań, jakieś propozycje zaraz się pojawią, wyjadą dalej i tyle Legia będzie miała z nich pożytku. Oni nie zdają sobie sprawy z podstawowej rzeczy - dla 17 drużyn w Ekstraklasie mecz z Legią jest jak europejskie puchary. To dla piłkarzy naszej ligi najlepsze okienko wystawowe. Każdy gra na sto procent. Nie da się wygrać na stojąco. Początek sezonu był obiecujący, pierwsze mecze tych nowych graczy też. Legia grała świetnie w defensywie, a z kontrataku udało się coś strzelić i było ok. Teraz defensywa zaczęła popełniać błędy. W Gliwicach wysiadł Nawrocki i cała gra obronna legła w gruzach. Okazało się, że defensywa też tak dobrze nie funkcjonuje - zauważył "Kowal".

Mistrzostwo już jest stracone

Wicekról strzelców igrzysk w Barcelonie (1992) uważa też, że Legia w najgorszym momencie straciła swojego przywódcę w szatni - Artura Boruca.

- To był jedyny piłkarz z jakimś autorytetem. Widzieliśmy, jak wkurzony w pucharach opieprzał Josipa Juranovicia. Boruc ogarniał środkowych obrońców, dyrygował nimi, widział ich błędy. A do tego sporo Legii wybronił. Teraz brakuje jego doświadczenia i charyzmy. Młodzi bramkarze Legii nie dają obrońcom pewności. Na dodatek Michniewicz jeszcze nimi rotuje, raz gra Miszta, raz Tobiasz. Nie dziwię się, że zdarzają się im błędy, a także obrońcom, na których nie ma kto teraz krzyknąć. Jak ma się za plecami Boruca, to gra się inaczej niż z niedoświadczonym bramkarzem. Wie to każdy, kto grał kiedyś w poważną piłkę. Z drugiej strony słyszałem też plotki, że Borucowi też nie do końca jest po drodze z Michniewiczem i stąd ta tajemnicza kontuzja - ujawnia Kowalczyk.

Napoli - Legia. Opinie po meczu w studiu Polsatu Sport. WIDEO (Polsat Sport)/Polsat Sport/Polsat Sport

Artur Szczepanik, Interia

Wojciech Kowalczyk (na pierwszym planie) podczas IO w Barcelonie/Marek Żochowski/Newspix


INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem