Partner merytoryczny: Eleven Sports

Dawid Kurminowski:­­ Podzielone, zielono-niebieskie serce

Król strzelców ligi słowackiej, 22-letni Dawid Kurminowski, w barwach Żyliny walczy o udział w europejskich pucharach. Dziś decydujący mecz.

Jacek Jaroszewski dla Interii: Milik ma niegroźny uraz/INTERIA.TV/INTERIA.TV

Maciej Słomiński, Interia: - Mówi się, że ze wszystkich języków słowacki jest do polskiego najbardziej podobny. Czy pan szybko go załapał?

Dawid Kurminowski, napastnik MSK Żylina: - Przebywając ze Słowakami na co dzień, właściwie już po dwóch tygodniach zacząłem rozumieć wszystko, poszło bardzo szybko.

Dyżurne pytanie - jak wyglądało życie na Słowacji podczas pandemii koronawirusa?

- Paradoksalnie, akurat mojego życia pandemia nie wywróciła do góry nogami. Moje dni płyną w rytmie praca-dom. Jestem typem domatora, po meczu czy treningu cieszę się ogniskiem domowym.

Jacy są Słowacy? To kraj bardzo geograficznie bliski Polsce, a mam wrażenie, że mało znany.

- O języku już mówiłem. Mentalność mają częściowo podobną do nas, zarazem jednak wiele ich różni.

Jak to?

- Jest tam o wiele większy respekt dla prawa. Weźmy pandemię koronawirusa, na Słowacji trudno było zobaczyć kogoś bez maski i to jeszcze przed oficjalnym, rządowym nakazem. U nas wiadomo jak z tym było.

Żylina. Co to za miasto?

- Ma 80 tysięcy mieszkańców, co daje jej czwarte miejsce na Słowacji. Moja piłkarska przygoda wciąż przynosi coś nowego. Wychowałem się w okolicach Poznania, stolica Wielkopolski długo była centrum mojego świata. Potem wyjechałem grać w Zemplinie Michalovce, byłem tam rok, czułem się jednak, jakbym wyjechał na drugi koniec świata. Potem znów przeskok do większego miasta, jakim jest Żylina. Jest niedaleko do granicy z Polską, nie ma wielkiej różnicy do miejscowości położonych w naszej ojczyźnie, dobrze się tu mieszka, można spotkać wreszcie jakichś ludzi na mieście (śmiech).

Mnie się Żylina kojarzy z bramkarzem Lechii Gdańsk, Duszanem Kuciakiem.

- Na początku pandemii koronawirusa, gdy jeszcze można było się przemieszczać, Kuciak przyjechał do Żyliny, by z nami trenować. Widać, że jest blisko tego klubu, że stąd się wywodzi. Czuł się jak w domu.

Kto z was był częściej górą na zajęciach?

- Duszan próbował łapać moje strzały ze zmiennym powodzeniem (śmiech). W Żylinie zajęcia z młodymi adeptami fachu bramkarskiego prowadzi też brat Duszana, Martin.

Proszę opowiedzieć o historii z marca 2020 r., gdy MSK Żylina ogłosiła upadłość?

- Nie znam sytuacji od kulis. Klub zaproponował redukcję wynagrodzeń. Ja byłem wdzięczny, że nieco wcześniej dostałem umowę, co pomogło mi w rozwoju kariery, dlatego zgodziłem się na obniżkę i zostałem. Część piłkarzy się nie zgodziła i rozwiązała kontrakty. W ten sposób powstała zupełnie nowa, młodsza drużyna.

Za dwa tygodnie z okładem na otwarcie Euro 2020, Polska zagra ze Słowacją. Czy u naszych rywali czuć już atmosferę zbliżającego się piłkarskiego święta?

- Nie bardzo. Raz, że wciąż obowiązują ograniczenia w liczbie widzów na meczach ze względu na pandemię. Dwa, że tak jak w reprezentacji Polski, prawie wszyscy słowaccy kadrowicze na co dzień grają w klubach zagranicznych. Nie wiem, czy jest chociaż jeden albo dwóch, którzy grają na Słowacji?

Trafił pan, w 24-osobowej kadrze Słowacji na Euro jest dwóch piłkarzy ze słowackiego klubu. To David Strelec i Vladimir Weiss ze Slovana Bratysława.

- Nie wiem, czy to pomaga w identyfikacji kibiców z taką drużyną? Raczej nie. Po trzecie, nie jest tajemnicą, że sportem numer jeden na Słowacji jest hokej. Piłka znajduje się dopiero na drugim miejscu.

W piątkowy wieczór mecz o czwarte miejsce w lidze - Żylina zagra ze Zlate Moravce, stawką jest udział w Lidze Konferencji. Czy wynik tego meczu zdeterminuje ocenę tego sezonu, czy dla pana jest on i tak już udany i najlepszy w karierze? Tytuł króla strzelców ligi słowackiej z 20 golami mówi za siebie.

- Zgadza się, to najlepsze rozgrywki w mojej karierze, rozegrałem pełen sezon, zostałem królem strzelców. Piłka nożna jednak nie jest sportem indywidualnym, dlatego nie gram dla siebie, a dla drużyny. Byliśmy blisko trzeciego miejsca i gry w eliminacjach Ligi Europy. Nie udało się i musimy walczyć o udział w Lidze Konferencji. Obojętnie jaki padnie wynik, uważam ten sezon za bardzo udany dla naszej drużyny, biorąc pod uwagę zmiany, które przeszedł klub. Przed sezonem nikt nie stawiał na to, że możemy zająć miejsca pucharowe. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, dlatego boli nas to, że przeszło koło nosa trzecie miejsce, które było bardzo blisko i przegrany finał Pucharu Słowacji - 1-2 ze Slovanem Bratysława.

Oglądałem skrót tego finału, bardzo otwarty futbol. Czy wszystkie mecze na Słowacji tak wyglądają?

- Nasza drużyna z tego słynie, głównie przez dużą liczbę młodych zawodników. Trener Pavol Stano nie zabrania używać nam młodzieńczej fantazji, nawet gdy wygrywamy, staramy się dalej atakować i zdominować rywala.

Jaki wpływ na pana karierę będzie miał udział w europejskich pucharach? Nie jest tajemnicą, że zainteresowanie pana osobą jest spore już teraz.

- Prosiłem mojego managera, żeby dopóki piłka jest w grze, nic mi nie mówił o żadnych ofertach. W tej chwili nic nie wiem. Skupiam się na najbliższym meczu, sezon się jeszcze nie skończył. Dopóki piłka w grze, nie mam żadnych myśli, co będzie później, chcę spokojnie dokończyć rozgrywki.

Mecz w piątek wieczorem, a potem wakacje?

-  W sobotę wracam do Poznania i później planuję polecieć do ciepłych krajów na zasłużony odpoczynek.

A co jeśli zadzwoni telefon od selekcjonera? Krzysztof Piątek wypadł, Arkadiusz Milik ma problemy zdrowotne. W tej sytuacji w ataku obok Roberta Lewandowskiego, Paulo Sousa ma do dyspozycji Dawida Kownackiego, Jakuba Świerczoka i Karola Świderskiego. Wszyscy strzelili w rozgrywkach ligowych mniej bramek od pana.

- Jeśli telefon zadzwoni, natychmiast odwołuję wakacje i jestem do dyspozycji selekcjonera. Kadra jest czymś wyjątkowym dla każdego piłkarza, jest spełnieniem marzeń. Wątpię jednak, żebym dostał powołanie.

Dlaczego?

- Wiadomo, że liga słowacka jest traktowana mocno pobłażliwie przez kibiców. Mało ludzi chodzi na mecze, mały kraj, hokej jest ważniejszy itd. Takie osoby serdecznie zapraszam na nasze mecze. Zapraszam do przekonania się na własne oczy, jak tu gra się w piłkę na żywo, a nie tylko przez pryzmat liczby ludności, czy popularności tego sportu. To nie są wyznaczniki. Najłatwiej wyrobić sobie zdanie sprawdzając wyniki w internecie.  

Nie ma pan ani jednego występu w Ekstraklasie, a na Słowacji został pan królem strzelców. Jak wypada porównanie poziomu gry na Słowacji i w Polsce?

- Wiadomo, że trening nie zastąpi meczu, ale pół roku byłem w pierwszej drużynie Lecha. Wiem jak to, mniej więcej, wygląda. Uważam, że czołowe drużyny jak Slovan, Trnava czy Dunajska Streda spokojnie mogłyby walczyć o najwyższe cele w naszej lidze. To jest moje zdanie. A kadra? Musiałbym być w innym miejscu, żeby przyszło powołanie. Jest spory rozjazd między panującą w Polsce opinią o lidze słowackiej, a faktycznym poziomem gry.

Gdyby jednak telefon zadzwonił, czego możemy się spodziewać? Jakim zawodnikiem pan jest? Proszę się przedstawić.

- Urodziłem się napastnikiem, zawsze tam grałem. Nie jestem jednak typową "9", która ogranicza się do stania na desancie i przepychania łokciami. Lubię grać tak, jak to robimy w Żylinie, często schodzę niżej, cofam się po piłkę, pomagam rozgrywać akcje i je konstruować.

Chciałbym zapytać o Poznań. Zaczynał pan w Warcie, potem grał w Lechu. Który z poznańskich klubów jest panu bliższy?

- Nigdy ich nie porównywałem. Warta to klub mojego dzieciństwa, w nim się wychowałem, poznałem najlepszych przyjaciół, z którymi mam kontakt do dzisiaj. To jest coś wyjątkowego, dużo pięknych historii tam było. Dopiero później poszedłem do akademii Lecha, by trafić do pierwszego zespołu.

Co pan czuje, śledząc ostatnie sezony Warty Poznań? To świetny okres tego klubu.

- Ogromna radość, cząstka Warty wciąż jest we mnie. Awans "Zielonych" do Ekstraklasy mocno mnie uradował, a zakończony sezon to miód na moje serce. Kibicuję obu poznańskim klubom, moje serce jest podzielone, jest zielono-niebieskie.

Na koniec chciałem zapytać o Lecha Poznań, który w ostatnich latach słynie z bardzo dobrego szkolenia młodzieży. Pan nie zagrał nawet minuty w Ekstraklasie. Jest żal? Jak na to dziś patrzy król strzelców ligi słowackiej?

- Nie mam żadnego żalu. Droga wychowanków Lecha jest z góry ułożona. Najzdolniejsi trafiają do pierwszej drużyny, są w niej pół roku albo rok, potem idą na wypożyczenie do niższej ligi. Miałem oczy otwarte i widziałem, że wychowankowi szczególnie ciężko przebić się na pozycji numer "9". Na tej pozycji preferowany był od zawsze doświadczony napastnik. Śledziłem sytuację Pawła Tomczyka, który nawet po strzelonej bramce, dzień później grał w rezerwach, a w kolejnym meczu siadał na ławce. W pewnym momencie stwierdziłem, że muszę odejść. I to nie do I ligi, gdzie można ugrzęznąć na dobre, a do najwyższej klasy rozgrywek. Stąd moja decyzja o Słowacji. Bardzo się cieszę, z tego jak sprawy się potoczyły, że nie słuchałem doradców, a wziąłem sprawy w swoje ręce. 

Rozmawiał Maciej Słomiński

Dawid Kurminowski w barwach Żyliny/Krzysztof Porębski/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem