Partner merytoryczny: Eleven Sports

Sprawa Radovicia, czyli strzał w stopę Legii Warszawa

Najpierw źle policzone kartki Bereszyńskiego, a teraz fatalny moment sprzedaży Miroslava Radovicia - to dwa strzały w stopę, jakie sobie wymierzyła Legia Warszawa. Od najlepszego, najbogatszego polskiego klubu nie takiego postępowania oczekuję - pisze w swym najnowszym felietonie Michał Białoński.

Miroslav Radović na Amsterdam ArenA miał być najgroźniejszym piłkarzem, a nie robić sobie fotki z kibicami na trybunach.
Miroslav Radović na Amsterdam ArenA miał być najgroźniejszym piłkarzem, a nie robić sobie fotki z kibicami na trybunach./Bartłomiej Zborowski/PAP


Pod względem piłkarskiego biznesu Legia coraz bardziej deklasuje krajową konkurencję. Świetnie wygląda od strony PR, wyławiania i szkolenia młodzieży, ale w sporcie to nie wszystko. Sprawa Radovicia pokazała, że przy Łazienkowskiej niekoniecznie mają pojęcie o tym, co to jest świętość szatni, niezakłócanie jej spokoju.

OK - cyfry mówią dobitnie - 32-letni Miro Radović zostaje sprzedany do II ligi chińskiej za blisko 2 mln euro. Sam zarobi  1,5 mln euro netto rocznie, czyli ponad pięciokrotnie więcej niż w Legii (miał blisko 400 tys. euro rocznie).

Kluczowe pytanie brzmi: dlaczego Legia zezwoliła Radoviciowi na negocjacje z Chińczykami w dobie dwumeczu z Ajaksem Amsterdam? To karygodny błąd!

- Stosunki z piłkarzami mamy zbudowane na zaufaniu i jeżeli któryś z nich, w wieku 31 lat chce odejść, bo ma świetną ofertę, to my nie stawiamy przeszkód - tłumaczy Bogusław Leśnodorski - prezes i współwłaściciel Legii.

Panie prezesie, a co by się stało, gdybyście powiedzieli Chińczykom: "Panowie, przepraszamy, ale teraz temat Radovicia nie istnieje, bo mamy batalię z Ajaksem na głowie. Z Holandii wracamy w piątek, wówczas zapraszamy do stołu, będzie ikra i szampanskoje".

Jeśli chińskiej stronie zależy, z pewnością by na taki wariant przystała, a Radović mógł dostać zielone światło do negocjacji dopiero teraz. Przecież bez zgody klubu, po przedłużeniu kontraktu z Serbem i zlikwidowaniu z niego klauzuli (pół miliona euro), cała chińska potęga nic by nie wskórała.

 Legia - szczególnie po intratnej sprzedaży Bielika - przecież nie jest klubem, który z trzęsącymi się z biedy rękoma musi wyciągać euro po każdą złotówkę, po każde euro.

 Oczywiście sprawa nie jest czarno-biała. Negocjacje trwały dwa tygodnie i Hebei China Fortune podbijał swoją ofertę. Ale - na miły Bóg - Legia nie miała prawa dopuścić do takiej sytuacji, że w dniu meczu z jej składu wylatuje kluczowy piłkarz.

Ktoś powie, że Henning Berg uparciuch mógł "Rado" wstawić i nic by się nikomu nie stało. Otóż stałoby się. Berg przeprowadził rozmowę z Radoviciem i zrozumiał, że piłkarz ma transferowy mętlik w głowie, a nie koncentrację nad meczem sezonu.

W tej sytuacji Berg mógł się poczuć, że jest otoczony amatorami, którzy nie rozumieją prostych prawd w sporcie. Na przykład takiej: "jeżeli szykujesz się do ważnej bitwy, to w żaden sposób nie burz spokoju i atmosfery w szatni".

I w ten sposób, po raz drugi w sezonie - po tym, jak ktoś zapomniał porachować kartki Bereszyńskiego - mistrz Polski strzelił sobie w stopę.

Pomijam już aspekt marketingowy. Jak wygląda T-Mobile Ekstraklasa, gdy na jedno gwizdnięcie drugoligowy chiński klub wyjmuje jej najlepszego piłkarza? W ten sposób jeszcze długo marki nie zbudujemy.

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem