Partner merytoryczny: Eleven Sports

Mariusz Rumak przemówił: Byłem blisko granicy wytrzymałości

Po wygranym spotkaniu z Górnikiem Zabrze trener Lecha Poznań Mariusz Rumak nie chciał odpowiadać na pytania dziennikarzy. Dziś wyjaśnił swoje zachowanie: "Byłem bliski granicy wytrzymałości. Nie chciałem być posądzany o to, że nie mówię tego, co myślę".

W niedzielę Lech pokonał Górnika Zabrze 3-1, choć po godzinie to zabrzanie prowadzili 1-0. Tylko 1-0, bo mogli i powinni byli znacznie wyżej. Na ich tle Lech wyglądał tragicznie. Jeszcze w pierwszej połowie kibice z "Kotła" zaczęli domagać się dymisji trenera "Kolejorza", oberwało się także piłkarzom, posądzanym o brak ambicji i zaangażowania. Ostatnie pół godziny należało jednak do Lecha, który strzelił trzy gole. Mimo tego Rumak w doliczonym czasie znów usłyszał, że powinien odejść.

Po meczu przyszedł na konferencję prasową, wygłosił krótkie oświadczenie i po niecałej minucie opuścił salę. To zachowanie zdenerwowało dziennikarzy. - Jeśli wy byliście zdenerwowani, to proszę pomnożyć to razy kilka tysięcy i zobaczycie w jakim stanie była głowa trenera - mówił dziś Rumak.

- To taki moment, że trzeba wejść do sali, powiedzieć kilka najważniejszych słów, które będą powtarzane, przedrukowywane. Na końcu jest jednak czynnik ludzki, pewna granica wytrzymałości. W tamtym dniu byłem bliski tej granicy. Nie chciałem być posądzany o to, że nie mówię tego, co myślę. Proszę nie odbierać mojego zachowania jako braku zaufania do dziennikarzy, to była niedyspozycja, każdemu się może zdarzyć. Usiadłem w swoim pokoju, starałem się znaleźć odpowiedź na jedno trudne pytanie i nie mogłem tego zrobić. Moje oświadczenie było prawdziwe, znaleźliśmy się w najtrudniejszej sytuacji z możliwych. Gdy po 60 minutach gonienia za nie byle jakim przeciwnikiem, tylko wiceliderem, masz ochotę zejść i powiedzieć: dość, nie chcę brać w tym udziału. Stań wtedy ramię w ramię i wygraj 3-1! Przeszliśmy trudny egzamin, ale właśnie w takich momentach pokazuje się talent i zaangażowanie - opowiadał trener Lecha.

Rumak zgadza się z opinią, że przez godzinę Lech grał fatalnie. - To nie była tiki-taka dla ubogich, tylko czekanie na egzekucję. Nie budowaliśmy akcji, nie robiliśmy nic. Nie uważam, że to stało się efektem presji z trybun. Zaczęliśmy grać głęboko w 23. sekundzie, a to kuriozum. Może efekt tego, że bardzo dobrze trzymaliśmy się przy piłce w Białymstoku, a przegraliśmy? A może respekt przed rywalem, choć nie chciałbym tego tak nazywać? Graliśmy jednak z wiceliderem, który miał 28 punktów, a nikt nie strzelił mu więcej niż dwóch bramek. Gdzieś to chyba siedziało w głowach - dzielił się wrażeniami trener wicemistrza Polski.

Rumak uważa, że nigdy nie będzie nakazywał swojej drużynie głębokiej obrony, a w meczach u siebie to szczególnie niewskazane. - Boczni obrońcy Górnika, czyli Kosznik i Olkowski podwajali krycie na bokach. Moi piłkarze źle reagowali na moment budowania gry obronnej, robili to za blisko swojej bramki. Górnik narzucił bardzo wysokie tempo, ale zapłacił za to w drugiej połowie. Nie potrafiliśmy się takiej grze przeciwstawić. Zawsze gra się tak jak przeciwnik pozwala, a my im pozwalaliśmy na bardzo dużo. Dlatego tak widowiskowo to wyglądało. Chciałbym jednak mieć zespół, który widowiskowość zaprezentuje przez dwie połowy. W przerwie nie było krzyków czy rzucania krzesłami, tylko spokojna rozmowa, co należy poprawić. Wyszliśmy wyżej i mecz się całkowicie zmienił. Moje marzenie jest takie: grać lepiej niż Górnik, ale będąc pod pressingiem. Gdy nasz rywal wyjdzie wysoko pressingiem, a my będziemy potrafili się z tego wydostać. Mamy podobne momenty w niektórych meczach, ale nie potrafimy tego ustabilizować w dłuższym okresie - zakończył Rumak.

W środę o godz. 18 Lech Poznań zagra w Legnicy z Miedzią, a stawką pojedynku będzie ćwierćfinał Pucharu Polski.

Autor: Andrzej Grupa

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem