Partner merytoryczny: Eleven Sports

Marcin Broniszewski: Gdybym był prezesem Widzewa, zostawiłbym siebie na stanowisku trenera

W trakcie kariery jako pierwszy trener Marcin Broniszewski zdobywa średnio zaledwie 0,87 punktu na mecz (27 w 34 spotkaniach). – Do tej pory nigdy nie dostałem szansy z prawdziwego zdarzenia i pełnego zaufania. Właściwie za każdy razem przechodziłem z asystenta na pierwszego szkoleniowca, co nie jest wcale łatwą rzeczą – twierdzi szkoleniowiec.

I liga. Marcin Broniszewski w Magazynie Fortuna 1 Ligi (POLSAT SPORT). Wideo/Polsat Sport/Polsat Sport

W środę opublikowaliśmy wywiad z trenerem Widzewa pod tytułem: Marcin Broniszewski ostro atakowany. "Fani widzieliby mnie na stosie", w którym szkoleniowiec odpowiadał na zarzuty kibiców łódzkiego klubu. W czwartek dopytujemy trenera o pracę w zespole z al. Piłsudskiego.

Andzej Klemba, Interia.pl: Od sezonu 2017/2018 kiedy byłeś asystentem trenera Franciszka Smudy w Widzewie mimo ogromnego budżetu zespół wciąż gra tak, że kibice zgrzytają zębami. Dlaczego?

Marcin Broniszewski: Rzeczywiście, zwłaszcza runda wiosenna w każdym z tych sezonów była poniżej oczekiwań. Jesień zarówno za trenera Smudy, Radosława Mroczkowskiego czy Marcina Kaczmarka była udane. Widzew grał zawsze w czołówce tabeli i nadzieje na awans były uzasadnione. Tyle że za każdym razem wiosną następowały męczarnie. Zauważyłem jeszcze jedną prawidłowość - od trzeciej ligi Widzewowi nie udało się ani razu awansować rok po roku. Zawsze po takim nieudanym sezonie pracę tracą trenerzy, a było ich już w klubie wielu i byli to szkoleniowcy z dużymi nazwiskami. Nie znali się na swojej pracy? Wszyscy dokonywali złych wyborów? To trenerzy bez wiedzy i kompetencji? Może ten sezon jest potrzebny na adaptację. I dopiero wtedy zaatakować, choć jak pamiętamy kolejne awanse też były po męczarniach. Może jest też tak, że patrząc tylko przez pryzmat wysokiego budżetu część piłkarzy przychodziła do Widzewa wyłącznie z myślą, by zarobić. A zapominają, że ciąży na nich odpowiedzialność pod tytułem profesjonalne uprawnienie sportu, czyli osiąganie wyników.

W kwietniu 2021 roku zostałeś pierwszym trenerem Widzewa. Jaki cel przed tobą postawiono?

Nawet nie musiano mi nic mówić, bo ja sam założyłem, że walczymy o miejsca barażowe. To klub z ogromną historią, ambicjami, marką i kibicami, że nawet nie można pomyśleć i powiedzieć: "Spokojnie, gramy o utrzymanie". Poza tym to zwyczajnie nie byłoby sportowe podejście.

Dlaczego się nie udało?

Bo przede wszystkim jesteśmy nieskuteczni. I to nie tylko chodzi o napastników, bo także inni jak np. Marek Hanousek ma piłkę meczową w Gdyni i pudłuje. Absolutnie nie pozwolę piłkarzy za to ganić, bo to jest sport. To nie jest brak chęci. To tak samo jakbym miał krytykować Marcina Robaka, który z Bruk-Betem Nieciecza był sam na sam i nie strzelił. Na 100 proc chciał trafić, ale mu nie wyszło. I ktoś jest w stanie zarzucić mu, że nie ma umiejętności? Może trening jest tak prowadzony, że nie potrafi strzelić? Absolutnie nie.

Statystyki jednak nie przemawiają za tobą - jako pierwszy szkoleniowiec w całej dotychczasowej karierze w 31 meczach zdobyłeś 27 punktów.

Dla mnie wzorem na tym stanowisku jest sytuacja Marka Papszuna, który ma komfort pracy, a nie zawsze było tak, że miał tak dobre wyniki jak w tym sezonie. Dostaje pełne zaufanie ze strony właściciela. To jest kluczowa sprawa. Do tej pory nigdy nie dostałem szansy z prawdziwego zdarzenia i pełnego zaufania. Przechodzenie z asystenta na pierwszego szkoleniowca nie jest wcale łatwą rzeczą. Mam tego świadomość. W takim momencie, w jakim był Widzew, nie mogłem wypiąć się i powiedzieć szukajcie sobie kolejnego trenera. Brałem też pod uwagę sytuacja materialną klubu.

Masz kontrakt do 30 czerwca, więc klub nie musi z tobą rozmawiać o jego przedłużeniu, tylko ładnie pożegnać, bo umowa wygasła.

Taki jest zawodowy sport i na nikogo nie będę się obrażał. Ludzie, którzy mnie zatrudnili też podlegają ocenie przez swoich przełożonych i mogą być naciskani. Czekam na decyzję i przybijamy piątkę albo pracujemy dalej.

Gdybyś był prezesem, zostawiłbyś Marcina Broniszewskiego na stanowisku trenera Widzewa?

W moim odczuciu z tą drużyną zaczyna się dziać coś dobrego, widać postęp, choć byłbym szaleńcem gdybym powiedział, że już jest bardzo dobrze. Zagraliśmy kilka przyzwoitych meczów, tworzyliśmy w nich sytuacje i przy dokonaniu kilku korekt w kadrze, chyba nie zawahałbym się zostawić Broniszewskiego na stanowisku. Tylko musiałby zostać z tym sztabem szkoleniowym, który jest, a może trzeba by znaleźć jeszcze jednego asystenta. A przede wszystkim poszukać ogniw do zespołu, które na pewno będą wzmocnieniem, podpisać rozsądne kontrakty, by każdy czuł się odpowiedzialny za zespół. W kilku przypadkach wiadomo, kto odchodzi z zespołu i na te pozycje trzeba było szukać zawodników. W większości zostało to zrobione i zostało tylko podpisywanie umów.

Rozmawiał Andrzej Klemba

Marcin Broniszewski/Mateusz Słodkowski/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem