Partner merytoryczny: Eleven Sports

GKS Katowice – Górnik Zabrze 4-1 w finale Pucharu Polski, 1 maja 1986 roku

Jak katowicki "Dawid" pokonał zabrskiego "Goliata" wspomina w rozmowie z Interią zdobywca hat-tricka, Jan Furtok.

Zbigniew Boniek o tym, co zrobi #KiedyBędzieNormalnie. Wideo/INTERIA.TV

Górnicy kilka dni wcześniej zapewnili sobie drugi z rzędu tytuł mistrzowski stąd byli zdecydowanym faworytem finału Pucharu Polski z GKS Katowice. I to mimo, że lider Górnika, Andrzej Iwan, miał oglądać mecz z nogą w gipsie. Obie drużyny nawet wizualnie prezentowały się zgoła inaczej. - Zabrzanie na finał przyjechali w garniturach i pod krawatem. A my w jednakowych sweterkach seryjnej produkcji - wspomina Jan Furtok.

W katowickiej drużynie występy w reprezentacji Polski mieli na koncie tylko Furtok (4A) i Marek Biegun (1A), podczas gdy wśród zabrzan aż ośmiu piłkarzy grało z orłem na piersi. W meczu ligowym trzy miesiące wcześniej Górnik zmiótł katowiczan aż 4-1 u siebie. Ci drudzy ostatecznie zajęli w lidze piąte miejsce. Nieźle, ale katowicki "Sport" w zapowiedzi spotkania przyznawał "Gieksie" jedynie 10 procent szans na triumf.

Na Stadion Śląski przyszło, według różnych źródeł, od 50 do 60 tysięcy widzów. Większą widownię miał tylko finałowy mecz z 1963 roku, gdy na spotkanie Zagłębia Sosnowiec z Ruchem Chorzów przybyło aż 70 tysięcy kibiców.

Pierwsze 20 minut potwierdzało przedmeczowe przypuszczenia. Górnik ostro zaatakował rywala, co rusz gotowało się pod bramką Roberta Sęka, ale w poczynaniach mistrza mnie było werwy i precyzji niż zazwyczaj.

Nastoletni bramkarz w drodze na Stadion Śląski (którego był wychowankiem) najwięcej roboty miał w ćwierćfinale, gdy Gieksa niespodziewanie wyeliminowała będącą wówczas na fali Legię Warszawa (3-1 i 2-3). Duża w tym zasługa będącego u schyłku kariery Franciszka Sputa. Doświadczony zmiennik Sęka, młodego następcę uspokajał i udzielał cennych rad. - Franek cieszył się chyba bardziej ode mnie - żartował Sęk. 

Zabrzanom szyki pokrzyżowały kontuzje, komplet zmian wykorzystali już w pierwszej połowie. Zanim Marek Piotrowicz, który zastąpił Adama Ossowskiego, zdołał się "odkręcić", faworyci przegrywali już 0-2. Dwie szybkie kontry i dublet Jana Furtoka. Idealnymi asystami popisali się najpierw Marek Koniarek, potem Piotr Nazimek.

Możni polskiej piłki, Górnik Zabrze i Legia Warszawa próbowały skaperować Furtoka metodą dobrze znaną z jednego z filmów fabularnych, docierając najpierw do...żony piłkarza. Gdy o to pytam pan Janek włącza w telefonie zestaw głośnomówiący. Mówi małżonka zawodnika. - Wie pan, tyle lat minęło, ale muszę męża kontrolować. Nic takiego nie było, nikt się do mnie nie zgłaszał - żona Furtoka chcąc nie chcąc potwierdza nasze podejrzenia.

Wracając na Śląski - po podwójnym ciosie Górnik zaczął dzielić i rządzić na boisku. Apogeum przewagi zabrzan nastąpiło tuż po przerwie. Wreszcie Ryszard Komornicki w olbrzymim zamieszaniu wepchnął piłkę do siatki było już tylko 1-2. Ciąg dalszy był łatwy do rozszyfrowania. Obrońcy Katowic musieli nadrabiać różnicę w umiejętnościach ofiarnością, ambicją, a czasem nawet determinacją. Spokojem imponował Piotr Piekarczyk, który ani razu nie dał się ograć. Dorównywał mu Krzysztof Zając (dzisiejszy prezes Korony Kielce). GKS bronił się w obrębie własnego pola karnego. Górnicy tak zapamiętale dążyli do wyrównania , że zupełnie zapomnieli o zagrożeniu ze strony katowickiego tria w ataku: Kubisztal - Furtok - Koniarek. Brak asekuracji, dwa błędy Józefa Dankowskiego zakończyły się zdobyciem dwóch kolejnych goli przez Gieksę! Koniarek, który rozpoczął szarżę jeszcze ze swojej połowy i Furtok, który skompletował hat-tricka wpisali się na listę strzelców. Tym wyczynem Jan Furtok zapewnił sobie wyjazd na meksykański mundial.

- Nikt się nie spodziewał, że wygramy. Po meczu w szatni nie mieliśmy czym świętować. Pobiegłem do Janka Urbana z Górnika i poprosiłem, żeby pożyczył nam jednego szampana. Zdenerwowany tylko machnął ręką i powiedział "a weź sobie"! - opowiada Furtok, legendarny napastnik GKS, którego numer "9" jest dziś zastrzeżony.

Zbigniew Boniek o grze w dobie koronawirusa: Musimy umieć z tym żyć. Wideo/INTERIA.TV/INTERIA.TV

Piłkarze Katowic obudzili się następnego dnia z bólem głowy. Ta część ciała bolała również masażystę GKS, ale z innego powodu. - Szaleliśmy z pucharem, aż ciężka pokrywa z pucharu spadła na głowę masażysty Wojciecha Spałka. Nikt tego nie zauważył i Spałek leżał przez parę minut nieprzytomny. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało! - śmieje się legenda z Bukowej.

Przyszła pora na gratulacje. Jako że grały kluby śląskie w święto pracy i to na Śląsku, już kilkadziesiąt minut po zakończeniu meczu kierownictwo resortu górnictwa z generałem dywizji Czesławem Piotrowskim, spotkało się z piłkarzami, trenerami i działaczami obu zespołów. W spotkaniu wzięli udział członek Biura Politycznego KC PZPR - Jerzy Romanik i sekretarz KW PZPR - Henry Rembierz. Obie drużyny zostały uhonorowane okazałymi pucharami: zabrzanie za dwunasty tytuł mistrza kraju, katowiczanie za pierwszy w historii triumf w Pucharze Polski. GKS po wcześniejszych startach w Intertoto i Pucharze Miast Targowych po raz pierwszy wziął udział w "normalnym" europejskim pucharze. I tak było przez kolejne dziesięć sezonów. Pod kierownictwem prezesa Mariana Dziurowicza katowicki klub przeżywał najświetniejszy okres w historii.

Śląski (chociaż rodem z Sosnowca) magnat Dziurowicz wiele wtedy mógł. Po latach w "Przeglądzie Sportowym" ukazał się artykuł, z którego wynikało, że tamten mecz finałowy był ustawiony. Jednak Dziurowicz sprzeciwił się wszechwładnemu prezesowi Górnika, Janowi Szlachcie!

"PS" pisał: "Po latach Jan Loscha, ówczesny menedżer Górnika przyznał, że to spotkanie... zostało ustawione na szczeblu rządowym. Jan Szlachta, wówczas minister górnictwa i prezes klubu z Zabrza, uzyskał zapewnienie, iż GKS nie będzie się stawiał i robił kłopotów. Górnik miał wygrać zdobywając dublet, bo losy tytułu mistrzowskiego były już wtedy przesądzone. Jednak Marian Dziurowicz, szef Gieksy nie zastosował się do odgórnego polecenia i kazał swoim piłkarzom grać na maksa."

Czasy były dziwne. 23 kwietnia 1986 roku w prasie okazał się komunikat Polskiej Agencji Prasowej - "Prezydium PZPN postanowiło się zwrócić od OZPN w Katowicach z prośba o wyjaśnienie nagłego załamania formy w rundzie wiosennej czołowej drużyny tego regionu - Ruchu Chorzów".

"Niebiescy" na półmetku byli na wysokim piątym miejscu. Na wiosnę zapomnieli jak się strzela gole i pierwszego zdobyli dopiero w...przedostatniej kolejce. Za rok po pamiętnym "swojaku" Janusza Jojki Ruch spadł z ligi, ale wyszło mu to na zdrowie, bo szybko wrócił i zdobył ostatnie do dziś mistrzostwo Polski.

Dziurowicz postawił się wtedy Szlachcie, ale nawet on nie mógł wszystkiego. - Za wygraną obiecał nam po telewizorze i magnetowidzie Hitachi. Udało się załatwić tylko to drugie. Niestety, już nie działa! - ze śmiechem wspomina Furtok, który nie miał wtedy czasu na świętowanie, gdyż nazajutrz miał stawić się w Warszawie skąd z kadrą udawał się na dwutygodniowe zgrupowanie do Scheidegg w RFN. Celem był oczywiście meksykański mundial, na który z GKS pojechał właśnie Furtok, a z Górnika aż sześciu piłkarzy. To też świadczyło o dysproporcji sił między finalistami. Byli to: Wandzik, Matysik, Urban, Zgutczyński, Pałasz i Komornicki. Ten ostatni po finale rozgoryczony mówił: - Porażka martwi mnie tym bardziej, że wszystko wskazuje, że był to mój ostatni finał Pucharu Polski.

Prorok jaki czy co? "Koko" w finale już nie wystąpił, a Górnik od tej pory w decydującym pucharowym starciu zagrał jedynie dwa razy, za każdym razem uznając wyższość rywala.

Polscy piłkarze pojechali do dalekiego Meksyku na mistrzostwa świata. Furtok zagrał 30 minut w przegranym 0-4 meczu z Brazylią w 1/8 finału. Dwa lata później Pan Janek wyjechał do Niemiec (posiada również obywatelstwo tego kraju), gdzie dla Hamburgera SV i Eintrachtu Frankfurt zdobył łącznie 60 goli. Furtok długo był najlepszym polskim strzelcem w Bundeslidze. Jego osiągnięcie przebił dopiero wiele lat później Robert Lewandowski. Dla polskiej kadry śląski napastnik trafił 10 razy. Jedna z tych bramek zapadła na długie lata w pamięci polskich kibiców. Chodzi o bramkę zdobytą ręką w meczu z San Marino. - To był dziwny dzień, staliśmy na tym boisku jak te patyki. A bramka? Kosecki dośrodkował, ja podniosłem rękę i wpadła. Dziwne to było...- zawiesza głos Furtok.

A czemu od lat Gieksa nie może wrócić do Ekstraklasy na swoje miejsce? - Gdyby w klubie byli ci ludzie co w latach 80. i 90. XX wieku dawno byśmy wrócili - kończy Jan Furtok.

Finał Pucharu Polski, Stadion Śląski, 1 maja 1986 roku

GKS Katowice - Górnik Zabrze 4-1 (2-0)

Bramki: 1-0 Furtok (23.), 2-0 Furtok (28.), 2-1 Komornicki (48.), 3-1 Koniarek (85.), 4-1 Furtok (87.)

GKS: Sęk - Nazimek, Piekarczyk, Zając, Kapias Ż, Biegun (46. Rzeszutek), Krzyżoś, Łuczak, Kubisztal (81. Morcinek), Koniarek, Furtok Ż. Trener: Alojzy Łysko.

Górnik: Wandzik - Gunia, Dankowski Ż, Klemenz (37. Cyroń), Ossowski (20. Piotrowicz), Majka, Matysik, Komornicki, Urban, Pałasz, Zgutczyński. Trener: Hubert Kostka.

Sędziował: Janusz Eksztajn (Warszawa). Widzów: 60000.

Jan Furtok w meczu z Górnikiem Zabrze/Fot. Marek Żochowski/Newspix
Pamiętaj!/INTERIA.PL
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem